menu

Jak opowiadać o mieście inaczej

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, fot. T. Świetlik

O wystawie Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, długim trwaniu i prawdzie przyrody oraz współdziałaniu teraźniejszości i historii, z kuratorami Konradem Schillerem i Magdaleną Staroszczyk z Muzeum Woli oraz Tomaszem Świetlikiem, architektem wystawy, rozmawia Aleksandra Litorowicz

Wystawą Niech płyną! Inne rzeki Warszawy oraz poprzednią, o pionierce architektury krajobrazu Alinie Scholz, pokazujecie, że historia miasta jest budowana – i może być opowiadana – również przez przyrodę. Przed Muzeum Woli, czyli waszą siedzibą, zorganizowaliście wraz z Natalią Budnik rabatkę wodną. Wydaje mi się to konsekwentną awangardą w podejmowaniu „zielonych” tematów, szczególnie na tle innych, historycznych instytucji muzealnych. Dlaczego zwróciliście się w tę stronę?

Konrad Schiller: Bo są to tematy, na które należy rozmawiać. Sięgając do historii, uwrażliwiamy na to, co dzieje się współcześnie, co jest ważne i problematyczne, jak na przykład zmiany klimatu. Zwracamy uwagę na wartość nie-ludzkich bohaterów, czyli krajobrazu, zieleni, wody, pokazując, jak w długiej perspektywie pozwolili na przykład na rozwój miasta. Jesteśmy przekonani, że rolą takich lokalnych placówek jak nasza jest również „uruchamianie” publiczności i uwrażliwianie jej na trochę inne zakresy historii. Oczywiście opieramy się także na wątkach wolskich, które zwykle stanowią punkt wyjścia do opowiadania historii. Alina Scholtz, bohaterka ostatniej wystawy przygotowanej przez Ewę Perlińską-Kobierzyńską i Klarę Czerniewską-Andryszczyk, zrealizowała kilka projektów na Woli. Tutaj też swoje źródło miała Drna, rzeka, której historię – obok Sadurki, Żurawki, Pólkówki, Bełczącej czy Brodni – rozpoznajemy na trwającej do maja wystawie.
Uważamy, że historię miasta można i trzeba opowiadać nie tylko z perspektywy konkretnych przedmiotów, konkretnych osób czy konkretnych wydarzeń, bo taka historia zawsze jest obarczona pewną interpretacją. Mówiąc natomiast o nie-ludzkich bohaterach, trzeba sięgnąć do bardzo konkretnej wiedzy, która znajduje się poza aspektem indywidualnej interpretacji. Bo siłą rzeczy trudno na przykład polemizować z kształtem układu geologicznego i traktować go jako polityczny czy niepolityczny. Wydaje mi się, że nam, ludziom, opowiadanie o historii i współczesności w pewnym zwrocie deantropocentrycznym pozwala na budowanie dobrego fundamentu tożsamości, bez nadmiernego epatowania uwikłaniami w interpretacje konkretnych wydarzeń, postaci i życiorysów.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, stół o rzecze Rudawce, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

Magdalena Staroszczyk: Od początku pracy w Muzeum Warszawy, którą zaczęłam w 2013 roku, towarzyszyła mi idea laboratoryjności. W różnych zespołach Muzeum Woli czy Pragi starałam się trochę eksperymentować i jednocześnie zastanawiałam nad tym, jak opowiadać o mieście inaczej i jak przekształcić lokalne muzeum, które nie cieszyło się największą popularnością, w miejsce, które odpowiada na wyzwania współczesności, porusza ważne problemy, jest interesujące dla lokalnej społeczności, ale też wszystkich mieszkańców miasta. Jednym z takich działań była uruchomiona w 2014 roku Sala Jednego Eksponatu, przy okazji której sprawdzałam w praktyce, jak wystawa w muzeum może stać się laboratorium. Było to związane z posthumanistyką i z pytaniem o to, jak poradzić sobie z czymś tak bardzo zakorzenionym w naszej kulturze jak budowanie tożsamości poprzez kolekcję oraz z faktem, że muzea te kolekcje konstruują, a ludzie zachodni opowiadają o sobie, o swojej tożsamości właśnie poprzez otaczające ich przedmioty. Tych przedmiotów jest strasznie dużo i już właściwie sobie z nimi nie radzimy. Co z tym nadmiarem zrobić w dobie kryzysu klimatycznego? Również w kolekcjach muzealnych jest to w pewnym sensie problemem. Na przykład nie wszystkie ludzkie tożsamości mają w muzealnych kolekcjach swoje reprezentacje. Z kolei wątki związane z aktorami nie-ludzkimi pojawiły się również w Muzeum Pragi podczas wystawy o warszawskim ogrodzie zoologicznym. Tam oddawaliśmy głos zwierzętom i one były przewodnikami po wystawie, a my podczas seminariów czytaliśmy teksty Donny Haraway i innych teoretyków i teoretyczek zajmujących się posthumanistyką. Więc rzeczywiście – w patrzeniu na historię, w patrzeniu na miasto, na kulturę, w której żyjemy, szukamy perspektyw innych niż ludzkie, nie pomijając aspektu lokalnego, z którego można bardzo wiele wydobyć i przez część opowiedzieć całość.

Antoni Kamiński, Wiślany orszak, Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

Jak udało się to zrobić, opowiadając o rzekach? Rzeka w Warszawie kojarzy się przecież z Wisłą, a nie z jakimś kawałkiem strumyczka czy wysiękiem wody – a takie rzeki, płynące głównie pod ziemią, są głównymi bohaterkami waszej opowieści.

M.S.: Pokazujemy nie tylko aspekty lokalne, ale i długi proces antropopresji, który świetnie widać po tym, jak rzeki zanikają. Próbowaliśmy uchwycić perspektywę rzek, opowiedzieć ich indywidualne historie, zaczynając od przypomnienia ich nazw – imion bytów, które gdzieś zniknęły z historii i w zasadzie część mieszkańców i mieszkanek Warszawy mogła o nich nigdy nie słyszeć.

K.S.: Z drugiej strony poprzez wystawę ugruntowujemy pewną wiedzę o mieście, bo na podstawie reakcji publiczności widać, że wiele osób przypomina sobie o tych rzekach. To nie jest wiedza, która zupełnie zaniknęła, czasem bywała nawet doświadczana z autopsji. Ludzie zaczynają opowiadać, że chodzili na rozlewiska w okolicy Dworca Zachodniego czy Lasku na Kole. Zaczyna wracać świadomość tego, że była tu jakaś woda. Przypominamy, że to są konkretne rzeki o konkretnych nazwach i konkretnej historii, a z drugiej strony uruchamiamy pamięć, wspomnienia.

Protest od Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 5 stycznia 2022, fot. Liubov Gorobiuk

Przed waszą siedzibą, prócz rabaty wodnej, stoi teraz czasowy pomnik drutu kolczastego autorstwa Michała Frydrycha, odnoszący się do kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Przypominam sobie transparenty osób broniących niedawno warszawskiej Zachęty: „Po co ekologia? Po co różnorodność? Po co krytyczne myślenie?”. Wy odpowiadacie na te pytania i wyraźnie się pozycjonujecie.

K.S.: To, co robimy, jest polityczne, nie unikamy rozmawiania na tematy takie jak kryzys humanitarny czy klimatyczny. Nie chcemy opowiadać tylko o wolskiej lokalności, tkwiąc w bezpiecznej opowieści historycznej, bazującej na nostalgii, wspomnieniu, wyobrażeniu. To byłaby bardzo tunelowa perspektywa i nasi odbiorcy wiele by na niej tracili. Jednak staramy się wprowadzać innego typu polityczność – niekoniecznie bieżącą, opartą na ujęciu „my kontra oni”, tylko na dostrzeżeniu dłuższego trwania. W tym pomagają nam chociażby Inne rzeki, dzięki czemu możemy rozmawiać na przykład o tym, że działania człowieka w procesie ujarzmiania przyrody mają swoje konsekwencje. To jest też pokazanie, że placówka muzealna może pełnić inną funkcję, i zwrócenie uwagi na pewną otwartość bez potrzeby bezpośrednich obrazów.

M.S.: W komentarzach w mediach społecznościowych przeczytałam, że jesteśmy muzeum, które się wtrąca. Bardzo mnie ucieszyła ta parafraza hasła innej warszawskiej instytucji*, bo wydaje mi się, że właśnie o to chodzi – mimo że opowiadamy historię, jesteśmy w coraz większym stopniu instytucją krytyczną. Należymy też do sieci instytucji, które działają obywatelsko, prodemokratycznie, które podpisywały apel przeciwko brutalnym działaniom na granicy polsko-białoruskiej.
Wykorzystujemy nasz aparat poznawczy – Konrad jest historykiem sztuki, ja antropolożką, kulturoznawczynią – żeby odnosić się do rzeczywistości, myśleć o przyszłości, społeczeństwie i miejscu na ziemi, w którym żyjemy wraz z innymi bytami.

Michał Frydrych, Pomnik drutu kolczastego, Warszawa 2021. Zdjęcie: Laura Ociepa.

W opowiadaniu historii rzek pomógł wam też architekt Tomasz Świetlik. Tomku, jak zabrałeś się do pokazywania podziemnych rzek, czyli czegoś, czego nie widać, a jednocześnie jest tak bardzo znaczące i zanurzone w kontekstach?

T.Ś.: Opowiadanie historii to w znacznej mierze sztuka decydowania o tym, co nie stanie się jej częścią. W ten sam sposób buduje się mapy. Mapa to historia terenu uchwycona w pojedynczym kadrze. Mieści ograniczoną ilość informacji, które można lub chce się pokazać naraz. Cała reszta zostaje pominięta. Na przykład niektóre oficjalne mapy miast nie pokazują nielegalnej zabudowy czy slumsów, nie dlatego, że nieznana jest ich lokalizacja, ale dlatego, że nie są zaakceptowane jako część oficjalnej historii. Dla nas wyzwaniem było opowiedzenie historii wcześniej będącej jedynie na granicy tego zainteresowania. Rzeki były wprawdzie uwzględniane na mapach, ale nigdy nie stały się ich głównymi bohaterkami. My chcieliśmy to zmienić.
Tworzone w kolejnych wiekach i dekadach obrazy miasta są tak samo zapisem materialnych przekształceń warszawskich rzek, jak i narzędziem wymazywania ich z oficjalnej narracji o tym, czym jest Warszawa. Dlatego na wystawie ingerujemy w historyczne mapy, nakładając na nie dodatkową warstwę interpretacyjną, która odwraca hierarchię informacji. Rzeki wychodzą na pierwszy plan, a miasto staje się tłem. Aby to osiągnąć, nie zakłamujemy ani nie manipulujemy historycznymi artefaktami, ale raczej odkrywamy ich stronniczość.
Szukaliśmy też sposobu, aby odnieść do współczesnej przestrzeni miasta. Chcieliśmy, żeby w trakcie oglądania wystawy znalazła się osoba, która krzyknie: „Kurczę, pod moim domem płynęła rzeka!”. Nie sprawią tego historyczne mapy, bo ze względu na powojenne zmiany w urbanistyce nie mają wystarczająco silnego połączenia z dzisiejszym miastem. Dlatego razem z grafikiem Maćkiem Chodzińskim i kartografem muzeum Pawłem Weszpińskim stworzyliśmy własne mapy, które na współczesną siatkę ulic nakładają historyczny bieg rzek. Wydaje mi się, że wyciągnięcie na powierzchnię takiego niebieskiego ducha bardzo działa na wyobraźnię.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, wodociągi i kanalizacja Lindleya, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

Jeśli rzeki są naszymi przewodniczkami po mieście, to jakie historie opowiadają?

K.S.: Wszystkie osady były budowane wokół wody. Bez niej nie zaistniałyby miasta. Rzeki pozwalają na rozwijanie się miasta i jego gospodarki, stają się też świetnym podłożem do wytyczania jego granic, czyli określają, do jakiego momentu miasto może się rozrastać. Wał Lubomirskiego, który miał chronić Warszawę przed epidemią dżumy, powstał dlatego, że był ukształtowany przez rzekę Drnę. Rzeki miały więc siłę sprawczą. Ale zapłaciły za to bardzo wysoką cenę. Po prostu zaczęły znikać. To samo się działo w Londynie, w Paryżu, w Berlinie i na terenie Polski – wiele miast rozwijało się dzięki rzekom, ale też ich kosztem.

M.S.: Rzeki, oprócz opowiadania historii eksploatowania, kiedy były jeszcze na powierzchni, opowiadają też historię swojej degradacji czy zaniku. Opowiadają też historię tego, jak się zmienia zwierciadło wód. Wycinka lasów, które porastały Równinę Warszawską, sprawiła, że poziom wód znacznie się obniżył, i z tego powodu rzeki zaczęły wysychać i zanikać. Oczywiście eksploatacja, o której powiedział Konrad, przyczyniła się do ich znacznego zanieczyszczenia. A kiedy już nie nadawały się do użytku, bo były zanieczyszczone i stawały się przez to zagrożeniem dla ludzi, wpuszczano je w kanały i stopniowo uszczuplano tę bogatą sieć rzeczną. Są tego przykłady również z XX wieku. Na wystawie prezentujemy plan zanieczyszczeń z 1972 roku, wskazujący, gdzie do otwartych wód spuszczane były ścieki. Odpady komunalne i przemysłowe odprowadzane były choćby do potoków Bielańskiego i Służewieckiego, do kanałów Żerańskiego, Bródnowskiego, Wawerskiego, a także do Wisły. Dopiero w ostatnich latach, dzięki oddolnym wysiłkom mieszkańców, głośniej mówi się o tym, że grunty na Woli mogą być skażone, ponieważ były tam zakłady, które wylewały chemikalia do ziemi. Pora porozmawiać o zanieczyszczeniu wód. Myślę, że Inne rzeki to również opowieść o tym, że rzeki odzyskują swój głos i odzyskują swoją sprawczość. Widać to szczególnie w momentach gwałtownych zjawisk pogodowych – nagłe wezbrania rzek i wylewanie się na powierzchnię, czy awarii – jak w przypadku naruszenia podziemnego kanału rzeki Rudawki. Rzeki przypominają o swoim istnieniu. Wreszcie to również opowieść o nadziei przejawiającej się w aktywistycznych i artystycznych interwencjach osób, które wypowiadają się w imieniu rzek, starają się walczyć o ich przywrócenie i zadbanie o nie.

K.S.: Współcześnie rzeki przypominają o sobie i swojej historii w dość „brutalny” sposób, który zaskakuje większość ludzi – denerwujemy się, że miasto jest zalane, mamy utrudnienia w dojeździe do domu albo zalewa nam ogródek. A to już się dzieje i będzie się dziać coraz częściej. Przyroda będzie o sobie przypominać, ponieważ zawsze tutaj była. Potok Służewiecki stał się Smródką nie dlatego, że sam z siebie zaczął brzydko pachnieć. I te wszystkie „smródki” właśnie tak się traktuje – najpierw dodaje do nich ścieki przemysłowe, komunalne, następnie reguluje, wpuszcza w kanał, betonuje, zasypuje, żeby nie było problemu i żeby nie śmierdziało. A wspomniany Potok Służewiecki to nic innego jak rzeka Sadurka, która miała swoją historię i ukształtowała dany teren. Przywracamy jej tożsamość, pochylając się oczywiście nad jej współczesnym losem, ale i nad jej długim trwaniem.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, suwak pokazujący układ hydrologiczny Warszawy 1870-2015, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

M.S.: To jest też kolejny punkt w dyskusji o decyzjach dotyczących współczesnej zabudowy miasta i tego, jak ono powinno być projektowane. Z jednej strony mamy przestrzenie zalewane betonem, nieprzepuszczające wody deszczowej, która spływa potem błyskawicznie do kanałów, te kanały nie wytrzymują i tak dalej. A z drugiej deweloperów, którzy budują na terenach wątpliwych – albo zalewowych, albo skażonych.

T.Ś.: Analiza historii rzek pokazuje, że w procesie modernizacji i „naprawiania” miasta często mylimy winnego z ofiarą. Rzeki, które pełniły przydatne funkcje w mieście, zostały zanieczyszczone i stały się problemem. Odpowiedzią technologiczną na ten fakt nie była jednak walka z zanieczyszczeniami, ale walka z rzekami i schowanie ich pod ziemią. Z kolei reakcją na periodyczne podtopienia nie było odbetonowanie miasta i zwiększenie jego chłonności, ale dalsza regulacja samych rzek. W konsekwencji, dzięki serii tych chybionych interwencji, z miasta zniknął ogromny potencjał, jaki te rzeki dawały. Ta historia wydaje mi się wartościowa, ponieważ rozwija dyskurs o kierunkach rozwoju Warszawy, ale też świetnie egzemplifikuje szersze problemy, jakie mamy z naturą i nieumiejętnym z nią współdziałaniem. Nie chcę tu proponować antytechnologicznego prymitywizmu, ale raczej potrzebę lepszego wpisywania naszych technologii w system naczyń połączonych, jakim jest miasto.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji poświęcony działaniom inicjatywy Siostry Rzeki powołanej do życia przez artystkę Cecylię Malik, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

Wasza wystawa jest również wezwaniem do działania. Poświęciliście sporo miejsca współczesnym działaniom aktywistycznym.

M.S.: Ważnym punktem przestrzeni artystyczno-aktywistycznej na wystawie są działania Sióstr Rzek, czyli kolektywu zainicjowanego przez Cecylię Malik. Kolektyw powstał razem z Koalicją Ratujmy Rzeki, po to żeby wzmocnić przekaz prawniczo-ekologiczny. Są w niej różne podmioty, między innymi WWF czy Centrum Ochrony Mokradeł, a także osoby, które są strażnikami i strażniczkami rzek. To osoby rozproszone po całej Polsce, które obchodzi los rzek i na przykład na bieżąco dokumentują za pomocą zdjęć to, co się z nimi dzieje. Są to obrazy nieprzyjemne, ale uświadamiające, że współczesne sposoby regulowania rzek są zbliżone do tych praktykowanych 70 lat temu lub starszych. Czy naprawdę nie wymyśliliśmy od tego czasu nic lepszego? Co gorsza, na przykład zamykanie w betonowych korytach czy regulowanie rzek przy użyciu koparek często prowadzi się w obszarach chronionych, ze szkodą zarówno dla samej rzeki, jak i żyjących w danym miejscu zwierząt i roślin, dla całego ekosystemu. Ta część wystawy jest „wezwaniem do działania”: każda i każdy z nas może się zainteresować lokalnie płynącą rzeczką i jej „pilnować”. A przyłączenie się do większego ruchu może mieć przełożenie na bardziej systemowe rozwiązania. Nie bez powodu na wystawie przywołujemy głos Karoliny Kuszlewicz, prawniczki, która jest adwokatką działającą na rzecz realnej zmiany prawa poprzez postulaty wprowadzenia prawnej reprezentacji rzek i możliwości obrony nie-ludzkich bytów na drodze prawnej.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, Diana Lelonek: zbiór obiektów – śmieci znalezionych w rzekach, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

Jak mogłoby to wyglądać? Jakie byłoby spełnione miasto-rzeka, w którym rzeki miałyby równe prawa?

K.S.: Mówiąc trochę prowokacyjnie: o ile po 1945 roku odbudowa Warszawy stanowi jeden z kamieni węgielnych tożsamości powojennego miasta, o tyle w momencie, kiedy chcielibyśmy odzyskać chociażby jedną rzekę w jej całej długości, musielibyśmy myśleć o procesie przebudowy miasta. Albo jego odbudowy względem rzek. I przestać traktować je jako sprawczynie problemów. Przywrócenie do miasta mokradeł, bagien, rozlewisk i rzek może wydawać się w tym przypadku wizją utopijną, ale ma swoje uzasadnienie historyczne. W Warszawie tak naprawdę było bardzo dużo obszarów polderowych, zalewowych, które w momencie wielkiej fali, powodzi, gwałtownym opadów czy roztopów pochłaniały nadmiar wody. Tylko wtedy nikt na nich nie budował.
Ja osobiście chciałbym przywrócenia rzeki Żurawki, która płynęłaby wąwozem ulicy Książęcej, przez Powiśle i dochodziła do Wisły, choć zdaję sobie sprawę, że jest to utopijna wizja. Można by w sposób zrównoważony funkcjonować w takim mieście. Równoważne kształtowanie miasta to długi proces, podobnie jak zmiana myślenia i nawyków, na przykład żebyśmy w miastach chronili tereny dzikie, zostawiali je samym sobie, i niekoniecznie każdy zielony skrawek wykorzystywali na rekreację, czyli w sposób – dla nas – „użyteczny”. W tym wszystkim konieczne jest przywrócenie wody tam, gdzie to możliwe. W środku Seulu przywrócono rzekę, która kiedyś została zabetonowana na potrzeby węzła komunikacyjnego. W Paryżu odkopują rzekę, w Zagłębiu Ruhry w Niemczech pokazują, jak po odejściu od przemysłu można uwalniać rzeki, przywracać im bieg. Musi jednak nastąpić nie tylko odbetonowanie podłoża, ale również odbetonowanie mentalne.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, Centrala: Mokradło / Hydrotrasa, fot. T. Kaczor, dzięki uprzejmości Muzeum Woli

T.Ś.: Dla mnie na taki idealny obraz miasta-rzeki składają się trzy rzeczy. Rozwój życia nad Wisłą w Warszawie pokazuje, jak bardzo kontakt z wodą jest wartościowy dla mieszkańców. Ale Wisła ma swoje ograniczenia: duże różnice poziomu wody sprawiają, że bulwary przez większość czasu wydają się za wysokie, oderwane od wody, a szybki nurt uniemożliwia kąpiele. Przywrócenie mniejszych rzek może tu pomóc i sprawić, że życie w mieście będzie dużo przyjemniejsze. Drugi aspekt poruszył już Konrad – wartościowe dla ekologii miasta jest zostawianie pewnych terenów samym sobie. Pozwala to na zaistnienie większej bioróżnorodności, a tym samym stworzenie środowiska, które jest bardziej odporne na zmiany klimatu niż generyczna miejska zieleń urządzona. W końcu całe to zdziczenie miasta ma duży walor edukacyjny. Jedna rzeczka w mieście nie odwróci zmian klimatu, ale może przyczynić się do zmiany nastawienia do przyrody w mieście i przyrody w ogóle, czego przecież bardzo potrzebujemy.

Wystawa Niech płyną! Inne rzeki Warszawy trwa do 29 maja 2022 w Muzeum Woli, ul. Srebrna 12, Warszawa

Posłuchaj oprowadzania po wystawie:

Konrad Schiller – historyk sztuki (Uniwersytet Warszawski), doktorant IS PAN w Warszawie. Ukończył studia postkolonialne na Goldsmiths University of London. Jest kierownikiem Muzeum Woli, oddziału Muzeum Warszawy; pracował w Królikarni Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie; był kuratorem programu dyskursywnego w U-Jazdowskim (Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski) w Warszawie. W swoich badaniach skupia się na tematyce kształtowania polityki kulturalnej w Polsce na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Jest autorem licznych tekstów do katalogów wystaw, a także kilkudziesięciu artykułów, publikował min. w „Czasie Kultury”, „Obiegu”, „Szumie”. Był konsultantem naukowym projektu i publikacji Przestrzeń społeczna. Historie mówione Złotego Grona i Biennale Sztuki Nowej (2014). Wydał książkę Awangarda na Dzikim Zachodzie. O wystawach i sympozjach Złotego Grona (2015). Kurator wystaw sztuki: Struktura Faktu Artystycznego – Karol Radziszewski (2007); 1118 mil (2009); Tropikalny gotyk (2010); Niegrzeczne dzieci Alfreda Jarry (2011); Iwona Zając i Delaine Le Bas – Inne Siostry (2014). Dwukrotny stypendysta Ministerstwa Kultury Dziedzictwa Narodowego i Sportu w programie „Młoda Polska” (2009 i 2012).

Magdalena Staroszczyk – kulturoznawczyni, artystka i aktywistka; doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW; w ramach badań zajmuje się doświadczeniem i kulturową historią kobiet nieheteronormatywnych żyjących w Polsce w drugiej połowie XX w. Członkini projektu badawczego CRUSEV, którego podsumowaniem jest książka Queers in State Socialism. Cruising 1970s Poland. Kuratorka Muzeum Woli, oddziału Muzeum Warszawy. Współtworzyła m.in. wystawy Krem i czekolada. Wokół wspomnień pracownic Polleny i Wedla (Muzeum Pragi, 2018) i eksperymentalną Salę Jednego Eksponatu (Muzeum Woli, 2014–2015). Działa w art-aktywistycznym kolektywie feministyczno-queerowym Czarne Szmaty oraz grupie zajmującej się filmami domowymi i amatorskimi Home Movie Day Warszawa. Współpracuje z teatrami, ostatnio jako dramaturżka spektaklu Hamer. Sit-up w reż. Justyny Sobczyk (2021) i improwizatorka w spektaklu Radio Mariia w reż. Rozy Sarkisian (2022).

Tomasz Świetlik – architekt, badacz architektury i ekonomista; absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej oraz Wydziału Ekonomii i Biznesu na belgijskim KU Leuven. Pracował nad projektami architektonicznymi i badawczymi w Polsce, Szwajcarii, Austrii, Indiach i Ukrainie. Jest głównym architektem nominowanego do nagrody Miesa Van der Rohe projektu Scena w Dnieprze. Tworzył projekty architektoniczne dla warszawskich instytucji kultury, takich jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Narodowe i Muzeum Warszawy. Współtworzył projekt badawczy „Architektura VII dnia”. Architekt i współkurator wystawy FUTUWAWA 2021. Jako ekonomista zajmuje się ekonomią miasta, mieszkalnictwem i nierównościami społecznymi.

Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, fragment ekspozycji, fot. T. Świetlik

 

* „Teatr, który się wtrąca” to hasło Teatru Powszechnego w Warszawie.

 

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności