Manifest
architektura i klimat
Manifest umożliwia określenie, zapisanie i nazwanie wspólnych celów. Dzięki swojej formie może odkreślić przeszłość grubą kreską, wyznaczyć nowe standardy, określić nowe pojęcia. Manifesty: komunistyczny, lipcowy, futurystów, suprematyczny, przeorganizowały bieg historii, wskazały nowe kierunki. Parafrazując Deleuze’a i Guattariego: manifest przecina chaos i określa nowy porządek. Zbiór zapisanych zasad staje się punktem odniesienia do działań filozoficznych, naukowych lub artystycznych. Zgodnie z tym, co pisze w Mimésis e Navegação portugalski filozof Fernando Gil, manifest pozwala zdefiniować nowy system w pustce, oparty na nowych pojęciach, nowych definicjach i nowych celach. Tylko takie podejście prowadzi do znalezienia nowej ścieżki. To niebezpieczny i odważny skok w nieznane.
Tylko czy skok w przepaść jest dzisiaj możliwy? Czy manifesty architektoniczne mogą być dziś skutecznym sposobem komunikacji i podejmowania decyzji? Czy uwikłani w toksyczny trójkąt: projektant–wykonawca–klient, architekci ciągle mogą się buntować? Czy gotowi i zdolni są je zrealizować? Ostatnie dwa manifesty, które czytałem, mają skrajnie różne cele, różny zakres i różnych odbiorców. Pierwszy: demagogiczny i totalny, trzytomowy, autorstwa Patrika Schumachera, spadkobiercy Zahy Hadid. Schumacher chce, aby cała architektura przyporządkowała się nowemu stylowi – parametryzmowi. Wskazuje on hegemoniczny rozwój stylu, w którym ma powstawać nowa architektura. Ponadto wyznaczać ma również ramy społeczne, moralne i ekonomiczne. Kontrowersyjne poglądy wywołują szeroką dyskusję i poruszenie, przysparzają popleczników. Ale czy taki nie jest cel manifestu? Drugi: skrajnie skromny, kilkuzdaniowy, autorstwa małej meksykańskiej pracowni APRDELESP. W prostych słowach mówi o relacji architektury i jej mieszkańców. O tym, kiedy budynek staje się architekturą. O temporalności architektury i roli architekta. Oba udaje się realizować. Wymaga to jednak od obu pracowni dyscypliny i nonkonformizmu. Manifest to możliwość.
W pierwszym tekście cyklu Kryzys i Bunt pisałem o deklaracji brytyjskich architektów, dotyczącej alarmu klimatycznego i zaniku bioróżnorodności. Zaraz po nim pojawiły się kolejne, które głoszą hasła wielkiej i radykalnej zmiany. Mówią o dążeniu do pewnych celów. Jednak nie określają, wydaje mi się, najważniejszego: cezury czasowej, którą musimy wziąć pod uwagę. Ostatni raport IPCC mówi o 11 latach do katastrofy. Czy to dużo? Ile to jest 11 lat z perspektywy architektonicznej? Na przykład projekt i budowa domu jednorodzinnego trwa przynajmniej rok. Projekt i budowa dworca kolejowego czy muzeum to przynajmniej 5 lat, czyli połowę czasu, który nam został do godziny zero. Takie przeliczenia pozwalają zrozumieć nam, że każde działanie projektowe, które podejmujemy dziś, ma już wpływ na dość odległą, wydawałoby się, przyszłość.
Wspomniany manifest z perspektywy ekonomii wzrostu i gospodarki kapitalistycznej wydaje się przynajmniej absurdalny i niemożliwy do spełnienia. Marzenia i mrzonki. Przeczy on choćby tak zwanym podstawowym zachowaniom rynkowym. W czasie ostatniej dyskusji w O Instituto, w której brałem udział, pojawił się temat projektowania dla Airbnb. Ku zdziwieniu quorum szef młodego, lubianego i rozpoznawalnego biura architektonicznego bez najmniejszego skrępowania powiedział, że projektują i będą projektować kolejne mieszkania pod inwestycje. Jeśli nie przyjmiemy jakiegoś zlecenia, zrobi to inna pracownia – broniła współwłaścicielka. Nie interesuje ich nawet, czy taki budynek będzie zamieszkany, czy nie, a jedynie gotowy produkt, który zresztą pokazywali na licznych folderowych fotografiach. Billboardy z hasłami: apartamenty pod inwestycje, możemy znaleźć w Zakopanem, Gdyni, Krakowie. Jaka architektura jest potrzebna? To chyba najważniejsze pytanie, z którym zmierzyć się musi kolejny manifest architektów. Przecież poprzez degrowth nie mówimy o rezygnacji z projektowania, architektonicznej recesji. Raczej o szukaniu rozwiązań odpowiedzialnych i tam, gdzie to jest potrzebne. Jednakże żaden architekt ani żadne środowisko zawodowe nie mogą działać w próżni. Jeśli wszyscy architekci przestaliby zgadzać się na projekty, które mają na celu dalszą akumulację i mnożenie kapitału, prawdopodobnie większość pozostałaby bez pracy. A manifest może definiować system.
Manifest o emergencji klimatycznej i ochronie bioróżnorodności to skok w nieznane, odważna próba stworzenia nowego systemu, nowy system oparty na regeneracjach tego, co zostało zniszczone, i wzmacnianie środowiska. W czasie dyskusji o projektowaniu regenerującym, na której byłem gościem, Ana Maria Botelho Neves, badaczka związana z Central Saint Martins w Londynie, zwróciła uwagę, że jak najszybciej musimy znaleźć nowy język. Na razie jeszcze odnosimy się do przeszłości, używamy nieaktualnego słownika do określenia nowych pojęć. Podobnie pisze Emanuel Naboni, profesor z Królewskiej Duńskiej Akademii Sztuk Pięknych. W ostatniej publikacji Regenerative Design in Digital Practice przypomina, że współczesny język mówi o rozwiązaniach lepszych lub mniej złych, zamiast mówić o rozwiązaniach dobrych. Pyta: dlaczego zatem mamy mówić o zmniejszeniu ilości dwutlenku węgla i zanieczyszczeń, jeśli możemy mówić o pochłanianiu dwutlenku węgla i czyszczeniu powietrza? Dlaczego mówimy o zmniejszaniu negatywnego wpływu na środowisko, zamiast o zwiększaniu pozytywnego wpływu?
Architektura po manifeście oprócz słownika potrzebuje między innymi: nowych materiałów (przecież wiemy, że beton i stal są przyczynkiem do 8% emisji dwutlenku węgla na świecie), zrewidowania relacji klient–architekt–wykonawca, nowego prawa (które wymagać będzie rozwiązań wzmacniających środowisko), projektowania w dużych zespołach eksperckich, które mogą ocenić wpływ na środowisko, i współpracy. Wydaje się, że dzisiaj zaczęliśmy podejmować próbę. Kolejne manifesty mogą być na to dowodem. Aby spadochron otworzył się w dobrym momencie i żebyśmy bezpiecznie wylądowali, niezbędna jest współpraca całej branży, nie tylko architektów i inżynierów, ale również inwestorów, wykonawców, producentów materiałów budowlanych, samorządów i polityków. Aby się udało, aktorzy uwikłani w powstawanie nowych budynków muszą iść działać wspólnie.
Prawdopodobnie najtrudniej jest zacząć. Business as usual jest zwyczajnie wygodny. W wywiadzie dla Failed Architecture Marie Smith, jedna z kuratorek Triennale Architektury w Oslo, mówi:
Wszyscy projektowaliśmy z betonu. Właściwie wszyscy byliśmy dość leniwy i nie robiliśmy nic w kierunku recyklingu albo projektowaliśmy architekturę opartą na dużej ilości stali. Myślę, że powinniśmy rozważyć wprowadzenie jakiejś formy wspólnej amnestii.
A może taka amnestia jest kluczowym elementem układanki. Pozwala rozpocząć nową drogę, tuż po manifeście.
Kto chce spróbować?