menu

Bardziej po dzikiej stronie
Golędzinów
Rozmowa z Kają Nowakowską

Czytelnia Miastozdziczenie
Nasiona marchwi w złotej godzinie, fot. Kaja Nowakowska

Nie milkną echa sporu o warszawski Golędzinów. Półdziki nadwiślański teren, na którym własne ścieżki wydeptują obserwatorzy przyrody, spacerowicze, edukatorzy, i który zasiedlany jest przez bogate grono stałych mieszkańców – zwierząt, roślin, grzybów – ma zostać zamieniony na park naturalny.

Aleksandra Litorowicz: Jednym z argumentów za inwestycją jest między innymi ochrona tego miejsca przed antropopresją, którą powodować mają nowi mieszkańcy powstających właśnie osiedli na terenie pobliskich dawnych zakładów FSO. Reakcje na wyłonioną w konkursie zwycięską propozycję autorstwa eM4.Pracownia Architektury.Brataniec są, eufemistycznie mówiąc, krytyczne. Bardzo wiele osób i środowisk chce pozostawienia tego miejsca i jego pozaludzkich mieszkańców w spokoju. Spór na argumenty odbywa się niestety głównie w internecie, ponieważ na ten moment dyskusja pokonkursowa w Oddziale Warszawskim SARP została zawieszona. Ja chciałabym odejść z tobą o krok i zobaczyć to miejsce twoimi oczami. Porozmawiać o tym, dlaczego właściwie jest tak ważne i wyjątkowe.

Kaja Nowakowska: Golędzinów to jedno z najbliższych mi miejsc w Warszawie. Urodziłam się naprzeciwko, po drugiej stronie Wisły. Oczywiście moje postrzeganie tego terenu zmieniało w czasie – zaczęłam go świadomiej eksplorować i systematyzować o nim wiedzę ponad 10 lat temu, po studiach biologicznych. Kiedy byłam dzieckiem, wydawał się bardziej zarośnięty, może trochę bardziej zaniedbany. Dzisiejszy Golędzinów jest z kolei tym, który najbardziej mi się podoba. Czuć tu równowagę między troską o miejsce i jego półdziki charakter a funkcją edukacyjno-kulturalną, którą pełni Pawilon Kamień. Warto pamiętać, że dawniej były tu działki, więc znajdziemy wiele charakterystycznych dla nich drzew i innych roślin. Poza tym najciekawiej jest obserwować Golędzinów przez cały rok, wtedy widać, jak bardzo się zmienia. Jest na przykład szalenie bogaty w geofity, czyli rośliny, które szybko kwitną na wiosnę i są pierwszymi zasobami dla bardzo wczesnych zapylaczy: przebiśniegi, cebulice, krokusy, piękne leszczyny czy wierzby. Jest to też jedno z kilku zaledwie miejsc w Warszawie, w którym zaobserwowałam orzechówkę mączystą – grzyb, który rośnie na starych gałęziach leszczynowych. Między innymi z tego powodu mam tak duży sentyment do tutejszych leszczyn, których, mam nadzieję, nikt nie wytnie. Wiosną kwitną również drzewa owocowe, dlatego Golędzinów jest wspaniałym miejscem na takie nasze wiosenne hanami (tradycyjny japoński zwyczaj podziwiania urody kwiatów – przyp. red.), szczególnie kiedy nie ma jeszcze wysokiej trawy i można podziwiać mirabelki, ałycze, grusze, śliwy, jabłonie. Później zaczynają się oczywiście nowe rośliny: kwitną czosnki i bardzo dużo roślin motylkowych. To jedno z nielicznych miejsc w mieście, gdzie można znaleźć taką ilość roszponki warzywnej – rośnie bliżej Żerania FSO. Jest mnóstwo dziewann, wiesiołków. To jest taka bardzo specyficzna mieszanka trudno spotykanych w naszym mieście roślin nadrzecznych, nadwodnych, jak uczep, kanianka, widuję tam też wyżpin jagodowy, oraz roślin uprawianych w ogródkach, jak groszek szerokolistny, które sobie tam dobrze radzą. Co roku w różnych punktach widać wpleciony w inne kwiaty kwitnący len, będący pozostałością po jego dawnym wysiewie w tym miejscu. Do tej mozaiki dochodzą np. pięknie kwitnące nachyłki – to rośliny, które nie występują u nas naturalnie – oraz dzikie popłochy. Przy Żeraniu są świetne tereny dla różnego rodzaju zapylaczy, np. mnóstwo kwitnącego żmijowca czy oliwników, a także podbiału na wiosnę, co dowodzi tylko, że cały ten teren – nie tylko okolice od strony mostu Gdańskiego – jest wybitnie różnorodny. Zimą na łęgach jest mnóstwo grzybów nadrewnowych, płomiennic, dzikich boczniaków, uszaków bzowych, jest tam też mnóstwo życia mykologicznego, którego nie uświadczymy w parkach.

Nasiona marchwi w złotej godzinie, fot. Kaja Nowakowska

Są tam jeszcze inne stwory?

Oprócz tego, że to raj dla ptasiarzy, jest to przede wszystkim przepiękny korytarz ekologiczny dla dużych ssaków – bardzo regularnie widuję tam sarny, zające, dziki czy bobry. Zaskakuje też bogactwo chrząszczy, parę gatunków trzmieli – warto zaznaczyć, że wszystkie gatunki trzmieli są w Polsce chronione. Są gatunki dzikich pszczół, jest tygrzyk paskowany – on z kolei lubi rozwieszać sieci w kępach chrzanu. Są motyle, jest czerwieńczyk dukacik, są modraszki, bielinki, cytrynki.

Orzechówka mączysta, grzyb, fot. Kaja Nowakowska

Czy z twojego punktu widzenia potrzebujemy jakichś zmian, żeby pogodzić te liczne, ludzko-pozaludzkie obecności?

Według mnie Golędzinów działa całkiem nieźle i jest użytkowany na wiele sposobów. Jedyne, czego według mnie brakuje, to kosze na śmieci i może trochę lepiej przygotowana, dostępna dla wszystkich zainteresowanych ścieżka nad Wisłą. To niewielkie zmiany. Słychać głosy, że trzeba go bardziej udostępnić. Dla mnie ta filozofia pełnego dostępu dla człowieka jest dyskusyjna – czy koniecznie wszystkie części Golędzinowa muszą być dla wszystkich? Liczyłam na spotkanie pokonkursowe, które na razie zostało odwołane, bo mam bardzo wiele pytań co do proponowanych w projekcie zmian. Chciałam się dowiedzieć, czym dokładnie jest np. rzeka kwiatów, pole lnu albo polana w łęgu czy platforma widokowa. Mój stosunek do tych elementów projektu zależy od tego, jak mógłby mi je ktoś wyjaśnić. Boję się wjazdu ciężkiego sprzętu, wycinania drzew pod polany i szersze ścieżki, albo argumentu, że drzewa będą zagrożeniem dla częściej pojawiających się tam osób.

Według mnie na przykładzie Golędzinowa moglibyśmy wspólnie podjąć próbę prawdziwego dialogu na temat sposobów postępowania z takimi miejsko-półdzikimi terenami, bo Golędzinów nie jest przecież przypadkiem odosobnionym. Dlaczego nasza miejskość jest tak zorganizowana, że byłby bardziej „zabezpieczony”, gdyby był parkiem, niż gdyby był półdzikim terenem kojarzonym jako „nieużytek”? Jak możemy chronić miejską dzikość? Czy, w jakim stopniu i w jaki sposób ją w ogóle udostępniać? Czy ona musi zapraszać do siebie pumptracki i strefy atrakcji, by udowodnić swoją przydatność? Jak pytać o potrzeby pozaludzkich mieszkańców takich miejsc?

Przyszłoroczne kwiatostany leszczyny, fot. Kaja Nowakowska

Golędzinów jest dobrym przykładem przedmiotu takiej rozmowy, bo jest nieoczywistym, dla wielu osób niedookreślonym miejscem. To podziałkowy, więc przecież nie pierwotnie dziki teren, który co jakiś czas wymaga ludzkiej interwencji, np. koszenia łąk. Natomiast nie jestem za pełnym udostępnianiem wszystkich nieużytków. Uważam, że w mieście powinny być takie enklawy, pod pewną opieką, ale pozostawione jednak w większości same sobie. Ale w świecie, w którym żyję, nie ma żadnego lub jest tylko niewielki dialog na ten temat – najczęściej nikt nie konsultuje z nami, odbiorcami, przyrodniczkami, edukatorami tego, co się dzieje – dowiadujemy się różnych rzeczy po fakcie albo spadają na nas nagle, znienacka. Obawiam się, że gdyby w ogóle nie było społecznej obrony takich miejsc, to już nie byłoby nawet półdzikich terenów w mieście. Być może tylko dzięki tym dynamicznym i stanowczym działaniom spotykamy się gdzieś w połowie, albo bardziej po dzikiej stronie.

Więcej informacji o przyrodzie na Golędzinowie znajdziesz m.in. w aplikacji iNaturalist (Przyroda Golędzinowa) oraz Zielniku golędzinowskim autorstwa Katarzyny Roguz, Pawła Pstrokońskiego oraz Zosi Frankowskiej miastojestnasze.org.

Kaja Nowakowska – botaniczka, skończyła m.in. biologię na Uniwersytecie Warszawskim. Od ponad 10 lat współtworzy wraz z Gosią Ruszkowską projekt Mead Ladies (www.meadladies.pl), w ramach którego prowadzi wykłady, prelekcje, warsztaty i spacery botaniczne na temat szeroko pojętej botaniki praktycznej. Współautorka dwóch książek: Dzikie smaki. Kuchnia zwariowanego zbieracza roślin oraz Dzikie kiszonki i inne fermentacje, a także ebooków z serii „Wiedźmi Ziołonotatnik”. Prowadzi konto o edukacji przyrodniczej Trzcinowisko (www.instagram.com/trzcinowisko). Współpracowała z takimi instytucjami jak Muzeum Powstania Warszawskiego, Centrum Nauki Kopernik, Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie i wiele innych.

Aleksandra Litorowicz – prezeska Fundacji Działań i Badań Miejskich PUSZKA, kulturoznawczyni, badaczka, wykładowczyni akademicka. Prowadzi inicjatywę Miastozdziczenie.pl

Zażartka, pluskwiak, fot. Kaja Nowakowska

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności