Nie tylko człowiek, czyli relacje międzygatunkowe w mieście
Psy, koty i szynszyle wojny
Wojna nigdy nie była tak blisko. Albo przynajmniej tak się może wydawać nam, zatopionym w statycznych i ruchomych obrazach, które oglądane zaraz po obudzeniu, zostają przed oczami cały dzień, będąc co chwila zasilane przez kolejne doniesienia. W morzu obrazów tej wojny znaczące miejsce zajmują zwierzęta. Zwierzęta tam, w Ukrainie, zwierzęta w zniszczonych miastach, towarzyszące walczącym żołnierzom i cywilom, ludziom skrytym w schronach, zwierzęta wałęsające się po ulicach, w końcu zaopiekowane z narażeniem życia przez mieszkańców i mieszkanki miast, którzy często z ich powodu nie opuszczają kraju. Zwierzęta tu, w Polsce, przekraczające granice wraz ze swoimi rodzinami, ratowane przez organizacje pozarządowe i wolontariuszy, czekające na dworcach albo już na kanapach w swoich tymczasowych polskich domach. Nie wiem, skąd we mnie pewność, że nigdy tak nie było. Że ratowanie zwierząt w wojnie zdarzało się tylko na zasadach wyjątku. Zaczynam czytać. W czasie pierwszej wojny światowej, jak pisze Eric Baratay, zwierzęcy los wiązał się raczej z pomaganiem człowiekowi na froncie. Z kolei podczas drugiej londyńskim weterynarzom zabrakło chloroformu do usypiania zwierząt – rząd, mając na uwadze nieuchronne niedobory żywności, tworzył kliniki eutanazji dla braci młodszych. Zwierząt nie zobaczymy też na łodziach dziś przybywających do Europy, na których o swój los walczą prześladowani czy wygnani przez wojnę uchodźcy z Syrii, Afganistanu, Iraku.
Co natomiast widzimy na tej wojnie? Ratowanie kangurów i tapirów z ogrodu zoologicznego w Charkowie (gdy piszę te słowa, trwa tam dalej walka o uratowanie z niego dzikich zwierząt). Nessie rasy husky, która odnaleziona przez żołnierzy białoruskiego batalionu im. Kastusa Kalinowskiego biegnie radośnie do swojego właściciela, z którym została rozdzielona w Buchy. Zostanie z nami na zawsze obraz Alisy niosącej przez granicę Pulję, starego owczarka niemieckiego. Albo kot-feniks z gruzów Borodzianki. Zapamiętamy dziewczynkę, która przywiozła do Polski swojego chomika w słoiku wyłożonym trocinami. Czy kociego influencera Stepana, instagramującego i tiktokującego dziś o wojnie z tymczasowego domu we Francji (#loveyoustepan). Te i inne historie pokazują, że zwierzęta są członkami ukraińskich rodzin, że odbyło się tu praktyczne poszerzenie rozumienia wspólnoty – rodzinnej, obywatelskiej, wspólnoty losów. Miliony nieludzi zostało jednak w kraju – zwierzęta dzikie, hodowlane, część udomowionych, mierząc się z losem, który zgotował im wyłącznie człowiek – podobnie jak katastrofę klimatyczną, eksploatację, niewolę, by wymienić tylko kilka. W tym ujęciu podział na świat ludzki i nie-ludzki czy pejoratywny wydźwięk słowa zezwierzęcenie wymagają zdecydowanego przepisania.
Jeśli możesz, wesprzyj lokalne zbiórki (finansowe, karmy) dla zwierząt Ukrainy. Warto sprawdzić również ogólnopolską grupę FB: Pomoc dla zwierząt w Ukrainie. Z kolei na świetnej stronie https://3oo.store można kupić wirtualny bilet do publicznych i prywatnych ogrodów zoologicznych w Ukrainie i w ten sposób wesprzeć przebywające tam nadal zwierzęta.
Aleksandra Litorowicz – prezeska Fundacji Puszka, kulturoznawczyni, badaczka, wykładowczyni School of Ideas i School of Form. Badała m.in. warszawskie place i polskie murale. Prowadzi miastozdziczenie.pl