Pytamy Turnusowiczów… czym jest TOTAL
W lutym tego roku Turnus zaczął prowadzić pracownię gościnną na wydziale intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Tam poznałyśmy Monikę Czyżniewską, która dołączyła do pracowni i postanowiła odpowiedzieć na nasze pytaniae: co ciekawego można zrobić w semestr, a czego brakuje na tych studiach? Zaczęłyśmy od słowa TOTAL i próbowałyśmy zrobić wszystko, aby pójść na całość, planując działanie w parku Cytadela.
Turnus: Czym jest TOTAL?
Co by się wydarzyło, gdyby ten jeden raz pójść na całość? Na TOTAL?
Monika Czyżniewska:
Tymi słowami otworzyłam krótki tekst kuratorski, zapowiadający zbliżającą się wielkimi krokami wystawę „Total” to fajne słowo, które mieści w sobie pewną swobodę, całość, pełnię , nasycenie… Nawet nieskrępowaną absolutność, dziwną, nieopisaną wolność. Być może to jedynie moje skojarzenia, wynikające z potrzeby oswobodzenia się spod presji i oddania się zabawie. TOTAL nie będzie typową wystawą zamkniętą w sali na piętrze, którą udało się uprościć na pokaz, to będzie wystawa-zabawa, małe artystyczne przyjęcie, na które każdy jest zaproszony.
Myśl o TOTALU przywodzi ekscytację. Radość, chęć zabawy i śmiechu. To w końcu ucieczka od uczelnianych murów w przyrodę i celebrację. Nasze małe studenckie ucztowanie na koniec roku akademickiego. Każdy jednak „pójście na całość” może rozumieć inaczej. Dlatego wydało mi się, że jest to pociągający zwrot, żeby go użyć. Jest w nim pewna tajemniczość. Pójście na całość to… no właśnie? Całość jest pełna, jednorodna, skończona. Ale pójście na całość, to już coś innego. To działanie, którego się podejmuję. Jest w nim pewna moc, stanowczość, bezkompromisowość.
Idę na całość, czyli wykładam wszystkie karty na stół i nie boję się przegrać tej gry. Być może ryzykuję, ale ryzyko to także ekscytacja. W tym wszystkim jest, o dziwo, jakaś ukryta nadzieja. Skoro nie krępuje się, nie mam się też czego bać. Nie mając się czego bać, zrywam ze skostnieniem, sztywnością, przeklętym artystycznym stereotypem. Chyba każdemu przyszło trafić na drętwy wernisaż. Czy mogę coś powiedzieć? Czy mogę podejść bliżej? Czy trzymać się na dystans? Stać w grupie i zachwycać się czymś, czego jeszcze do końca nie poznałam?
Jestem tym już zmęczona. Nie ukrywam własnej ciekawości, ale też słabości. Nie chce mi się stać, nieokrzesanie więc siadam w Twojej galerii i co mi zrobisz?
Nic się nie dzieje, siadać okazuje się można wszędzie.
Uczelniane mury, są trochę inne niż te galeryjne. Te w Poznaniu, mają w sobie pewną wielkość, prestiż, czyhającego nad osobami studenckimi ducha Abakanowicz. Przecież przychodzę tam wolna, nie dostaję zakazów, ale czy warunki są szczerze sprzyjające? Okazuje się, że można zdewastować uczelniane mury, prowadząc galerię na klatce schodowej. Trochę to absurdalne, jeśli weźmie się pod uwagę, że prace trzeba zawiesić. Obraz ma swoją materialność i ona potrzebuje gwoździa, aby zaistnieć w odpowiednim kontekście. Inne prace można znaleźć na śmietniku, w dniu, kiedy chciało się je odebrać. Nie jestem fanką tych wydarzeń, które miały miejsce, a o których opowiedzieli mi uczelniani przyjaciele. Zapachu tej jednej galerii, gdzie zakręca się wodę, fanką też nie jestem. Ale w tym tkwi swoisty paradoks. Dostrzegając mankamenty sytuacji, chce się ją zmienić na lepsze. Uwolnić się. Idę zatem na całość z nadzieją na lepsze jutro, nie bojąc się wprost powiedzieć, co mi nie pasuje. Bezkompromisowo, czekam (prawdopodobnie siedząc na ziemi w jakiejś galerii) aż mój głos coś zmieni.