Poczucie misji spada proporcjonalnie do ilości osób w rodzinie
Rozmowa Emilii Orzechowskiej z Maćkiem Salamonem.
Co robi artysta w czasach pandemii? Ty otworzyłeś Firmę Portretową M. Salamon i malujesz twarze. Czy to była potrzeba chwili, czy wena?
Wenę miałem od dawna, gorzej było ze znalezieniem czasu. Kiedy przyszła pandemia, okazało się, że z rzeczy, które robiłem do tej pory, nic nie mogę (albo nie muszę) robić. I tak po wielu latach przypomniałem sobie, że uwielbiam malarstwo. Akademia (ta sama, w której dzisiaj pracuję) skutecznie wybiła mi z głowy zainteresowanie malarstwem. Przez wiele lat żyłem w błędnym przeświadczeniu, że to, co mi wtedy kazali robić, jest właśnie tym, o co chodzi w malarstwie, i nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Z drugiej strony może i lepiej, że potoczyło się to w ten sposób, bo po akademii byłem bardzo pewny siebie i zarozumiały. Teraz mi to trochę minęło, mam wrażenie, że z pożytkiem dla sztuki, którą uprawiam.
„Akademia skutecznie wybiła mi z głowy zainteresowanie malarstwem” Co masz na myśli? Wątpisz w edukację artystyczną? Rozumiem, że możesz mieć słodko-gorzkie wspomnienia z czasów swojego studenckiego życia, ale czy teraz, jako wykładowca ASP, również w nią wątpisz?
Zdrowo jest mieć wątpliwości i cały czas podważać rzeczy, które się robi. Oczywiście, że wątpię w akademię, tak jak wątpię w sens zajmowania się sztuką. Potem nie wątpię, a potem znowu wątpię. Nie ma w tym niczego złego. Uważam, że studiowanie na akademii skraca drogę do zawodu artysty. Poznajesz warsztat i możliwości, do których bez studiów dochodziłbyś o wiele dłużej. Bezcenny jest kontakt z rówieśnikami, którzy (przynajmniej część z nich) interesują się tym samym co ty. Razem z kolegami studentami, Maćkiem Chodzińskim oraz braćmi Sosińskimi, założyliśmy grupę Krecha w pracowni grafiki. Wydawaliśmy periodyk artystyczny o tej samej nazwie, robiliśmy wystawy, różne akcje. Mieliśmy sporo przygód i jest to temat na osobny wywiad. W pewnym momencie nasze drogi się rozeszły, ale i tak było to jedno z najważniejszych doświadczeń w moim życiu zawodowym. Nie pracujemy już razem, ale pozostaliśmy przyjaciółmi. To wszystko przez akademię. Kontakt z wykładowcami to oczywiście osobny temat. Niektórych wspominam dobrze, o innych już zapomniałem. Byłem studentem, któremu dobrze służyło pozostawienie dużo wolności. Nie chciałem być prowadzony za rękę i tak staram się teraz traktować moich studentów.
Wracając do Firmy Portretowej: czy powstała z desperacji ekonomicznej, a może była
rodzajem arteterapii, która pomogła ci przetrwać izolację.
Desperacja ekonomiczna jest jednym z motorów wszystkich moich działań. Nagrobki by nie grały, gdybyśmy na tym nie zarabiali. Na akademii nie pracowałbym za darmo. Nie malowałbym, gdyby nikt tego nie zamawiał i kupował. Nie tatuuję ludzi za darmo. Nie znaczy to bynajmniej, że nie lubię tego, co robię. Mam to szczęście, że w życiu zajmuję się rzeczami, które sprawiają mi frajdę i jeszcze udaje mi się na tym zarabiać. Mam pięcioosobową rodzinę i nie mogę sobie pozwolić na zajmowanie się rzeczami tylko z poczucia misji i dlatego, że je lubię. Wiem, że nikt mi nic nie da. Jakbym przeczytał kilka powyższych zdań dziesięć lat temu, to byłby to moment, w którym skończyłbym czytać ten wywiad. Poczucie misji spada proporcjonalnie do liczby osób w rodzinie.
Super zdanie! Wspaniały tytuł na wystawę: „Poczucie misji spada proporcjonalnie do liczby osób w rodzinie”, czyli jednak twarde zderzenie z rzeczywistością i kalkulacja potrzeb. Nie była to jednak arteterapia?
Jedno drugiego nie wyklucza. Jestem członkiem Spółdzielni Socjalnej Dwie Zmiany, która
prowadzi klub Ziemia i klubokawiarnię Dwie Zmiany w Trójmieście. Po stresach związanych z prowadzeniem klubu, machanie pędzlem jest oczywiście arteterapią. Zusy, skarbówki, kontrole, podatki, sanepidy, wnioski, nieuczciwi pracownicy, czyli – jak to nazywam – „dorosłe życie” mnie dobija. Wolę mieć problem ze znalezieniem odpowiedniego koloru na palecie niż z sanepidem. Obiecałem sobie, że do końca wakacji odejdę ze Spółdzielni. Może jak to powiem w tym wywiadzie, to nie będę się potem od tego wykręcał i zmieniał zdania, jak to już miało miejsce kilka razy wcześniej.
W takim razie trzymam kciuki za twoją konsekwencję i asertywność. Ale mieliśmy rozmawiać o malarstwie i portretach. Zrobiłeś już swój autoportret?
Malarski nie. Ale jakiś czas temu narysowałem siebie gwiżdżącego melodię z czołówki serialu X-Files.
…Gwiżdżącego? To dość niezwykła czynność. Nie dla każdego dostępna. Ja do tej pory nie nauczyłam się gwizdać na dwóch palcach. Dlaczego akurat taki gest wybrałeś? Często zdarza ci się gwizdać? Na co, na kogo?
Bo czołówki z X-Files nie da się zaśpiewać! Każdy kto ją zna, wie, że to trzeba zagwizdać! A na dwóch palcach umiem gwizdać naprawdę głośno. Lubię uczyć tego innych ludzi. Zapluci uczący się naprawdę mnie bawią.
O, super, to może mnie nauczysz? A kto był twoim pierwszym klientem?Na początku namalowałem trzy portrety, które wrzuciłem na Facebooka z pytaniem, czy ktoś chciałby mieć takie. To były portrety Laury Palmer, Christiana Ronalda i Ricka Rubina. Żadna z tych osób nie zamawiała portretu, więc ciężko nazwać ich klientami. Po tym jako pierwszy odezwał się mój przyjaciel, świetny performer Krzysztof Leon Dziemaszkiewicz, i zapytał, czy nie zechcę namalować jego i jego chłopaka na ich rocznicę? Oczywiście, że chcę.
Malujesz tylko znajomych i osoby z tak zwanej bańki, czy zdarzają ci się zlecenia od
nieznajomych? Ile już ich zrobiłeś?
Myślę, że od początku pandemii zrobiłem około stu portretów. Może trochę mniej. Ta
popularność wynika pewnie po części z tego, że moje portrety nie są bardzo drogie. To natomiast wynika z tego, że szybko je maluję (chociaż często mam po kilka podejść). Zdarzają się oczywiście zlecenia od nieznajomych. Mój profil na Instagramie, gdzie umieszczam większość swoich prac, jest publiczny i tym kanałem nieznajomi kontaktują się ze mną. Moja Ania, która jest pierwszym i najlepszym krytykiem mojej twórczości, twierdzi, że najlepiej wychodzą mi ludzie, których znam. Twierdzi też, że lepiej portretuję mężczyzn niż kobiety. Wolałbym, żeby było na odwrót, ale rzeczywiście najtrudniej namalować ładną dziewczynę. Chyba Dwurnik mówił to już w książce-wywiadzie Moje królestwo. Osobną grupą portretowanych są celebryci. Niektórzy zamawiają portrety swoich idoli, a ja chętnie je maluję. Namalowałem na przykład Kanyego Westa czy Roberta Smitha, i to jest ekstra, bo on nie powie mi, że jest niepodobny albo że wyszedł za smutny.
A czy zrobiłeś również portret swojej rodziny?
Mam całą masę rysunków przedstawiających Anię i dzieci. Rysuję ich głównie podczas wakacji. Trochę w domu też. Jak Ania była w ciąży i z tej okazji dużo leżała, to stała się łatwym obiektem dla rysownika. Anię narysowałem już tyle razy, że mogę robić to z pamięci. Mam opracowany jej portret za pomocą dziesięciu linii i dwóch kropek. Nie znaczy, że mi się to nudzi. Nigdy nie zrobiłem jednak naszego rodzinnego portretu, ze wszystkimi i jeszcze ze mną.
Dziesięć linii i dwie kropki, brzmi intrygująco. Rozumiem, że wynika to z wieloletniej
praktyki i mozolnych ćwiczeń. A jak wygląda twój warsztat pracy? Czy robisz jakieś wywiady ze swoimi klientami? Czy pytasz ich o preferencje estetyczne? Czy zdarzyło ci się, że ktoś nie przyjął portretu i w salonie swojego domu tworzysz na bieżąco Salon Odrzuconych?
Mam pracownię, ale nie umiem tam malować. Nie potrafię sobie zaplanować: teraz jadę do
pracowni i maluję. Zacisze pracowni mnie dekoncentruje. Wolę robić częste przerwy i w tych przerwach zajmować się czymś pożytecznym, czyli najczęściej pomaganiem Ani przy naszym nowym synu. Z tego powodu maluję w domu. Nie pytam zamawiających o preferencje estetyczne, bo uznaję, że ktoś, kto do mnie pisze, wie, czego może się po mnie spodziewać. Zdarzyło się dwa razy, że osoba nie przyjęła portretu. Jednej koleżance sprawiłem przykrość i spytała mnie, czy ona rzeczywiście tak fatalnie wygląda, i dodała, że prawda boli. Nie chcę sprawiać nikomu przykrości, więc oczywiście to poprawiłem. Nie tworzę salonu odrzuconych, bo nieudane obrazy gruntuję i maluję na nich jeszcze raz. Czasami ludzie pytają mnie: co ja taki nie podobny? Wiadomo, że podobieństwo jest bardzo względne, inaczej widzimy siebie, inaczej widzą nas inni, a inaczej wyglądamy na zdjęciach, z których maluję. Nie próbuje zrobić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Moje portrety należy traktować jako interpretacje portretowanego według Salamona. Jeśli chcesz być podobny, to zrób sobie zdjęcie paszportowe, a i tak część osób cię nie pozna. Czasami słyszę też: „wyszedłem smutny”. Jakby w naszym brzydkim, obsranym bilbordami i Dudą kraju byli sami szczęśliwi i uśmiechnięci ludzie.
„Szczęśliwi i uśmiechnięci ludzie” to jakaś utopia, ale kusi mnie, żeby zapytać ciebie o momenty tu i teraz. Co ciebie uszczęśliwia i cieszy teraz, w czasie pandemii, izolacji i lockdownu, kiedy ograniczane są prawa człowieka i nieprzestrzegana jest konstytucja w naszym kraju? Jak się z tym czujesz?
To nie będzie zbyt oryginalne, ale staram się pocieszać małymi rzeczami. Cieszy mnie, jak Helenka nauczy się jakiejś nowej rzeczy, jak zrobi rysunek. Jak Gucio (dwumiesięczny) sra, je, uśmiecha się i śpi. Jak jesteśmy dla siebie mili i się wspieramy w gronie rodzinnym. Cieszą mnie rysunki Janka Kozy oraz serial o wampirach na Netflixie. Cieszy mnie, jak mi się coś uda. Ostatnio robię sporo żonglerek piłką i cieszy mnie to, że robię teraz po trzydzieści, a kiedyś nie umiałem. Staram się nie oglądać „Faktów” ani za bardzo czytać o polityce, ale nawet te skrawki, które do mnie docierają, są
tak wkurzające, że boli od nich brzuch. Trzeba by wymyślić nowe słowa, żeby w pełni oddać to, jak bardzo obrzydliwi ludzie robią obrzydliwe rzeczy w polskiej polityce. Nie chcę się nakręcać, dlatego tutaj postawie kropkę. No i oczywiście pójdę na wybory z nadzieją na zmianę.
A namalowałbyś portret Dudy? To mógłby być nowy pomysł na cykl portretów wszystkich kandydatów na prezydenta, albo szerzej – współczesnych polityków. Sztuka zaangażowana. Interesują cię w ogóle takie gesty twórcze komentujące bieżącą rzeczywistość?
To jest bardzo dobre pytanie. Myślałem sobie ostatnio, że maluję samych miłych ludzi, których nawet jeśli nie znam, to chciałbym poznać, i żeby dla odmiany namalować portret kogoś cynicznego, sfrustrowanego, zakłamanego i z kompleksami. Chodził mi po głowie Kaczyński, Adolf albo właśnie Duda. Z drugiej strony to mi tego Dudy trochę żal. Myślę, że to jest potwornie obciążające psychicznie, gdy jesteś prezydentem i właściwie nic nie możesz, bo steruje tobą ktoś jeszcze brzydszy od ciebie. Myślę, że Dudę trzeba przytulić. Nie czuję się artystą zaangażowanym, ale oczywiście poglądy mam, jakie mam, i nie mam zamiaru ich ukrywać, by za wszelką cenę pozostać apolitycznym. Czasem zrobię coś na temat i wrzucę w internet. Nie mam jednak złudzeń, że to kogokolwiek do czegokolwiek przekona.
Czy myślisz, że jak wróci już „nowa normalność”, będziesz nadal robił portrety, czy raczej traktujesz tę aktywność jako chwilową i czasową?
Mam nadzieję, że nadal będę robił portrety, chociaż ich popularność trochę spadła. Na początku pandemii zainteresowanie było większe. Rozpocząłem więc dwa kolejne cykle malarskie. Pierwszy to Tania odzież, w którym maluję stare swetry i koszulki moich ulubionych zespołów, a drugi to Teorie spiskowe (które uwielbiam), w którym maluję samoloty z chemtrailsami, portrety reptylian i nieszczepione dzieci. Niekoniecznie muszę robić dalej portrety, ale chciałbym teraz popracować trochę jako malarz.
Nowe cykle brzmią bardzo intrygująco. Widziałam ostatnio na twoim FB zdjęcie obrazu ze sweterkiem z tygrysem. Masz go? Nosisz? Czy wraz z obrazem sprzedajesz również obiekt na nim namalowany?
Do tej pory wzory odzieży, którą maluję, albo wymyślałem sam, albo znajdywałem w internecie. Ale niedawno wpadł mi do głowy nowy pomysł, żeby wejść we współpracę z Mają Witkowską, która prowadzi firmę Ciuch Ciuch i sprzedaje vintage’owe ubrania. Maja będzie znajdowała swetry, a ja będę je malował i będziemy sprzedawać razem jako pakiet. Ciuch i obraz.
Ha! Czyli strzeliłam w dziesiątkę z tym pomysłem. To może jeszcze wystawę z nich zróbcie, a ja chętnie będę waszą kuratorką i nazwiemy się Kolektyw MEM.
Robimy to!
Wspaniale. A czy jesteś zdyscyplinowanym portrecistą pracującym regularnie w zaciszu swojej pracowni, czy raczej prace powstają w tzw. czasie pomiędzy, a może czasie wolnym?
Zdecydowanie w czasie pomiędzy.
Pomiędzy czym a czym? Które pomiędzy jest najfajniejsze i najbardziej twórcze? Udaje ci się pracować codziennie? Wspomniałeś, że malujesz szybko. Ile czasu zajmuje ci namalowanie jednego portretu?
Pomiędzy zmienianiem pieluch a „Maciek, weź coś z nią zrób”. Wykonanie jednego portretu zajmuje mi jakieś max pół godziny, ale mam po kilka podejść. Czasem nawet kilkanaście. Zdarza się też, że jedno. Poza tym maluję po kilka obrazów naraz. Odkąd nie muszę (nie mogę) chodzić do pracy, to maluję codziennie. Chciałbym, żeby tak przez jakiś czas pozostało.
Czy na studiach lubiłeś robić portrety? Czy wolałeś martwe natury i akty?
Uwielbiałem malować, zanim zacząłem studiować. Przygotowywałem się do studiowania pod okiem świetnego faceta, malarza, opowiadacza historii, Piotra Sosińskiego (niestety już nieżyjącego). Myślę, że to on zaraził mnie malarstwem. Niestety nie na długo, bo pracownia podstaw malarstwa na ASP wybiła mi z głowy miłość do malarstwa. Wtedy postanowiłem, że zostanę grafikiem. Odpowiadając na pytanie: czy portrety, czy akty, czy martwe, to lubiłem wszystko pod warunkiem, że mogłem to narysować. Ta miłość do rysunku została mi do dzisiaj. Od wielu lat zarysowuję zeszyt za zeszytem. Część z tych rysunków zmieniło się potem w tatuaże. Ale to już zupełnie inna (pozaportretowa) historia.
Pozaportretowa, ale również ciekawa i dość nieoczywista dziedzina twórczości. Możesz
powiedzieć, skąd w ogóle ten pomysł zrodził się w twojej głowie, żeby nauczyć się sztuki tatuażu?
Uważam, że mam niezłe przygotowanie rysunkowe. To jest podstawa w tym zawodzie. Poza tym poznałem fantastyczną osobę i świetnego tatuatora, czyli Kubę Świątka, szefa studia Monkey Mandala, który mnie przyjął i pokazał, jak wszystko się robi i jak dbać o higienę, żeby nikogo niczym nie zarazić. Nie jestem najlepszym tatuatorem na świecie, nie umiem zrobić realistycznych motywów ani nawet prostej linii, ale robię rzeczy po swojemu i w tym tkwi moja siła. Niektórym się to nawet podoba, skoro chcą mieć na sobie do końca życia moje bazgroły. Cenię sobie też ten kontakt z tatuowanymi ludźmi. Fotel tatuatora skłania do zwierzeń. Usłyszałem kupę fajnych historii. Myślę, że fryzjerzy mają podobnie. Nigdy nie poznałbym operatora koparki romantyka, któremu tatuowałem motywy z Małego Księcia.
Skąd czerpiesz inspiracje do motywów, rysunków i projektów na tatuaże?
Pytasz, jak powstają moje wzory? Część motywów pochodzi od osób, które mam tatuować. Ostatnie tatuaże, które zrobiłem, to brontozaur oraz tykwa i bombilla do mate. Nie są to rzeczy, które sam z siebie bym wymyślił i narysował. Czasami przeglądam internet i coś mi ciekawego wpadnie w oko i to potem rysuję. A czasami po prostu siedzę i myślę, czego jeszcze nie rysowałem. Lubię też przerysowywać stare obrazy: Velezqueza, Goi, Courberta, albo średniowieczne obrazy włoskich mistrzów.
Czym się różni rysowanie na ciele od rysunku na kartce? Czy nieodwracalność gestu, ryzyko błędu jest dla ciebie wyzwaniem, czy ograniczeniem?
Przed wykonaniem tatuażu zawsze odbija się wzór na skórze za pomocą kalki, a potem jeśli się komuś podoba, to się jeszcze poprawia. Ryzyko błędu nie jest więc jakieś duże. Chociaż na początku i tak się tym stresowałem.
A wracając do portretowania: w swoim ogłoszeniu o rozpoczęciu działalności portretowej powołujesz się na regulamin z 1928 roku Firmy S.I.Witkiewicz, w którym można przeczytać między innymi o różnych możliwych typach portretów, jakie można sobie zamówić u artysty, na przykład: „wylizany”, karykaturalny czy wykonany przy
użyciu C 2 H 5 OH albo kombinację różnych typów. Czy korzystasz i przestrzegasz tego
regulaminu?
Nie, raczej nie korzystam. Nawet niespecjalnie piję alkohol. Bardzo słaby jestem w alkoholu i narkotykach. Wielu kolegów robi to lepiej za mnie. Nie zmienia to faktu, że uważam Witkacego za jednego z najwybitniejszych polskich artystów. Wszystko, czego się dotknął, zamieniał w złoto. A jego pastele to już mistrzostwo świata. Znasz drugiego takiego, co potrafił zrobić coś tak świetnego w tak beznadziejnej technice jak sucha pastela?
No tak, sucha pastela to może faktycznie nie jest moje ulubione narzędzie w rękach artysty. Pamiętam taką zabawę z dzieciństwa: obserwowanie ludzi na ulicy i wymyślanie dla nich życiorysów, historii ich życia na podstawie tego, jak wyglądają, jak się poruszają itp. Czy lubisz przyglądać się twarzom? Co w nich widzisz, robiąc kolejne portrety?
Mam fatalną pamięć do twarzy i nigdy nikogo nie poznaję. A jeśli ktoś zapuści włosy czy zacznie nosić okulary, to już w ogóle. Zaliczyłem z tego powodu pełno wtop i niezręcznych sytuacji. Co do portretów, to wszystkie takie rzeczy jak: wąsy, zmarszczki, okulary, brody, blizny, dziwne fryzury, wory pod oczami, zajęcze wargi bardzo ułatwiają pracę. Najgorzej, jak ktoś jest piękny i gładki. Na szczęście nie tylko takich maluję.
A wiesz, że takie zaburzenie widzenia i nierozpoznawanie twarzy to jednostka chorobowa, która nazywa się prozopagnozja, czyli tak zwana ślepota twarzy, na którą cierpi również między innymi Brad Pitt?
Wow, mam coś wspólnego z Bradem Pittem! Mogę już umierać.
A gdybyś miał namalować portret Pan-Demii i i Izo-Lacji, jak by one wyglądały?
Pani Demia to starsza kobieta o pociągłej twarzy i zimnym, przenikliwym spojrzeniu, taka
trochę Cruella De Mon. A Izo-Lacja kojarzy mi się z 50-letnią ofiarą przemocy domowej.
A kto jest twoim ulubionym portrecistą? Komu dałbyś swoją twarz do namalowania?
Nie robię rozróżnienia na portrecistów i malarzy więc top 10 wygląda tak: 1. David Hockney, 2. Luc Tuymans, 3. Edward Dwurnik, 4. Gerhard Richter, 5. Wilhelm Sasnal 6., Marcin Maciejowski,7. Grayson Perry, 8. Marlene Dumas, 9. Lucian Freud, 10. Jonathan Messe. To tylko z tych żyjących (wiem, że Freud i Dwurnik nie żyją, ale w mojej głowie umarli tak niedawno, że zaliczam ich do żyjących). A z nieżyjących lista zaczyna się od Picassa i jest bardzo długa.
Dziewięciu mężczyzn i jedna kobieta. A gdzie gender-balans? Czyżby faceci lepiej malowali, czy tak wyszło niechcący z tym topem?
Oczywiście, że niechcący. Przecież wiadomo, że uwielbiam Aleksandrę Waliszewską, Georgię O’Keeffe, Stryjeńską, Lee Krasner czy Elizabeth Peyton. A za jedną z najlepszych rysowniczek w historii uważam Tove Jansson. Wszyscy faceci z ołówkami mogą jej co najwyżej czyścić buty.
I tym optymistycznym akcentem chciałabym podziękować ci bardzo za tę rozmowę.
To co, namalujesz mnie?
Tak, tylko wyjdę ze szpitala. Za dwie godziny naprawiają mi kolano.
Powodzenia więc z operacją. Będziesz miał sporo czasu na zrobienie kolejnego zeszytu
rysunków z pandemicznego szpitala z COVID-19 w tle. Życzę ci zdrowia!
Maciej Salamon (ur. 1984 r.) grafik, muzyk, ilustrator. Mieszka w Sopocie. Studiował na
gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie aktualnie prowadzi zajęcia z projektowania
graficznego na Wydziale Rzeźby i Intermediów. Wokalista i gitarzysta duetu Nagrobki.
Twórca teledysków i animacji. Wielokrotnie nagradzany za swoją twórczość. Prowadzi
Galerię Gablotka, która od dwudziestu dziewięciu wystaw prezentuje prace artystów
związanych z Pomorzem. Dobry chłopak.