Odtowarowić przestrzeń
To pierwsze przedwiośnie, które pamiętam, kiedy zdarza mi ubrać tak lekko. Niestety, ten niespodziewany jak na tę porę roku upał wcale nie jest przyjemny. Jest w tym upale niepokój.
Niepokój to stan ducha, który często mi towarzyszy, i wydaje mi się, że nie jestem w tym uczuciu osamotniona. Ilość negatywnych informacji, która codziennie nas zalewa, sprawia, że nieustannie pracuje w tle mózgu. Niepokój w trybie standbay uruchomiony w naszej podświadomości jest istotnym faktorem zachodzących zmian społecznych. Brak perspektyw na pozytywne rozwiązanie sytuacji geopolitycznej, wzmagające się w swojej liczebności i okrucieństwie wojny czy zmiany klimatu, z których konsekwencjami dopiero przyjdzie nam się mierzyć, znacząco wpływają na to, że pokolenia moje i młodsze odrzucają tradycyjny model życia, w ramach którego wykonywana praca miała zapewniać godne warunki bytowe dla nas i naszego potomstwa. Od życia chcemy więcej, bo nie wiemy, ile nam zostało czasu na takie życie.
Pragnienie kolekcjonowania przeżyć – a nie przeżywania kolejnego dnia – nie musi być równoznaczne z powszechną yolo-postawą wobec rzeczywistości społeczno-politycznej. Zaobserwować można coraz więcej hedonizmów społecznie-zakorzenionych – popularne stają się postawy społeczne wykraczające poza tradycyjne relacje pracy i kapitału, zorientowane w stronę wspólnotowości i samoorganizacji w możliwie inkluzyjny sposób. Pragnienie życia, które jest czymś więcej niż tylko codzienną egzystencją pozbawioną przyjemności, towarzyszyło także kapitanowi statku z filmu Wall-e, kiedy zdecydował się zmienić kurs na stare śmieci planety Ziemia. Spragnieni poszukiwania przeżyć disneyowscy Ziemianie nie chcą jedynie stabilnego, lecz łatwego życia. Czy uda im się odnaleźć rozkosz trudów codziennej egzystencji na swojej planecie? Być może dowiemy się z filmu Wall-e 2, którego premiera planowana jest przez giganta na 2025 rok. Do tego czasu możemy jedynie spekulować. Być może, doświadczeni zbiorową traumą konieczności opuszczenia domu, ludzie będą potrafili się zorganizować, żeby posprzątać bałagan pozostawiony przez poprzednie pokolenia. Ciekawe, jak poradzą sobie z wyspą pływających śmieci na Pacyfiku – może zbudują na tych śmieciach wyspę, którą będzie można posiąść.
Jest coś niepokojącego w ludzkiej potrzebie posiadania przestrzeni. Chcemy posiadać przestrzeń nie tylko faktycznie – tak, żeby móc latać, siać, pielić, budować, kopać, wydobywać, aż w końcu – kapitalizować. Posiadamy ją także w systemach miar i języku. Walka o przestrzeń i prawo do jej używania towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Współcześni Europejczycy lubią wierzyć, że różnią się od „reszty świata” podejściem do ziemi jako własności, bo wykluczają z tej własności złoża naturalne, wody gruntowe i linie brzegowe, a także powietrze. Stanowią one przedmioty wspólnego dobra dystrybuowanego przez odpowiednie państwowe instytucje publiczne. Ta wspólnotowość jest jednak pozorna i zależna, czego symptomy widać nie tylko w dostępie do przestrzeni (najbardziej atrakcyjne krajobrazowo lokalizacje są nieosiągalne dla ludzi, którzy są biedni) czy zarządzaniu surowcami (wydobycie węgla przynosi straty, a nadal go kopiemy). Prawo do korzystania z przestrzeni i jej zasobów jest bowiem nierozerwalnie związane ze strukturami władzy. Nie istnieje dzisiaj kawałek przestrzeni, który wyłamuje się światowemu porządkowi politycznemu. Porządkujemy również niebo, choć liczba satelitów, dronów i innych kosmicznych pociągów mogłaby raczej świadczyć o bałaganie. Koniec końców jako przeciętni Ziemianie i tak niewiele możemy zrobić, bo nasze przeżycie w bezpośredni sposób zależy od produktywności tych wszystkich maszyn, kabli i koparek.
Nęceni amerykańskim mitem posiadania, w ramach którego nabywca ziemi staje się jej bezwzględnym właścicielem („wszystko” co znajduje się pod oraz nad ziemią należy do niego)*, staramy się kontrolować nasze działki. Decydujemy się, co będzie na nich rosło, i nie zastanawiamy się nad tym, że nasze używanie ziemi wpływa na ziemię sąsiada. Budujemy ogrodzenia, żeby powstrzymać obcych. Płoty chronią przestrzeń także przed zwierzętami. Podobno te wędrowne coraz częściej padają z wycieńczenia, bo muszą pokonywać znacznie więcej przeszkód niż kiedykolwiek. Płoty wykonane z drutów żyletkowych to przeszkoda, która czeka na ludzi uznanych przez nasze wspólnoty za obcych. Pozbawieni ziemi swoich przodków uchodźcy wcale nie marzą o życiu w namiotach rozstawionych w obcym miejscu, ale ludzkości potrzeba surowców, o które w ich krajach toczą się wojny. Nie wygląda na to, żeby ten proces histerycznej konsumpcji przestrzeni można było odwrócić. Wręcz przeciwnie: w USA można już kupować działki w powietrzu, np. dla środków komunikacji alternatywnych dla samochodów. Oczywiście sprzedajemy też środki niezbędne do przeżycia (jak np. woda czy ropa), a na horyzoncie nie pojawia się plan globalnego zagospodarowania zasobów. Co więcej, wypracowany po II wojnie światowej chwiejny konsensus w postaci praw człowieka rozpada się na naszych oczach. Prawa do posiadania ziemi nigdy nie jawiły się bardziej umowne.
Być może wzorem rewolucji francuskiej, która przyniosła Europie możliwość korzystania z tzw. przestrzeni publicznej, w kolejnym wielkim przewrocie społecznym uda się dojść do punktu, w którym przestrzeń przestanie być towarem. W języku francuskim wpisana jest nawet obietnica takiej przyszłości – rozkosz (jouissance) to słowo, którego znaczenie odnosi się nie tylko do przyjemności zapisanej w transgresji. Oznacza również wpisaną do umowy społecznej możliwość korzystania z prawa lub innych wartości, których nie możemy posiąść, jak np. do korzystania z przestrzeni, której nie można kupić. Być może uda nam się zrozumieć, że to jest jedyna rozkosz, której potrzebujemy, zanim zdecydujemy się uciekać z naszej planety i szukać dla ludzkości nowych przestrzeni.