Leć, Ola, leć
Patrzę na rysunki Aleksandry Kotarskiej i widzę (jeszcze nie) animowany film. Albo komiks. A może grę, której bohaterką jest kobieta-ćma, dynamiczna hybryda. Nad oczami kobiety, mrocznej i czarnej, trzepocą skrzydełka. Widzę, jak leci przed siebie, ale jest nie tylko ćmą, czasami jest też ognistym świetlikiem, tak żarzą jej się oczy. Patrzę też na samą Olę, jak biegnie w miejscu, które znam. Widzę, jak mija te same drzewa, a na nich te same jemioły, te same miejsca porośnięte tym, co jeszcze żyje. Tu gdzieś widać płat odłożonej darni albo wypiętrzone korzenie. Ptaki jeszcze dają znaki, odzywają się żaby, a mgła spowija wszystko. W zwałach ziemi coś nadal się dzieje, w końcu przyroda wygrała prawie dwa lata bez natrętnej obecności człowieka. Biegnie wolna, ale niespokojna przez słabnący świat, którego w mgle pojęciowej po planetarnym covidzie nawet nie potrafimy już rozpoznać ani zdefiniować. Rysuje go takim, jakim jest – przegrywem historii naturalnej, którą przecież tak pięknie kiedyś sobie narysowaliśmy.
I to jest jakoś bardzo ciekawe, że obok majtających dużym pędzlem po dużych formatach wynurzają się skądś osoby pracujące w formie wręcz przeciwstawnej, drobno wypracowanej, uszczegółowionej, a nawet bratającej się z precyzją. Jakby przyjrzenie się temu, co – jak wydawałoby się – znaliśmy, stało się na nowo naszym cholernym obowiązkiem. A jak ostatnio doczytałam, te same obszary mózgu, które odpowiadają za poznanie wzrokowe, odpowiadają także za naszą zdolność rysowania. Chodzi więc nie tylko o to, by nazywać językiem, ale na nowo narysować to, czego nie zauważamy. I to w czasach, gdy zeskanowaliśmy sobie prawie wszystko, a historyczne systematyki dały nam poczucie dobrze wysprzątanego archiwum podporządkowanego świata.
Ale dlaczego miałby to być komiks albo może film? Jej rysunki mogłyby odnaleźć się jako scenografie ponurych dystopii – wizji świata, który umiera takim, jakim był, ale być może pojawiają się w nim jakieś prymitywne formy innego życia. A może w ogóle nie ma czegoś takiego, jak „prymitywna forma życia”? Być może każdy świat, mikroskopijny lub przeskalowany, jest jedynie jakąś możliwą formą przetrwania w kurczących się opcjach jego prawdopodobieństwa? Pomimo swoich ponurych barw ten świat, rozbity na tysiące kawałków, fragmentaryczny i na granicy śmierci, jest jednak światem przyrody, biocentrycznym, choć zagubionym w znalezieniu bezpiecznej drogi.
Rysunki Aleksandry Kotarskiej są jak migawki z mijanych w biegu miejsc. Albo jak zapisy miniaturowych sytuacji, może zauważyła je, gdy zawiązywała rozplątane sznurowadła. Czasem jednak też się jej pewnie śniły, bo przecież to na granicy snu stajemy się hybrydami, pół kobietami, pół owadami. Marzenie o hybrydowości jest w końcu wyrazem pragnienia o scaleniu się, o przynależności, która została nam odebrana. Ta postać to mroczny autoportret, kobieta-insekt. Jest może zraniona i samotna, ale jednak wzlatująca. Nie do ognia leci, ale z ogniem, który ma w sobie. Czarna i nadpalona, ale w gniewie silna. Te dwa sposoby na obrazy dążą ku sobie, ale nie do końca sklejają, bo jest tu przestrzeń bez człowieka, błotnista i zastygła, i człowiek bez przestrzeni, jakby wydarty z tła.
Ale choć ona biegnie, albo nawet leci, nie należy się łudzić, że same rysunki powstawały szybko. Mieszają się tu stylistyki realistycznego rysunku przyrodniczego ze światem fantasy, odzwierciedlenie z fikcją opowieści o nieznanych światach. Jeden rysunek zajmuje czasem kilka podejść, bo nie ma tak, żeby pozostać przy szkicu i odpuścić, kiedy wokoło wszystko umiera. Dlatego w rysunkach oprócz plamy i kreski pojawiają się nadpalenia, ogień jest często częścią procesu rysowania, tak jakby kurczący się papier odsłaniał coś poza możliwością przedstawienia.
Kotarska przyznaje się do fascynacji literaturą science fiction, a zawłaszcza lekturą dzieł Strugackich, stąd może przyroda jest tu tą wielką przegraną, zakazaną zoną zapowiadającą może jakieś inne formy istnienia. Jakąś dziwną zmarzliną, w której czarna kobieta-ćma kuca i patrzy żarzącymi się oczami i w której ciele płonie ogień. To świat postkatastroficzny, w którym nagle zaczynają bulgotać jakieś narośla, wyłaniają jakieś białka, a ta gniewna kobieta ze skrzydłami na głowie leci, bo może przetrwamy, ale nie tacy.
Aneta Szyłak – kuratorka, twórczyni instytucji i czasem teoretyczka sztuki. Ostatnio postanowiła pisać o rysunku, bo zaczęła na nowo pisać ręcznie i tak jej się skojarzyło.
Ola Kotarska –artystka pochodząca z pogranicza polsko-białorusko-litewskiego. Zajmuje się malarstwem, ilustracją, fotografią oraz szeroko pojętą edukacją artystyczną. Podejmuje zagadnienia niedoskonałości percepcji, rozpadu i nietrwałości. Dokumentuje nieużytki i rowy melioracyjne.