Wewnętrzna emigracja, czyli palmy po polsku
Nowa władza in, starzy dyrektorzy out. Znów się wszystko zmienia, a jak się zmienia, to znaczy, że jak zwykle będzie tylko gorzej. A gdy jest gorzej, to trzeba uciekać. Można emigrować romantycznie, jak jakiś tam, nie wiem, poeta na wygnaniu, można zarobkowo, jak mniej więcej co czwarty Polak po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej, a można emigrować wewnętrznie. I nie, to nie jest tak, że emigracja wewnętrzna to jakaś duchowa podróż w głąb siebie. Nie, migracje wewnętrzne według GUS to „zmiany miejsca zamieszkania w obrębie kraju, polegające na przekroczeniu granicy administracyjnej”, a więc gdzie najlepiej wyemigrować, żeby z dystansu obserwować polską kulturę.
Biuro podróży migracyjnych, „Notes na 6 Tygodni” zaprasza! Raport przygotował Aleksos Halkidiki
Suntago – gdzieś w Polsce
Ciepło, fajnie, artystycznie
Po pierwsze dlatego, że jest tam bardzo ciepło i są palmy jak w tropikach, a to tylko godzina drogi od Warszawy. Poza tym jest (prawie) ekologicznie, bo źródła są termalne, czyli ciepłe, czyli nie trzeba palić w kotłowni, żeby podgrzewać wodę. Poza tym Suntago to miejsce ideologicznie bardzo bliskie temu, co się dzieje w sztuce. Siostry Rzeki z Cecylią Malik mogłyby spokojnie zrealizować tam jeśli nie projekt artystyczny, to wymarzone wczasy.
Westernland, pod Koninem
Kowbojsko, serialowo, normalnie bierz sprawy w swoje ręce
Amerykanie mają Westworld, a Polacy „Westernland” pod Koninem. Normalnie jak z filmu Letnia miłość Uklańskiego. Wiecie tego, co w nim Bogusław Linda strzelał (albo do niego strzelali). No, w każdym razie jest to miejsce wewnętrznej emigracji, pod warunkiem, że nie jesteście z Konina. Idealne miejsce dla wszystkich tych, którzy chcą, jak prawdziwi kowboje, wziąć sprawy sztuki w swoje ręce. Jak prawdziwi kowboje kultury.
Palmiarnia w Gliwicach
Nature appropriation, a poza tym ciepło, parno, egzotycznie
Po pierwsze, to czy w ogóle istnieje termin taki jak „nature appropriation”. Jeśli tak, no to niestety wszystkie palmiarnie CANCELED, ale jeśli nie, to jednak miło sobie czasem posiedzieć pod palmami rano, a po południu na kluski śląskie z modrą kapustą. To jest jednak luksus, którego nie dadzą nam Bahamy czy nawet Teneryfa, a Palmiarnia w Gliwicach da. Można sobie pomyśleć o Halce na Thaiti, urządzić tam plener „pejzaż malarstwa polsko-egzotycznego”. A jeśli Gliwice są za daleko, to można sobie popatrzyć na Palmę w Warszawie, przy rondzie de Gaulle’a.
Górka Szczęśliwicka, Warszawa
Blisko, tanio, luksusowo
Zimą nie ma nic piękniejszego niż wczasy w kurorcie. Kaprun, Sankt Moritz, Val di Sole, a dla nas Górka Szczęśliwicka. Sport w sztuce to temat dobrze zbadany (a w Krakowie na pewno się na tym znają), ale jeśli holistycznie pomyśleć o Górce Szczęśliwickiej jako o pewnym wycinku rzeczywistości, to dlaczego nie otoczyć jej czymś jeszcze. W Desie niedawno licytowano ciupagi podczas aukcji „Zakopane, Zakopane!”, w Villi La Fleur otworzono wystawę poświęconą góralszczyźnie. Coś jest na rzeczy. Dlaczego więc w Warszawie nie postawić pięknej bacówki, obok jakaś praca Hasiora. I już można sobie wyemigrować – do Polski, ale jakby gdzieś dalej.
Termalne kúpalisko, Orawice
Na koniec bonus: termalne kúpaliská w Tatrach (niestety, albo stety) Słowackich. Piętnaście minut od granicy, a już jest pięknie. Styl retro, szatnie jak w zakładzie karnym, kafelki, które pamiętają Janosika, i zapach siarki unoszący się nad zawsze gorącą wodą. Jak na awangardy zmian klimatycznych, tu już jest gorąco. I nikt i nic nie zmąci nam tu spokoju, nawet polityka kadrowa nowego ministra kultury.