menu

Hurr durr jest pojemne

Z Karoliną Jarzębak, współlaureatką najnowszej edycji konkursu artystycznego Bielska Jesień, rozmawia Bogna Świątkowska

Karolina Jarzębak, Hurr durr, widok z wystawy w Crikotece w Krakowie, 2021,
fot. Szymon Sokołowski

Na twojej stronie internetowej, w zakładce z biogramem cytujesz straszliwe pytanie: „Czy kiedyś znajdziesz sobie normalną, pożyteczną pracę?”, którym nękane były pokolenia artystów i artystek. Czy uważasz, że praca polegająca na działaniu sztuką jest pożyteczna?

Kiedyś miałam takie myśli, że może powinnam robić coś, co bardziej pomoże ludzkości – zostać lekarzem albo jakimś naukowcem. Moi rodzice często powtarzali, że się wygłupiam, że robię jakieś dziwne rzeczy. To pytanie ze zdjęcia profilowego to bardziej żart i wyraz dystansu do siebie. Przecież w sumie po coś są te wielkie muzea, ludzie tam chodzą i sztuka jest im potrzebna, więc wychodzi na to, że jest pożyteczna.

Dostałaś w tym roku nagrodę na bardzo ważnym Ogólnopolskim Konkursie Malarstwa „Bielska Jesień”, który nagrody artystom i artystkom działającym w Polsce przyznaje od 1962 roku. Właściwie współotrzymałaś, bo wraz z tobą jury nagrodziło Adama Kozickiego i Edytę Hul. Redakcja NN6T przyznała ci wyróżnienie, bo twoje prace są intrygującym połączeniem współczesnych wątków, świata internetu i memów z klasycznymi technikami rzemieślniczymi, do których niewątpliwie należy intarsja, czyli forma zdobnicza posługującą się drewnem jako materiałem do tworzenia często bardzo skomplikowanych i bogatych motywów. Skąd akurat ta kombinacja?

Wywodzę się z Kalwarii Zebrzydowskiej. No i jak większość rodzin tam mieszkających mój tata zajmował się i nadal zajmuje wytwórstwem mebli. Kiedy byłam dzieckiem, tata robił na zamówienie meble, które często były stylizowane na antyki. Wyrosłam więc w takim otoczeniu, cały dom mamy tak urządzony, co mocno ukształtowało moją wrażliwość. Odczuwam to jako lekkie wypaczenie. Meble kojarzą mi się trochę ambiwalentnie. Klienci taty byli różni. Jedni byli fajni, a inni mniej. Mieli też różne ciekawe pomysły. Był na przykład taki facet, który chciał zamówić sobie tron – taki bogato rzeźbiony, z czaszkami na podłokietnikach. Inny miał narkolepsję, często się frustrował i źle traktował swoją żonę. Był też taki facet, który chciał zamówić bar wyjeżdżający z trumny, taki na pilota. To zresztą była zabawna historia, bo mój ojciec poszedł zapytać księdza, czy może przyjąć takie zlecenie. To jest kolejny aspekt mieszkania w Kalwarii, że wszystko jest skrajnie religijne. No i ksiądz mu zabronił wziąć tę robotę. Chociaż myślę, że w sumie całkiem ciekawy mógł być z tego obiekt.

Czy ty pomagałaś tacie robić te meble?

Dużo czasu spędzałam z tatą w warsztacie, ponieważ pilnował mnie, jak mamy nie było w domu. Zabawne, że uznał to miejsce za odpowiedni plac zabaw. Zakład jest obok domu, więc nawet jak nie byłam pilnowana, mogłam obserwować proces powstawania mebli. Jeździłam też tam na swoich pierwszych rolkach, bo była tam gładka podłoga, i przy okazji obijałam meble. To akurat było bez wiedzy rodziców. Warsztat kojarzy mi się też z możliwością materializowania dziecięcych pomysłów. Kiedyś z tatą zrobiliśmy konkurs piękności kotów u babci, bo miała ich dużo, jak to babcia. Z tej okazji wykonaliśmy podium z tzw. wiórówki i medale ze starych monet. Takie były zabawy.

Karolina Jarzębak, Mój stary nie jest fanatykiem niczego, sesja w przestrzeni
@c_u_at_sadka, ubrania dzięki uprzejmości Tomka Nowaka, fot. Joanna Musiał

Karolina Jarzębak, To uczócie aka I Know That Feel Bro, 2021, fot. Michał Maliński

Wróćmy jednak do intarsji. Ta technika jest bardzo efektowna i dość skomplikowana. Czy sama wykonujesz te obiekty? Czy też po prostu wiesz, jak się je robi, i jesteś w stanie uruchomić wyobraźnię ze świata politury i różnych gatunków drewna?

Nie wszystko jestem w stanie sama wyciąć, bo nie mam tyle siły w rękach, niektóre elemenciki są naprawdę szczegółowe, a drewno też ma swoją strukturę. Uczę się tego ciągle. Jest taki pan, który lakierował u mojego ojca swoje intarsje, i czasem po prostu proszę go, żeby mi trochę pomógł. Część fornirów, z których są zrobione moje prace, znalazłam na strychu w warsztacie. Ojciec w pewnym momencie przestał się zajmować wytwarzaniem stylizowanych mebli i one tam po prostu leżały odłogiem, więc moje działanie to też forma jakiegoś recyklingu. Od dziecka wiedziałam, w jaki sposób sprawdzić, jaki kolor wyjdzie pod lakierem. Trzeba po prostu mokrą gąbką przejechać po drewnie i wtedy ujawnia się cały wachlarz kolorystyczny. Na surowo drewno nie wygląda tak ciekawie jak pod politurą. Te rzeźbione elementy też znalazłam na strychu warsztatu. To są sample wykonane dla klientów. Jeśli chodzi o siedzenie przy kompie czy na forach i czytanie tych różnych rzeczy, które ludzie wypisują, to kojarzy mi się to z siedzeniem w domu. Więc te moje prace to jest takie połączenia otoczenia zewnętrznego z uczuciami i myślami, które pojawiają się wewnątrz. Myślę obrazami, więc nietrudno mi o dziwny zlepek estetyczny w głowie. 

Czego szukasz w tym, co produkuje internet?

Bardzo lubię shitpostowe obrazki. Uwielbiam cursed images, czyli takie zdjęcia, które budzą niepokój, bo ciężko określić, co to za miejsce i co tam się właściwie wydarzyło. Od nazwy tego typu zdjęć wzięłam zresztą tytuły instalacji Cursed obiadCursed object, który jest jedną z prac, które można zobaczyć na wystawie Bielskiej Jesieni. No i lubię memy, bo moim zdaniem są uniwersalne i można za ich pomocą w prosty sposób wyrazić swoje myśli. Dead inside Wojak z drugiej intarsji na Bielskiej Jesieni to według mnie współczesny everyman, z którym każdy może się identyfikować. Dużo też siedzę na TikToku, bo tam się wszystko dzieje na bieżąco i bardzo szybko. Odczuwam tę aplikację jako dziwną metaforę porządku świata stworzonego przez ludzi. To jakby się odwiedzało równocześnie wiele różnych osób i każdy mówi, co tam u niej czy u niego się dzieje, co kupił, co jadł. Poznaje się świat i różne opinie. A z drugiej strony trafia się na różne porąbane wątki, przykre i mroczne niekiedy – wojna, przemoc, fake newsy. Człowiek to ogląda, jest przerażony i nie wie do końca, co jest prawdą, szuka potwierdzenia.

Karolina Jarzębak, Mój stary nie jest fanatykiem niczego, fot. Joanna Musiał

Deklarujesz, że interesuje cię wszystko, co dotyczy samotności, symboliki smutku, niepokoju, i nazwy inicjatyw, w których brałaś udział: „Smutna buźka”, „Jak zapomnieć”, są tego najlepszym dowodem. Jaka jest twoja technika pracy z tymi niewesołymi treściami? Jakie masz techniki przetwarzania materiału, który z taką intensywnością pojawia się w sieci?

Moja metoda jest prosta. Zwyczajnie przeglądam internet i czekam. Na przykład w mojej pracy dyplomowej po raz pierwszy wykorzystałam intarsję. Potem założyłyśmy z moją byłą dziewczyną „Smutną buźkę” i chciałam wyciągnąć popularnego mema ze smutną żabą na piedestał właśnie przez wykorzystanie szlachetnej techniki. Tak powstała praca przedstawiająca żabę Pepe. Odbywały się wtedy wybory prezydenckie w Stanach, alt- rightowcy zaczęli nosić wizerunek smutnej żaby na przypinkach przy marynarkach, a Trump postował siebie jako prezydenta elekta z głową Pepe. Był też na YouTube wywiad z przedstawicielem tego ugrupowania i kiedy zaczął opowiadać, co ma na przypince, został uderzony na antenie w twarz, a w tle widniał transparent z napisem „Goodbye cruel world”. Postanowiłam wykorzystać ten fragment nagrania i wydrukowałam go jako tło dla tej intarsji. Bardzo dziwną transformację przeszedł ten obrazek, który tak naprawdę w internecie był symbolem smutku i użalania się nad światem, a potem stał się symbolem czegoś bardzo złego. Dorobiłam więc kolejną intarsję z napisem „LOL”. I chodziło właśnie o ten smutny lol.

Jak radzisz sobie z tempem, w jakim rzeczy, znaczenia zmieniają się w internecie?

Karolina Jarzębak, ♥D♥E♥A♥D♥ ♥i♥n♥s♥i♥d♥e♥, 2022, dzięki uprzejmości artystki

Kiedy nad czymś za długo pracuję, to często mi się mniej to podoba. Bardzo długo robię research, bardzo długo robię mapy powiązań myśli. No i po prostu też jestem taką osobą, że pod presją lepiej pracuję. Długie dedlajny są nie dla mnie. Wolę działać na styk. Zawsze zdążę.

To porozmawiajmy o wyobrażeniach, co się stanie po końcu świata. Czy myślisz o tym często?

Bardzo lubię tę tematykę, oglądam dużo seriali sci-fi, słucham też ostatnio wykładów o fizyce. Przeczytałam niedawno, że najmniejsza część atomu jest zrobiona z niczego. I jak mi się coś złego przytrafia, to sobie myślę: „No, ale to przecież wszystko jest z niczego”, i jest jakoś łatwiej. O końcu świata często myślę. Wyobrażam sobie, jak powstaje coś nowego, a potem wyobrażam sobie zgliszcza i to, co po sobie zostawimy. Jak będzie wyglądać świat z punktu widzenia obserwatora, ale nie człowieka. Często biorę pod uwagę bycie Obcym. Tak, wierzę, że istnieją, i myślę, że to też bardzo dobra metoda. Ludzie patrzą na wszystko z bardzo antropocentrycznej i egoistycznej perspektywy. Często zastanawiam się nad tym, jak to będzie, jak uda się znaleźć inną zamieszkałą planetę albo zaczną się podróże na inne planety. Czy też będziemy się tak bezczelnie i bezmyślnie zachowywać.

 

Poruszmy więc wątek nagrobkowy w twoich pracach. Czy one są związane z tym wyobrażaniem sobie końca?

 

To była wystawa w Cricotece. Zaczęło się od tego, że przeglądałam jakieś forum, gdzie ktoś kłócił się o jakąś rybę czy o cenę tej ryby – już nie pamiętam dokładnie. Chodziło o to, że się bez sensu obrażali i cała dyskusja była potwornie absurdalna. Pomyślałam sobie wtedy, co by to było, jakbyście mieli to napisane zamiast epitafiów na nagrobkach? Bo epitafium zawsze jest w superlatywach: kochany, najlepszy i tak dalej bla, bla, bla. No wiadomo. Ale każdy człowiek ma wady, ma też odpowiedzialność za to, co mówi. Wyobraźmy sobie, że na nagrobkach będą ekrany, na których będzie się wyświetlać to, co dana osoba napisała w internecie jako anonim. Może by niektórzy byli wtedy bardziej skorzy do refleksji nad tym, co wypisują albo bardziej empatyczni. Tytuł tej wystawy jest też bardzo ważny, bo „hurr durr” oznacza w internecie wielkie, często zupełnie nieuzasadnione oburzenie. Zastanawialiśmy się też z kuratorem tej wystawy Kamilem Kuitkowskim nad „samozaoraniem”, ale doszliśmy do wniosku, że „hurr durr” jest bardziej pojemne.

 

Dużo pracujesz z klasycznymi materiałami, takimi jak drewno, kamień, ale wykręcasz je kompletnie na drugą stronę.

 

Queeruję je. W Kalwarii wytwarzało się meble, ale nie tylko, są przecież też blaty z kamienia, a obicia siedzeń na krzesłach były tapicerowane tkaninami. Chyba myślę tymi materiałami, ale nie czuję się członkiem tej społeczności, zawsze się czułam trochę jak wyrzutek. I chyba chcę się odegrać na tym ciasnym, konserwatywnym społeczeństwie, ale też pokazać, że te materiały można wykorzystać nie tylko tak, jak zakłada większość, tak samo, jak nie każdy musi być taki jak większość.

 

Karolina Jarzębak – urodzona w 1990 roku w Krakowie, gdzie aktualnie mieszka. Absolwentka Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (2017) w pracowni prof. Andrzeja Bednarczyka. Tworzy obiekty, instalacje, wideo i performans. Założycielka galerii Jak Zapomnieć. Interesują ją zjawiska zachodzące w sieci – na forach internetowych, czatach, w grach online. Poszukuje teorii spiskowych, by następnie tworzyć z nich nowe narracje. Internetowe memy urzeczywistnia za pomocą tradycyjnych technik, takich jak intarsja.

www.karolinajarzebak.com

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności