Wspólna indywidualność
Sami o sobie mówicie: „Po godzinach” to publikacja celebrująca proces kreatywny, autentyczność i zabawę. Jest to przestrzeń przeznaczona dla twórców wizualnych. Jedyne ramy, w których zamyka się proces twórczy to format zina i tytuł. Jak to rozumieć?
W swoim czasie wolnym, każdy jest sobą. Niektórzy gotują, grają na pianinie, a niektórzy rysują. Zazwyczaj jest to czynność, która przychodzi naturalnie, to autentyczna potrzeba, przyjemność. Jest to pewien wysiłek, który jest zabawą.
I stąd po godzinach?
Początkowo był to mój pomysł na dyplom. Chciałam zrobić badania o polskiej młodej scenie wizualnej i zaprezentować je w serii publikacji. I tak powstał pomysł na zin, w którym grupa artystów „po godzinach” publikuje prace graficzne, które normalnie kończyłyby w szufladzie i gdzie sztuka wizualna jest na pierwszym miejscu, wszytko inne jest dodatkiem. Napisałam o tym pomyśle list otwarty i stworzyłam grupę na messengerze, zaprosiłam znajomych i oni zapraszali swoich znajomych i zaczęło się samo nakręcać.
Tak doszło do pierwszej publikacji?
Tak było! Wyznaczyłam termin składania prac i kiedy znajomi i nieznajomi zaczęli wywiązywać się z niego i robili to świetnie i z dużym zaangażowaniem, doszło do mnie, że jest to naprawdę potrzebne. Z wiatrem w skrzydłach, przystąpiliśmy do składania pierwszego wydania.
Kim byli ci nieznajomi?
Były to osoby z bardzo różnych środowisk i miast. Nie mogłam przewidzieć, jakie prace dostanę, a zależało mi, aby wszytko było spójne, ale jednocześnie różnorodne. Cały czas jesteśmy w fazie poszukiwań i uczenia się, a koncept „Po godzinach” stale ewoluuje. Open call, który uruchomiliśmy od drugiego numeru, jest otwartym zaproszeniem dla wszystkich chętnych.
„Bazgroł”, „Zielono mi”, „Drzemka”, a teraz „Polska” to tematy kolejnych wydań. Czym kierowaliście się przy ich wyborze?
Chciałam, aby temat był uniwersalny. Do pierwszego wydania, po licznych rozmowach i sugestiach, wybrałam „Bazgroł”. Kolejne tytuły powstały już same, rozmawiałam, pytałam się, słuchałam, a na koniec podpowiadała mi intuicja.
Jakie są wasze cele?
Przede wszystkim promocja młodych artystów i twórców oraz stworzenie przestrzeni fizycznej do budowania ich społeczności i sieci kontaktów. A także ujawnianie prac „z szuflady”, które często są wspaniałe i skrywają duży potencjał. Myślę, że jest to coś więcej niż tylko pokazywanie obrazków. Odnoszę wrażenie, że wokół naszego zina buduje się pewna społeczność i sposób postrzegania sztuki i świata. W pokoleniu setek subkultur „Po godzinach” tworzy przestrzeń dla prawdy. Dzisiaj jesteśmy podzieleni na różne estetyki i trendy, często pod wpływem naszego otoczenia czy poglądów. Natomiast my chcemy tworzyć przestrzeń, gdzie spójnikiem jest pasja, gdzie każdy może się nią swobodnie dzielić z innymi.
Dlaczego zdecydowaliście się na formę zina? Jak on wygląda?
Zin ma formę drukowanej książeczki zawierającej około 100 stron. Znajdują się na nich głównie prace graficzne zwieńczone w ostatniej części pisma opowiadaniami, które są czymś w rodzaju ilustracji słownej do graficznej zawartości numeru. W sumie wszytko u nas jest na opak.
Ile zgłoszeń dostajecie, jak je wybieracie?
Z każdym kolejnym wydaniem mamy coraz więcej zgłoszeń – do „Zielono mi” zgłosiło się ponad 120 osób, a do „Drzemki” – ponad 150. Niestety, z wielu względów mamy ograniczoną przestrzeń w książeczce, najbardziej chciałabym publikować prace wszystkich, ale selekcja musi zostać wykonana, żeby pismo nadal miało swój format i nie było chaosu. Prace wybieramy tak, aby ze sobą współgrały i się zbytnio nie powtarzały, jest to bardzo trudne. Aby dokonać wyboru, musieliśmy się odciąć całkowicie emocjonalnie od tego, kto jest autorem. Te ramy są potrzebne, ponieważ bez skonkretyzowania niektórych rzeczy, nie dojdzie się do celu, a selekcja sama w sobie jest bardzo ważną częścią zina.
Jak jej dokonujecie, przeglądacie prace na ekranie, czy je drukujecie?
Kiedy tworzyliśmy materiał dla „@tojestart” po raz pierwszy, wypróbowaliśmy analogową metodę. Rozłożyliśmy je na podłodze i zaczęliśmy dokonywać wyboru, rozmawiać o nich, układać, przekładać. Ten proces namysłu nad zawartością każdego wydania jest bardzo ważny. Chcemy dzięki niemu pokazać, że nikt nie został pominięty w procesie wyboru i wszystkie prace mamy dosłownie w rękach.
A co się dzieje z pracami, których nie wybierzecie?
Prace, które nie zostały wybrane w danym zinie, nie znikają. Cały czas mam je w oddzielnej „szufladce”. Może kiedyś zostaną jeszcze opublikowane.
Na czym polegają wasze wydarzenia?
Wraz z publikacją nowej edycji spotykamy się na otwartych wydarzeniach w SPATIF-ie. Razem z nami, artystami wizualnymi, w wydarzeniu uczestniczą też muzycy, sitodrukarze, animatorzy, tak naprawdę każdy, kto jest twórcą, może się zaprezentować. Dodatkowo te wydarzenia budują nowe znajomości i łączą ludzi o podobnych zainteresowaniach.
I to jest klucz „po godzinach”?
Dokładnie tak, gdyby nie wszyscy uczestnicy, artyści i współtwórcy, którym serdecznie jestem wdzięczna za ich nieoceniony wkład, nie byłoby „Po godzinach”. Zaczęło się od zwykłego projektu na studiach, a rozwija się to bardzo szybko i bardzo się cieszę z tego, że powstało coś więcej niż tylko gazetka z obrazkami. Koncept się nadal zmienia, co jest ważne do rozwoju projektu, ale są pewne wartości, które są stałe. I tak, myślę, że to jest klucz.
„Po godzinach” to przestrzeń, w której każdy może być i obiorcą, i nadawcą. To wspólna szuflada, w której wprowadzamy porządek. Dzięki temu, możemy doceniać nawet bardzo małe formy, a przy okazji budować coś większego.
Waszą wizytówką jest charakterystyczna uśmiechnięta strzałka z pędzlem, dlaczego?
Od samego początku chciałam, aby nasze logo miało maskotkę i było inspirowane m.in. starymi kreskówkami. Poprosiłam o pomoc zaprzyjaźnionego grafika Eliasza Hułasa, spotkaliśmy się i on rzucił pomysł strzałko-domku, mega mi się spodobał i w 45 minut mieliśmy gotowe logo. Od razu zaprojektował też plakat pierwszego wydarzenia i okładkę do „Bazgroła”. Jego projekty pomogły budować spójną komunikację przy kolejnych edycjach, których realizacją zajmuje się zawsze ktoś inny. Przy „zielono mi” była to Maria Lisicka, przy „drzemce” Ola Sowińska.
Z kim jeszcze pracujesz nad „po godzinach”?
Tak naprawdę kilkanaście osób po godzinach współtworzy „po godzinach”, jestem im bardzo wdzięczna za to wszystko. Bartek Pazura udostępnił nam dobrze znany wszystkim klub SPATIF, Zosia Jakubik tworzyła ostatnio oprawę graficzną tekstów, Ola Sowińska również zajęła się typografią oraz moja przyjaciółka Natalia Wielocha, dzięki której udało się złożyć pierwszą edycję w całość, wspiera mnie psychicznie i koncepcyjnie przy całym projekcie.
Przy powstaniu „Po godzinach” wiele zadziało się też przez zbieg okoliczności. Najciekawsze jest to, że nikomu nic nie obiecałam. Wiele osób zaangażowało się w to, bo wierzyło w tę ideę, czuło, że ma sens i wierzyło, że to może zadziałać. Gdyby nie ich chęci i czas poświęcony na projekt nic nie doszłoby do skutku. W zamian za to, udało nam się zbudować wspólnotę, otwartą społeczność, gdzie możemy tworzyć razem i razem się tym zachwycać.
Marcelina Królikowska – studentka komunikacji wizualnej na warszawskiej School of Form. Pomysłodawczyni i redaktorka zina „Po godzinach”. Początkująca art directorka. Buduje dialog poprzez formy wizualne.