Edukacja hermetyczna
Grupa Budapeszt
Grupa Budapeszt zaprasza do zapoznania się z pojęciem, które pozwala zrealizować wiele dotąd nieosiągniętych oświeceniowych ideałów.
Edukacja hermetyczna jest szczególnym nurtem w bogatej tradycji pedagogicznej, wcale nieoczywistym i z pewnością nieczęsto komentowanym. Został on odkryty przez eksperymentalnego filmowca i muzyka jazzowego Michaela Snowa w jego trwającym ponad cztery godziny filmie Rameau’s Nephew by Diderot (Thanx to Dennis Young) by Wilma Schoen. Artysta nakreśla w nim głęboko skrywaną historię pewnej mnemotechniki poprzez wykazanie filiacji zachodzącej między takimi postaciami jak Pitagoras, Jean-Philippe Rameau, Denis Diderot, Bob Dylan i Nam June Paik. Mnemotechnika, którą mamy na myśli, znakomicie ukazana jest w scenie, w której na naszych oczach odbywa się proces uczenia się prostej skądinąd piosenki. Odnotujmy to od razu, bo to zapowiedź typowej dla Snowa błyskotliwości – twórca nie ukazuje procesu uczenia na przykładzie wbijania gwoździ czy jazdy na nartach. Zmierza od razu do istoty problemu i dociera tam za pomocą precyzyjnie dobranych argumentów.
Chcielibyśmy opowiedzieć tę scenę. Opisać ją, wyjaśnić, sprawić, aby sztuka Michaela Snowa tutaj, na kartach NN6T, stała się całkowicie zrozumiała. A jednak raz po raz napotykamy na kolejne problemy natury filozoficznej. Dochodzimy wręcz do przekonania, iż scena ta jest fundamentalnie nieopisywalna w druku, nieprzetłumaczalna ani na język angielski, ani na język notacji muzycznej. W sukurs przychodzi nam jednak ukryty bohater filmu Snowa – Pitagoras. Dzięki użyciu jego metody akuzmatycznej można ów proces w druku może nie tyle opisać, ile odtworzyć. Metoda, o której mowa, ma prowadzić do oczyszczenia wiedzy z niepotrzebnych zniekształceń powstających w procesie jej przekazywania, na przykład zabiegów retorycznych czy charyzmy przekaziciela. W tym celu antyczny filozof posługiwał się słynną zasłoną, zza której nauczał, odcinając dźwięk wiedzy od uroku swej osobowości. Spryt Snowa polega na dostrzeżeniu zawartego w pitagoreizmie fundamentalnego paradoksu pojawiającego się na styku metody akuzmatycznej i teorii harmonii sfer. Paradoks ten da się sprowadzić do pytania: w jaki sposób nauczyć się piosenki tak, aby nie dać się zwieść jej zmysłowemu urokowi? Sądzimy, że to jedno z najważniejszych pytań, z jakimi będziemy musieli się zmierzyć w najbliższych dekadach, skoro tematyka edukacji jest kluczowa dla rozwoju przyszłych społeczeństw.
W NN6T miejsce zasłony, której czytelnik może akurat nie mieć pod ręką, zajmie cicha pustka, która łączy czytające oczy z czytanym tekstem, i która równocześnie oddziela nas od zmysłowości dźwięku. Proszę śpiewać, „za nami”, chciałoby się powiedzieć, ale oczywiście nie „za nami” – za tekstem, proszę śpiewać za tekstem: „it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard rain a-gonna fall”. To właściwie tyle. Jeśli tylko są państwo nadal z nami, to znaczy z tekstem, jeśli nadal państwo czytają i przeczytali właśnie słowa: „it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard rain a-gonna fall”, to znaczy, że proces hermetyczny się dokonał i zakończył sukcesem, tak jak sukcesem zakończył się ten proces w przypadku Nam June Paika w roku 1974 czy Boba Dylana w 1962.
Przypomnijmy: „Choć nietrudno jest spostrzegać różnice, wcale niełatwo jest obserwować różnice pomiędzy tymi różnicami” [Nouvelles réflexions de M. Rameau sur sa démonstration du Principe de l’harmonie]. Oto hermetyczna podstawa kognitywna muzyki tonalnej w wydaniu jej pierwszego wielkiego teoretyka – Jean-Philippe’a Rameau. Proces uczenia nie może zatrzymywać się na porównywaniu ze sobą kolejnych obiektów i odkrywaniu różnic pomiędzy nimi. Łatwo jest oczywiście rozpoznać, a nawet wyobrazić sobie różnicę między tym, jak śpiewa Bob Dylan, i tym, jak śpiewa Nam June Paik. Najważniejsza jest jednak nie ta właśnie różnica, ale dopiero kolejne, do których ona odsyła. Podążając za Rameau, prawdziwe poznanie muzyki znajduje się na granicy zmysłowości. Nie można go zredukować do rozpoznania różnic między kolejnymi akordami, gdyż wówczas zatrzymalibyśmy się na dość powierzchownej konstatacji, iż Bob Dylan brzmi inaczej niż Nam June Paik. Jeśli jednak chcemy zrozumieć owe różnice, musimy się nauczyć słyszeć to, co zmysłowo nie jest nam dane bezpośrednio – różnice w różnicach, które odnoszą się do całych systemów różnic, już nie danych zmysłowo, zgodnie z dictum elżbietańskiego maga Johna Dee, zapisanym w jego Monadzie hieroglificznej: „Czy muzyka nie zaskoczy fakt, że będzie w stanie odbierać niewyjaśnione, nieziemskie harmonie bez poruszenia się czy też dźwięku?” [Dee, Sacred Symbol of Oneness]. Nie, muzyka ten fakt nie powinien zaskoczyć, możemy odpowiedzieć, ponieważ to, czego wymaga od nas prawdziwe poznanie muzyki, to umiejętność słuchania tego, czego nie słychać – ciszy, która niczym pitagorejska zasłona oddziela zmysłową powierzchowność od duchowej głębi. O takiej głębi zapewne pisał Denis Diderot w swym słynnym Liście o ślepcach, w których mnoży anegdoty o niewidomych. Jedni są w stanie bezbłędnie rozróżnić monetę prawdziwą od fałszywej, nawet taką, która jest „na tyle dobrą imitacją, że uwiodłaby konesera o sokolim oku” [Diderot, Letters on the Blind and the Deaf]. Inni jednak, odzyskując wzrok, „tylko przy dużym wysiłku dochodzą do tego, że dom jest większy niż jeden z jego pokoi” [Diderot] – przecież patrząc na dom, widzimy dom i jego tło, a gdy stoimy w pokoju, żadne tło się w naszym kadrze nie mieści. Jeszcze inni nie są też w stanie dostrzec płaszczyzny obrazu, wierząc, że w obraz przedstawiający pokój można wejść i rozsiąść się w nim na fotelu. Faktycznie, tylko jeśli zachowuje się pewną ślepotę, można podjąć te rozważania już z pozycji owego fotela [tamże].
Stajemy tutaj twarzą w twarz nie tylko z wiedzą, którą można nabyć wyłącznie w wymiarach wywracających nasze zmysłowe przesądy do góry nogami. Stajemy także wobec problemu metod docierania do owej ukrytej wiedzy. Nie dotrzemy do niej, podążając ścieżkami edukacji typowej dla nowoczesności. Oświecenie nadało szczególną rangę powszechnemu kształceniu jako sposobowi na zapewnienie ciągłego postępu. Współcześnie uważa się, że edukowanie to wpajanie reguł, które pozwalają samodzielnie rozwiązywać problemy. Pozwala to usytuować wszystkie nauki będące przedmiotami edukacyjnymi na jednym poziomie: matematyka uczy nas znajdować rozwiązania abstrakcyjnych problemów, podczas gdy historia pozwala poprzez analogię unikać błędów popełnionych w przeszłości. Zasady są ważniejsze niż ich indywidualne i przygodne realizacje. Dlaczego więc miałoby być niespodzianką, że przygodne i indywidualne odpowiedzi na nasze codzienne problemy są mniej istotne niż utrzymanie owych zasad w mocy? Obietnice nowoczesności są strukturalnie nieosiągalne.
Co jednak jeśli edukacja wcale nie polegałaby na budowaniu zrozumiałego przekazu, który można wyartykułować w konkretnym układzie znaków? Jeśli zamiast tego mielibyśmy do czynienia z procesem założonym jako zadanie do wykonania, którego wykonywanie prowadzi do sobie tylko znanych rejonów, których inteligencji musimy zaufać, kształcąc równocześnie własną inteligencję? Taka edukacja zbliżałaby się niebezpiecznie do mantrowego wygłaszania zaklęć, których brzmienie jest powierzchnią na zawsze skrywającą ukryty sens. Oświecenie byłoby bliższe będącej wynikiem procesu nagłej iluminacji aniżeli metodycznemu zdobywaniu kolejnych trofeów.
Muzyczna terminologia pojawia się tutaj właśnie z tego względu. Piosenki są w końcu mnemonicznymi technikami, gdzie melodia i rytm służą do zapamiętania kluczowego dla nauki tekstu. W hermetyzmie jest odwrotnie – zabieramy się za naukę bełkotliwego tekstu, aby nauczyć ciało napięć i rozładowań struktury. Wszyscy znamy rewolucyjne pieśni, które tłumaczone na różne języki radykalnie zmieniają swoją wymowę. Ich struktura pozostaje jednak nietknięta i niczym ukryty agent przybiera pozory wspierania przeróżnych celów, aby poruszać coraz większą liczbę ciał. Edukacja hermetyczna jest więc zarazem kondensacją i destylacją. Procesem, który przebiega jednocześnie w obu kierunkach, aby wciąż ożywiać pradawne matryce. To dlatego nie tylko nie napiszemy, co śpiewa Nam June Paik, śpiewając Dylana, ale wręcz nie możemy napisać, co to jest – wiadomo tylko tyle, że jest to ta sama piosenka, ponieważ Koreańczyk oferuje unikalny wgląd w głęboką strukturę wszechświata, gdzie nauka polega na uświadomieniu sobie, że wszystkie piosenki są jedną piosenką.
Trzeba więc dziś powiedzieć wprost: koniec z oświeceniem w edukacji. Koniec z upowszechnianiem sztuki. Koniec z jej tłumaczeniem. Koniec z wyjaśnianiem, dopowiadaniem, eksplikowaniem, interpretowaniem i komentowaniem. Tylko mantryczne powtarzanie może doprowadzić wszystkich do jej zrozumienia. Tylko powtarzać i powtarzać, zamiast podsumowywać powtarzać jeszcze raz, i jeszcze raz, jak w słynnym fragmencie Gombrowicza, powtarzać i powtarzać, tym bardziej w druku, w którym tak łatwo pozbyć się komentarzy autorów i zapętlić wszystko w nieskończoność: „Poszedłem do modnego sklepu Ostende i kupiłem parę bucików żółtych, które okazały się za ciasne. Wróciłem więc do sklepu i wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem, która okazała się równie ciasna. Wróciłem więc do sklepu i wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem, która okazała się równie ciasna. Wróciłem więc do sklepu i wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem, która okazała się równie ciasna. Wróciłem więc do sklepu i wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem, która okazała się równie ciasna”.
GRUPA BUDAPESZT. Zawiązała się w 2016 roku w Budapeszcie. Tworzą ją artyści i kuratorzy: Igor Krenz, Michał Libera i Daniel Muzyczuk. Grupa zajmuje się sztuką i życiem, badaniem marginesowych zagadnień wynikających z technicznej reprodukcji, ograniczeń myślenia abstrakcjami oraz wyciąganiem radykalnych konsekwencji z dematerializacji rzeczywistości.