menu

Pamiętaj, ten łopian musi być bardzo świeży

Rozmowa z Krystyną Jędrzejewską-Szmek i Mateuszem Olszewskim

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

O tym co wynika z połączenia naukowości i naiwnego badania świata z artystami Krystyną Jędrzejewską-Szmek i Mateuszem Olszewskim (Zaumne) rozmawia Bogna Stefańska

 

Jak to się stało, że biolożka została artystką?

Krystyna Jędrzejewska-Szmek: Zdawałam jednocześnie na Wydział Biologii UW i Akademię Sztuk Pięknych. Okazało się, że egzaminy są tego samego dnia i musiałam wybrać. Zawsze interesowała mnie perspektywa artystyczna, ale biologii nie da się studiować tylko trochę – więc weszłam głęboko na kilka lat w ten naukowy dyskurs.

 

Biologia i sztuka to, mogłoby się wydawać, dosyć odległe od siebie dziedziny.

 K.J.S.: Tak. Kiedy zaczęłam studia na Wydziale Fotografii i Sztuki Mediów na ASP w Poznaniu, biologia była dla mnie rozdziałem zamkniętym. W ogóle nie chciałam dotykać tematów przyrodniczych. Z perspektywy czasu widzę jednak, że wróciłam do punktu wyjścia. To cały czas jest ta sama rozkmina, tylko od różnych stron.

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

 

Czyli jaka konkretnie?

K.J.S.: Relacje człowieka z innymi bytami. Najpierw poszłam w naukę, bo trochę chciałam sobie udowodnić, że jestem w stanie to zrozumieć z perspektywy hard science: tworzenia kultur tkankowych, pracy w labie, ekstrahowania substancji. Wtedy nawet jeszcze nie obcowałam z organizmami widocznymi gołym okiem, tylko z zawiesiną komórek widoczną pod mikroskopem. Dopiero na magisterce prowadziłam ekologiczne badania dotyczące relacji między roślinami a owadami, które je zapylają. Nadal zajmuję się tymi relacjami, tylko wcześniej używałam narzędzi nauk ekologicznych, bazujących na teorii grafów. Teraz interesuję się wiedzą ucieleśnioną i wielozmysłowym badaniem tej relacji. Ale w sumie jest to bardzo podobne.

 

Od Kanta i Bacona żyjemy w przekonaniu, że język nauki jest obiektywny, zdystansowany, odarty z emocji. Z drugiej strony, to sztuka daje przestrzeń na budowanie relacji, przeżycie, bezpośrednie doświadczenie. W twoich pracach te dwa światy są połączone.

K.J.S.: Naukowcy i naukowczynie siedzą w terenie i często doświadczają świata zmysłowo głębiej niż artyści, którzy opowiadają o tym ucieleśnieniu.

 

Dobrze się dobraliście z Zaumne. Ty jesteś biolożką-artystką, a Mateusz socjologiem-muzykiem.

Mateusz Olszewski (Zaumne): Jeszcze kilka lat temu żyłem w przekonaniu, że nie mogę zajmować się profesjonalnie dźwiękiem, nie mając wykształcenia muzycznego. Dość późno uwierzyłem, że może być inaczej.

 

Od czego zacząłeś?

M.O.: Dużo pracuję z ASMR i pokrewnymi zjawiskami z obszaru kultury internetowej. Artyści ASMR, publikujący na YouTube, potrafią za pomocą dźwięków i obrazu wpływać na fizyczne odczucia swoich odbiorców. Mam na myśli ciarki, dreszcze, gilgotanie, mrowienie – wrażenia, które mogą koić, ale też z racji swojej intensywności stać się nieprzyjemne. Dotychczas interesowała mnie przede wszystkim poetyka tych nagrań – wycinałem z nich krótkie fragmenty wokalne i składałem je na nowo.
W projekcie Epidermis, realizowanym z Krysią, skoncentrowałem się jednak właśnie głównie na fizycznej stronie tego zjawiska. Interesowały nas nagrania roślin, w których ich dźwięk będzie jak najbardziej sugestywny i intensywny. Jeżeli mieliśmy dotrzeć do odbiorców poprzez abstrakcyjną formę dźwiękową – szumy, szelesty – to musieliśmy zrealizować ją w bardzo dużym „powiększeniu”.

 

A jak zaczęła się twoja praca z roślinami? To nie jest twój pierwszy projekt, w którym nagrywasz rośliny lub odtwarzasz ich dźwięki.

M.O.: Pierwotnie punktem wyjścia i inspiracją do tego było konkretne miejsce, które chciałem dźwiękowo zapisać – mój dom rodzinny. Wtedy zacząłem badać przestrzeń dźwiękową wokół niego. W domu mieliśmy dużo roślin i ogródek, w którym nie było miejsca dla ludzi, bo moja mama obsadziła go w całości roślinami. Czasami udawało mi się tam zmieścić i spędzić trochę czasu. Czułem się blisko związany z tą przestrzenią, naturalnie zacząłem badać te roślinne struktury, również od strony dźwiękowej i dotykowej. Chodziłem po ogrodzie i sprawdzałem, co jak brzmi. Zapisywałem w ten sposób wspomnienia, to co jest dla mnie najbardziej charakterystyczne w tej przestrzeni. Na tarasie rosły pnącza, które zmieniały się dźwiękowo wraz z porami roku. Zimą były bardziej zdrewniałe, a wiosną i latem nabierały miękkości. Kiedy zauważasz, że rośliny stają się źródłem dźwięku, to całkiem ludzkie i naturalne staje się, że chcesz ich dotknąć i zbadać ich strukturę. To właśnie z Krysią robiliśmy. Czasem wcale nie tak delikatnie. Pozwoliliśmy sobie na ciekawość.

K.J.S.: Ważne było dla nas to połączenie naukowości z dziecięcą ciekawością, takim naiwnym badaniem świata. W trakcie pracy nad tym projektem dużo myślałam o różnych gatunkach, które pamiętam z dzieciństwa. Pamiętam je jako wydarzenia dźwiękowe, zabawy z dotykaniem. Kiedy zaczynaliśmy pracę z Mateuszem, byłam w Katalonii i wydawało mi się, że tam też zrobię jakieś superodkrycia, ale okazało się to bardzo trudne. Myślałam, że podejdę do jakiejś nieznanej mi rośliny i zacznę wymyślać, w jaki sposób na niej grać jak na instrumencie. A to jest jednak efekt takiego długiego procesu poznawania, zapamiętywania, bycia z.

 

I wspomnienia zapisanego w ciele? Kiedy oglądałam wasze wideo, wasze gesty i dźwięki wywoływały we mnie bardzo żywe wspomnienia, związane z zapachem, ze wspomnieniami z dzieciństwa.

M.O.: Faktycznie, trochę wracaliśmy do takich doświadczeń przy okazji tej wystawy. Wydaje mi się, że jeszcze zanim zaczęliśmy badać materiał roślinny, wiedzieliśmy, że zależy nam na nawiązaniu do tego rodzaju wspomnień.

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

Epidermis to projekt, który przygotowaliście w CSW Łaźnia w Gdańsku. Jej głównymi bohaterkami są rośliny. Jak je wybieraliście? To nie są „egzotyczne gatunki”, a raczej takie, które można spotkać wszędzie w naszej szerokości geograficznej.

K.J.S.: Tak, są zupełnie zwyczajne. Część gatunków wybraliśmy w trakcie naszego wyjazdu studyjnego w Gdańsku. Po prostu chodziliśmy na spacery i patrzyliśmy na rośliny, które tam rosną. Łopiany, babki, podbiały – takie rośliny z nieużytków.
Potem nasz model pracy wyglądał tak, że ja nagrywałam wideo z roślinami w Warszawie i dawałam znać Mateuszowi, jakie gatunki nagrałam. Mateusz w Poznaniu wyruszał w miasto, szukał tych gatunków u siebie i nagrywał audio oddzielnie.
Teraz sobie przypomniałam! Jest jedna egzotyczna roślina w naszych pracach: platan wschodni, którego pąki pokryte są łuskami. Te platany, które są sadzone w Warszawie, mają inne łuski i wydają inny dźwięk.

 

Skąd są te platany?

K.J.S.: Z Katalonii. Siedziałam na ławce i czekałam na kogoś. Schyliłam się i pod nogami zobaczyłam cały dywan wysypany z tych łusek. Zaczęłam ich dotykać – spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo. Przywiozłam je do Warszawy i przekazałam Mateuszowi. Ale to jedyny taki przybysz z daleka w naszym projekcie.

M.O.: Czuję się trochę oszukany. Krysia mówiła, że wszystko jest lokalne, że te platany rosną w parkach. Bardzo się zdziwiłem, że ich wcześniej nie zauważyłem, bo są naprawdę piękne. Mają niesamowity kolor i dźwiękowo są niepowtarzalne.

K.J.S.: W polskich parkach rosną bardzo podobne platany klonolistne – mają łuski, ale nie aż tak włochate i złociste, więc tak, oszukałam cię trochę (śmiech).

M.O.: W czasie pracy nad Epidermis zamieszkałem z tymi roślinami. Wyruszałem na eskapady w poszukiwaniu konkretnych gatunków, ale zauważyłem, że w miarę więdnięcia ich dźwięki szybko się zmieniają. Ciągle musiałem uzupełniać swoje zapasy, żeby poprawić nagrania. Miałem zawaloną całą kuchnię różnymi miskami, bo moczyłem drewno, żeby uzyskało odpowiednią sprężystość, a ono zaczynało pleśnieć i… różne inne rzeczy się działy z tym całym materiałem. To moje najsilniejsze wspomnienie z tego projektu i szczerze mówiąc, nie wspominam tego miło (śmiech). To trwało ponad miesiąc, wszędzie miałem porozstawiane te miski, wazony i mieszkanie wypełniał zapach rozkładających się roślin. Wszystkie te rośliny jawią mi się teraz jako grono moich współlokatorów.

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

Jak je nagrywałeś? Przykładałeś mikrofon i już? Miałam taką wizję, że twoja praca przypomina proces udźwiękowienia filmu – masz ze sobą różne szczotki, blachy, różne utensylia i potrząsasz nimi, uderzasz i pocierasz, żeby wytworzyć odpowiednie dźwięki.

M.O.: Faktycznie, moja praca czasami przypominała pracę foley artists, czyli osób wytwarzających efekty dźwiękowe do filmów. Zwykle, na przykład żeby gruchnięcie żeber w filmie akcji brzmiało dobrze, trzeba nałożyć na siebie pięć uderzeń różnych przedmiotów. Próbuje się w ten sposób wytworzyć jak najbardziej soczysty, sugestywny dźwięk.
Ustaliliśmy z Krysią na początku, że nie będziemy oszukiwać. Wszystkie dźwięki w wideo pochodzą dokładnie z tych roślin, które widać na nagraniu. Bardzo zależało na stworzeniu poczucia intymności. Nie mogliśmy więc nagrywać w terenie, bo wtedy dźwięk byłby pełen soundscape’u miejskiego.
Robiłem więc seanse z roślinami w domowej łazience, gdzie mam najlepsze warunki akustyczne. Zabierałem tam moich współlokatorów w środku nocy, kiedy jest bardzo cicho. Odtwarzałem nagrania Krysi i starałem się naśladować jej ruch rąk i oddać to dźwiękowo. Czasem w trakcie pracy miałem dziwne wrażenia pewnego rodzaju połączenia – nie wiedziałem już, czy to ja wykonuję te ruchy, czy Krysia to robi. To była kwestia próby nawiązania więzi z jej nagraniem i z tą chwilą obcowania Krysi z roślinami. Potrzeba było dużo uważności.
Czasem Krysia dawała mi jakieś wskazówki: „Pamiętaj, ten ogon łopianu musi być bardzo świeży, tylko wtedy ma taki dźwięk”. A ja dopytywałem: „Ale jak ci się udało oderwać tę łodygę?”. Wspólnie docieraliśmy do tego, jak uzyskać realistyczne dźwięki.

K.J.S.: Pamiętam, że w jednym z próbnych nagrań użyłeś waty zamiast tych łusek platanowych, bo nie mogłeś ich znaleźć. Ja narzekałam, że to jednak nie jest to. Dopiero jak dostałeś do pracy te łuski, to zrozumieliśmy, że nie da się wyobrazić sobie dźwięku bez fizycznego doświadczenia. Ten wyobrażony dźwięk był czymś zupełnie innym.

 

Czyli przez parę miesięcy byliście łowcami-zbieraczami.

K.J.S.: Zaczęliśmy od wiosennych roślin, potem zbieraliśmy zimowe. Te dźwięki się zmieniały w trakcie sezonu. Wczesną wiosną zbieraliśmy pergaminowe owoce wiązu, które wykształcają się zaraz po kwitnieniu, a potem latem wielkie, soczyste łopianowe liście, jesienią strzelające owoce śnieguliczki, a zimą suche, puchate owocostany pałki. To był cały sezon wegetacyjny poszukiwania różnych gatunków.

 

Wasz projekt jest też trochę o uważności, poszukiwaniu innej relacji ze światem. Kiedy skupiasz swoją uwagę w takiej mikroskali, to zaczynasz inaczej poruszać się w świecie.

K.J.S.: Tak, na pewno o uważności, ale też o fizycznym byciu w świecie, o ocieraniu się o ten świat i spotykaniu jego mieszkańców.

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

Jedną z ważnych dla was inspiracji była Ursula Le Guin i jej tekst The Carrier Bag Theory of Fiction. To esej na temat poszukiwania innej opowieści o ludzkości i naszej relacji ze światem. Opowieść, do której jesteśmy przyzwyczajeni, jest oparta na podboju, zdobywaniu – jej symbolem jest dzida. Le Guin opowiada się po stronie opowieści, której symbolem jest torba – narracji o wspólnocie, zbieraniu, spędzaniu wspólnie czasu na skubaniu, łuskaniu. Dla Le Guin w samym geście zbierania zapisana jest inna relacja ze światem.

K.J.S.: Le Guin wspaniale pisze o kulturze zbieraczej, ewolucji człowieka, o tym, jakim jesteśmy gatunkiem i do czego są przystosowane nasze ciała. No i oczywiście o tych innych formach opowieści, które gdzieś się sączą, które są oparte na powtarzalnym procesie, a nie spektakularnych podbojach. Ważna jest dla niej wielonarracyjność ludzkiej opowieści. To nie jest historia o jednym bohaterze, który ciągnie całą opowieść. To jest narracja utkana z wielu takich pajęczych nici relacji łączących różnych aktorów.
Le Guin mówi o też o fizycznym obcowaniu z roślinami, o wiedzy ucieleśnionej, która wytwarza się poprzez bycie razem, nie tylko z ludźmi. Ten tekst połączył mi w głowie różne wątki, którymi się zajmowałam.

 

Myślę, że takie prace i praktyki jak wasze pełnią istotną rolę w kontekście kryzysu klimatycznego. Szukacie innych sposobów budowania relacji człowieka ze światem.

K.J.S.: To jest o uważności, o upodmiotowieniu roślin i zmianie relacji z nimi, ale też o regeneracji. Chciałabym, żeby moje działania pobudzały do myślenia o relacjach z roślinami. Rośliny są przecież ważną część naszego życia – pomyślmy choćby o obrzędach i rytuałach. Rośliny pomagają nam przejść przez ważne momenty w życiu. Wręczamy kwiaty, ustawiamy bukiety, pijemy razem herbatę – to też jest roślina, która pomaga nam teraz toczyć tę rozmowę.
Sama mam wiele wątpliwości. Ale jednak wierzę w to, że na tym mikropoziomie, na poziomie indywidualnej wrażliwości sztuka ma jakieś zadanie do wykonania.

 

***

Epidermis to projekt wizualno-dźwiękowy zrealizowany we współpracy z CSW Łaźnia w Gdańsku.

Krystyna Jędrzejewska-Szmek – artystka wizualna i biolożka. Członkini grupy Zakole, opiekującej się terenami bagiennymi i zamieszkującymi je istotami. Współautorka nagradzanego artbooka Tropicale, który opowiada o powiązania botaniki z kolonializmem.

Mateusz Olszewski (Zaumne) – poznański artysta dźwiękowy. Badacz ludzkich nastrojów oraz kultury internetu i jej treści dźwiękowych. Zainteresowany twórczo tym, co pozarozumowe i intuicyjne. W swoich kompozycjach używa pieczołowicie przetworzonych sampli wokalnych i łaskoczących dźwięków wywołujących zjawisko ASMR.

Bogna Stefańska – historyczka sztuki, pracuje w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Zainteresowana praktykami artystycznymi wobec kryzysu klimatycznego, przecięciami działań artystycznych i aktywistycznych, nowym materializmem i ekofeminizmem.

Epidermia, fot. Mateusz Olszewski

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności