menu

Z bliska jest inny widok

Mikroplastik Agata Cieślak
Stary porządek świata rozpada się na naszych oczach, a walka o nowy rozkład sił zdaje się dopiero rozpoczynać.
Część pieniędzy, które udało mi się „wydobyć” z banku, po tym jak te odmówiły wypłat depozytów indywidualnym klientom. W wyniku krachu ekonomicznego w Libanie zaczęły funkcjonować trzy waluty: liry (lub funty) libańskie, których wartość przeliczana była przez banki na dolary po oficjalnym kursie. Rynkowa wartość tego pieniądza była znacznie niższa (ostatecznie spadła o 90%). W obiegu funkcjonowały także tzw. lorally – dolary z libańskich kont, których stały się niewypłacalne w bankomacie. Ich przelicznik znacząco różnił się od tzw. fresh dollars (dolarów z zachodnich banków) – oczywiście na niekorzyść posiadającego. Fot. Agata Cieślak

Współczesna sytuacja geopolityczna staje się coraz bardziej napięta. Rosnące dysproporcje społeczne – zarówno w obrębie danego narodu, jak i coraz wyraźniejsze różnice pomiędzy tzw. globalnymi Północą i Południem – sprawiają, że na mapie świata pojawia się coraz więcej punktów zapalnych. Niezadowolenie z pogarszającej się sytuacji bytowej danej społeczności wykorzystywane jest chętnie w imperialnych grach o dominację. 

Doświadczone traumatyczną historią wojen światowych narody europejskie chętnie pozycjonują się po stronie „moralności”, a dominującą narracją stają się apele o pokój oraz ochronę demokracji i wolności.

O tym, jak zakorzenione jest we mnie podobne podejście i jak trudno jest patrzeć na sprawy danej lokalności z innej perspektywy niż zachodnia, dowiedziałam się podczas mojego pobytu w Libanie. Nie jestem specjalistką do spraw Bliskiego Wschodu. Do Libanu trafiłam właściwie przez przypadek i zostałam kilka lat. To nie było moje pierwsze doświadczenie emigracji – wcześniej studiowałam i pracowałam w różnych krajach Europy Zachodniej, co pomogło mi szybciej zauważyć pewne schematy, w jakich przyszło mi funkcjonować jako przyjezdnej.

W Bejrucie nie byłam emigrantką zarobkową, lecz po prostu Europejką – traktowaną tak jak większość białych osób, które przyjeżdżają pracować w NGOsach czy innych akademiach. Mój „dziwny”, polski paszport trochę jednak pomagał. Podchodzono do mnie z dużą ciekawością, co na pewno ułatwiło szybkie zadomowienie się w kraju oraz odnalezienie swojego sposobu na funkcjonowanie w lokalnym środowisku kultury.

Noc wybuchu rewolucji w 2019 roku pokryła się z datą otwarcia międzynarodowego festiwalu Home Works*, którego byłam producentką. Tamtej nocy wróciłam do domu pieszo, ponieważ protestujący zablokowali najważniejsze skrzyżowania w mieście i niemożliwe było przemieszczanie się samochodem. Mijałam barykady z płonących opon – znak rozpoznawczy wszelkich bejruckich protestów. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że takie widoki staną się dla mnie nową codziennością życia w Bejrucie. Protesty, blokady dróg i różnorodne gesty obywatelskiego nieposłuszeństwa zostały „stłumione” przez libański rząd dopiero wraz z pierwszą falą epidemii COVID19.

O tym, że na ulicach Bejrutu toczą się protesty, dowiedziałam się od Marwana, który od początku mojego pobytu w Libanie stał się moim lokalnym przewodnikiem. Tej nocy, kiedy na ulicach miasta rozpoczęły się masowe demonstracje, chodziło o nałożenie kolejnego podatku od wykonywania rozmów telefonicznych przez internet. W kraju, gdzie cała struktura organizacji pracy oparta jest na komunikatorach typu Whatsapp, ten ruch skorumpowanego rządu doprowadził do powszechnego zrywu.

To nie była moja rewolucja, choć nie byłam też jedynie obserwatorką. Pracowałam tu, zarabiałam pieniądze na takich samych zasadach jak inni mieszkańcy, budowałam relacje, żyłam życiem tego kraju od roku z hakiem. Rewolucja była też wydarzeniem, które miało na mnie bezpośredni wpływ – festiwal nie odbył się, w geście solidarności z protestującymi swoje drzwi zamknęły wszystkie instytucje kultury, z dnia na dzień straciłam pracę i zawieszone zostały wszelkie projekty, nad którymi miałam w przyszłości pracować. W mniejszej skali niż Libańczyków, ale dotknął mnie także kryzys bankowy – nie straciłam, co prawda, oszczędności życia, ale kilka pensji utknęło na moim koncie, kiedy lokalne banki ogłosiły niewypłacalność.

Z perspektywy czasu wydaje mi się, że możliwość doświadczania libańskiej rewolucji to jedno z najważniejszych wydarzeń, które ukształtowały moją wrażliwość społeczną i polityczną. Zrozumiałam wtedy, że dotychczasowe próby zrozumienia przeze mnie tzw. Bliskiego Wschodu i kultury arabskiej jako odrębnego bytu – świata, który jest na tyle skomplikowany, że aż niemożliwy do wyrażenia – są błędne. Historia tego regionu jest zawiła, bo to tutaj spotykały się różnorodne, globalne strefy wpływów. Opowiadana z zachodniej perspektywy, odgrywa rolę swoistego „jądra ciemności” współczesności – rzeczywistość tutaj zdaje się na tyle mętna, że przeciętny człowiek nie jest w stanie jej pojąć. Jeśli przyjąć perspektywę lokalnej ludności, sprawa jest jednak znacznie łatwiejsza. Zmęczeni wojnami i konfliktami, pozostający pod kontrolą skorumpowanego rządu i globalnych interesów finansowych, zmagający się z niewydajnym ustrojem państwowym pozostawionym w spadku po projektach kolonialnych, zmagający się z kryzysami uchodźczymi wywołanymi przez niekończące się wojny regionalne, mieszkańcy i mieszkanki Libanu chcą po prostu godnie żyć. Tak jak w innych miejscach na świecie ludzie zmęczeni są niestabilnością, neoliberalną polityką elit i sprzeciwiają się różnego rodzaju fundamentalizmom oraz aktom przemocy dokonywanym na poszczególnych grupach społecznych, etnicznych czy klasowych. Tak jak każde, społeczeństwo to potrzebuje poczucia sprawczości i szuka sposobów samostanowienia.

* Home Works Forum to organizowany cyklicznie przez lokalne centrum kulturalne Ashkal Alwan międzynarodowy festiwal sztuki.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności