menu

O zaimkach… czyli językowej tożsamości

Rozmowa z Anną Łazar
Yuriy Biley, Spolszczenie, 2020, czapka, haft, edycja 1/100 fot.: Katarzyna Zielińska

O zaimkach, polskiej i angielskiej transkrypcji zagranicznych nazwisk – ZA*Grupa (*zagraniczne artystki i artyści mieszkający w Polsce) rozmawia z Anną Łazar.

Jako ZA*Grupa staramy się wzmocnić widoczność osób, pochodzących z zagranicy i mieszkających w Polsce, w lokalnym polu sztuki. Ważny jest nie tylko fakt pokazywania prac tych artystów i artystek, lecz również uwzględnienie ich potrzeb dotyczących własnej tożsamości oraz sposobu mówienia i pisania o ich twórczości. W związku z tym, że istnieje kilka wariantów zapisu imion i nazwisk, szczególnie tych pisanych w oryginale cyrylicą, zdarza się, że w nawet w obrębie jednej publikacji imiona niektórych artystów są pisane za pomocą transkrypcji polskiej, a innych – angielskiej. Ze względu na szczególną relację historyczną Polski ze wschodnimi sąsiadami interesują nas też kwestie używania zaimków „w” i „na” w stosunku do krajów sąsiednich. Do rozmowy o tych wszystkich kwestiach zaprosiliśmy Annę Łazar – kuratorkę oraz autorkę, tłumaczkę i redaktorkę tekstów poświęconych sztuce Europy Środkowo-Wschodniej.

VERA ZALUTSKAYA: Anna, jesteś tłumaczką i redaktorką książki Dlaczego w sztuce ukraińskiej są wielkie artystki. Nas jako ZA*Grupę bardzo interesują wątki związane z kwestią reprezentacji zagranicznych artystów i artystek mieszkających w Polsce, a szczególnie tej najliczniejszej grupy, czyli osób pochodzących z Białorusi, Ukrainy i ewentualnie z Rosji. Chcielibyśmy porozmawiać z tobą o języku. Jedną z kwestii, które nas nurtują, jest tłumaczenie i transkrypcja nazwisk. Na pewno masz dużo do powiedzenia na ten temat.
Problem jest bardzo interesujący i zarazem dość skomplikowany. Patrzę na niego jednocześnie z kilku perspektyw, które być może nie są ze sobą zgodne, a czasami nawet wchodzą w konflikt. Nie sądzę jednak, by jednolita i spetryfikowana postawa mogła w dzisiejszym świecie odpowiedzieć na jakiekolwiek dylematy. Wspomniałaś o książce Dlaczego w sztuce ukraińskiej są wielkie artystki, w której norma była zachwiana, wprowadziłyśmy w niej bowiem równoczesną obecność kilku norm. Właściwie ja to wprowadziłam, proponując normę słownikową, czyli – tak jak dyktuje słownik języka polskiego – polską transkrypcję nazwisk ukraińskich, a więc oddanie ich brzmienia za pomocą polskich znaków fonetycznych. W tym przypadku sposób zapisu zastosowany w książce różnił się od transkrypcji używanej na przykład w ukraińskich paszportach. Od tej normy zostały jednak poczynione pewne odstępstwa. Niektóre artystki są już silnie obecne na polskiej scenie artystycznej lub wyraźnie opowiedziały się za pisownią ich nazwisk zgodnie z transkrypcją paszportową. Postanowiłyśmy, że to, co już objawiło się w pewnej normie galeryjnej, można uznać za uzus, i po prostu przyjęłyśmy to.
Sama jestem dość kapryśną użytkowniczką języka i wolę, żeby reguły fonetyczne mojego języka – polszczyzny – były zachowane. Wolę system polskiej transkrypcji, bo wtedy nie mam żadnych wątpliwości co do tego, jak należy przeczytać dane wschodnioeuropejskie nazwisko. Czyli nie zastanawiam się, jak przeczytać nazwisko „Zhadan”, tylko wiem dokładnie, że brzmi ono „Żadan”. Nie myślę, o jakiego „Shevchenko” chodzi, tylko wiem dokładnie, że jest to „Taras Szewczenko”, którego nazwisko zostało spolszczone w wieku XIX i tej tradycji do dziś trzymamy się w tłumaczeniach.

YULIA KRIVICH: Czy takie reguły można zmieniać?
Poruszamy tu trudniejszą kwestię. Z różnych tekstów literatury postkolonialnej wiemy, że język kraju, do którego odbywa się migracja, może się zmieniać pod wpływem migrantów. Wnoszą oni bowiem swoją kulturową obecność, swoje rozumienie świata, swoje struktury syntaktyczne i fonetyczne. To, że są użytkownikami i użytkowniczkami języka, sprawia, że ten język po prostu się zmienia. Czasami językoznawcy i językoznawczynie nadążają za tym, co się dzieje w świecie, a czasami nie. Użytkownicy i użytkowniczki mają też prawo budować swoją tożsamość za pomocą języka, mają prawo do tego, żeby mieć swoje sympatie, wymagania i chęci w stosunku do własnych nazwisk. Wiem, że artyści i artystki chcą być rozpoznawalni w Internecie, który dyktuje własne normy. Jestem otwarta na tę zmianę – jestem nią zainteresowana i cieszy mnie tropienie tych nowych jakości w języku. Nie uważam, żeby obowiązywały tu jakieś twarde, niezmienne reguły, i na przykład Twój, Yulio, transparent z hasłem „W Ukrainie” uważam za bardzo ważną akcję i gratuluję Ci tego działania. To są superważne rzeczy, o których w gronach osób zajmujących się Europą Wschodnią zaczęto debatować już dobrą dekadę temu, choć wówczas te spory były właściwie niewidoczne. Oczywiście potrafiliśmy znaleźć polityczne uzasadnienie dla tych wyrażeń przyimkowych, ale w momencie, kiedy Ty – jako reprezentantka Ukrainy – zaczęłaś mówić, że to jest Twój sztandar i Twoja opowieść, to nagle cała ta dyskusja zmieniła wektor z dywagacji językowych i poprawnościowo-politycznych na wektor szacunku dla migrantów i migrantek, którzy życzą sobie, żeby mówić w ten, a nie inny sposób. Uważam, że batalia o język jest ważna. Z tym wyrażeniem przyimkowym się zgadzam. Natomiast w sytuacji, gdy muszę używać transkrypcji angielskiej, która jest niezgodna z moją normą fonetyczną, mam pewne trudności – ale to akceptuję.

YULIA: W kontekście mojej akcji była taka sytuacja, że pewien dość znany polski pisarz opublikował na Facebooku post o tym, że ja po prostu jestem dziewczynką, która nie zna języka polskiego ani tradycji i nie rozumie pięknej polszczyzny, a naukę języka powinnam zacząć od tego, jak poprawnie napisać moje imię i nazwisko. I spolszczył: „Julia Krywycz”. Dla mnie to był akt językowej przemocy nad moją tożsamością. Jego słowa oznaczały dosłownie, że jestem głupia i niewykształcona. A przecież nie przychodzi nam do głowy, żeby spolszczać inne obcojęzyczne nazwiska pisane literami łacińskimi.
To bardzo słuszna uwaga – norma językowa jest niekonsekwentna. Ja na przykład nie znoszę braku transkrypcji francuskich imion i nazwisk. Zanim nauczyłam się pisać „Foucault”, minęła dekada i do tej pory robię błędy. Czasami sobie myślę, jak fajnie mają czytelniczki tekstów w cyrylicy – tam to jest oddane fonetycznie. Norma jest niestety taka, że w przypadkach, kiedy alfabet jest obcy, jak chiński, cyrylica, indyjski czy arabski, to zostaje dokładnie określona norma fonetyczna dotycząca tego, jak konkretne litery i ich otoczenie są oddawane w języku polskim. Uważam, że osoby mają prawo do tego, żeby określać, jak chcą, żeby ich nazwiska były zapisywane, pamiętając zarazem o tym, że może to wymagać większego skupienia od native’ów. To oznacza, że w komunikacji trzeba odejść od swoich przyzwyczajeń i trochę bardziej się skupić – trzeba szukać sensów intensywniej niż zwykle. To być może przekłada się na bliższy kontakt.

ZA*Grupa, Jestem imigrantką. Mam polski dowód, transparent, 200 x 136cm, uszyty z 25 tkanin różnej tekstury, grubości i koloru. Transparent został przeniesiony od pl. Unii Lubelskiej do pl. Trzech Krzyży w Warszawie podczas Marszu Antyfaszystowskiego „Za Wolność Waszą i Naszą” 11 listopada 2021 roku, fot.: Agnieszka Sejud

YURIY BILEY: Chciałbym wrócić do tego, co mówiłaś o normach, których nie ma w transkrypcji używanej w ukraińskich paszportach. Z tego, co wiem, w 2010 roku gabinet ministrów Ukrainy po raz drugi przyjął ustawę, w której jest już określona reguła transkrypcji angielskiej – korzystają z niej na przykład urzędnicy wydający nam paszporty.
Kiedy mówimy o spolszczeniu, czyli transkrypcji polskiej, chodzi o to, że użytkownik czy użytkowniczka języka polskiego w jednoznaczny sposób przeczyta Twoje imię prawidłowo. To daje Ci fonetyczny komfort tożsamości brzmienia Twojego imienia z brzmieniem oryginalnym. Natomiast warianty przeniesienia cyrylicy na alfabet łaciński dotyczą nie tyle języka polskiego, ile wyobrażonego języka angielskiego, który ma być nową lingua franca. Praktyka latynizowania cyrylickich nazwisk wiąże się z dominacją kultury anglosaskiej, a używając transkrypcji angielskiej, wzmacniamy tę normę.
Skądinąd takie rozchwianie liter między różnymi narodami jest interesującą sprawą. W książce Rekonstrukcja narodów Timothy Snyder świetnie opisuje, skąd się wzięły unikalne litery w alfabecie polskim. Otóż Polacy przejęli je od Czechów, Czesi natomiast uważali, że to nie są prawdziwe czeskie litery, i przeszli na „bardziej austriackie”. Chodzi tu o rodzaj fantazji na temat tego, co jest najbardziej Twoje, i ta fantazja oddaje stan wiedzy „tu i teraz”. Natomiast przy głębszym spojrzeniu okazuje się, że jest to wiedza tak czy inaczej zmanipulowana. Wydaje mi się, że najprostsze rozwiązanie tego dylematu brzmi: praktyka powinna być adekwatna do potrzeb użytkowników i użytkowniczek.

VERA: Pozostańmy przez chwilę przy temacie użyteczności. Wspomniałaś już o obecności artystek i artystów w Internecie. Możemy to porównać z procesem tworzenia brandu. Im mocniejszy jest „brand” artysty lub artystki, im większa jego/jej obecność w Internecie i w mediach, tym większa szansa, że imię i nazwisko danej osoby będzie zapisywane w jednolity sposób. Czy w takim razie przetłumaczenie nazwiska osoby, która nie funkcjonuje jeszcze w obiegu polskim albo zachodnioeuropejskim, nie jest niesprawiedliwe? Taką osobę trudniej będzie potem wyszukać w Internecie, dowiedzieć się, kim ona jest.
Nie zgadzam się z Tobą. Mówisz tutaj o sprawiedliwości, ale to jest pewna abstrakcyjna norma. Są ludzie, którzy mają pewien pogląd na to, jak ma funkcjonować język, ale są też tacy, którzy nie mają na ten temat opinii. Rekonstruujesz ich potrzebę, ale nie wiesz, jaka ta potrzeba faktycznie jest. Twoja rekonstrukcja ich potrzeb jest więc tak samo abstrakcyjna jak moja.

VERA: Sporo ostatnio rozmawiamy na ten temat. Część osób przyjeżdżających do Polski – tak jak nasza trójka – świadomie używa transkrypcji angielskiej ze względu na to, że daje to wygodę funkcjonowania w kontekście międzynarowowym. Ja na przykład mam polski dowód, w którym moje nazwisko jest zapisane transkrypcją angielską. Żaden urząd nie zmusza mnie do tego, żebym spolszczała moje imię i nazwisko w momencie uznania mnie za polską obywatelkę. W tej sytuacji spolszczenie mojego nazwiska byłoby niezgodne z tym, jak de facto nazywam się w Polsce.
Normy urzędowe są jednoznaczne, natomiast perspektywa literacka jest nieco inna. Możemy też pomyśleć jeszcze o innej opcji: w dobie Internetu mamy dostęp do różnych możliwości tłumaczenia. Może warto spróbować przyzwyczaić użytkowników do cyrylicy, która jest oryginalnym zapisem Waszych imion i nazwisk? To byłoby ciekawym i nowym zwrotem – skłaniać użytkowniczkę do czytania cyrylicą. To jest ogromna przestrzeń. Przecież gdyby wprowadzać w nawiasie zapis Waszych imion i nazwisk cyrylicą, można by było otworzyć cały ocean albo wszechświat tego, co we wschodnim Internecie pisze się na temat Waszej twórczości. Żyjemy w przestrzeni cyfrowej i na dobrą sprawę jeżeli ktoś bardzo chce, to może sobie przetłumaczyć ukraińskie, rosyjskie czy białoruskie strony na język polski. Wydaje mi się, że ten krąg kulturowy ma do zaoferowania struktury mentalne zupełnie inne niż te, które dominują tutaj. Nie chodzi o to, żeby odpowiadać na pytanie: co było pierwsze, kura czy jajko? Ale ten dyskurs formujący w młodych latach Was jako osoby też miał jednak wpływ na opowieść o tym, kim jesteście.

Yuriy Biley, Spolszczenie, 2020, czapka, haft, edycja 1/100 fot.: Katarzyna Zielińska

YURIY: Co do tych nawiasów: to dobra propozycja. Ja tak robię, jeśli tłumaczę coś z polskiego na ukraiński: po prostu wpisuję oryginalne nazwiska w nawiasie, żeby wzmocnić widoczność tych osób.
Nagle zaczęłam sobie wyobrażać, że piszemy imię i nazwisko fonetycznie, tak jak najłatwiej przeczytać to mnie jako użytkowniczce języka polskiego. Potem w nawiasie idzie paszportowa transkrypcja, która jest, załóżmy, globalną normą, a później cyrylica. A właściwie dlaczego nie? Świat, w którym żyjemy, nie jest prosty…

YURIY: Mam jeszcze jedno pytanie, bardziej ogólne. Czy polskie społeczeństwo i Polska – kraj z dość konserwatywnym podejściem do kwestii języka – są gotowe na zmiany, które nadchodzą wraz z nową geopolityką?
Odpowiadając jako jedyna słuszna reprezentantka polszczyzny, mówię: Tak! Jesteśmy na to gotowi! [śmiech]

YURIY: Wiem, Anno, że jesteś gotowa, ale wątpię, czy ten kraj jest gotowy.
Ten kraj jest dziwnym miejscem. Nie tylko w nim mieszkam (z przerwą na Ukrainę i Rosję), ale też czytam o jego historii i o sporach światopoglądowych, jakie od zawsze się tutaj toczyły. Mieszkam w Wołominie, który jeszcze sto lat temu był w zaborze rosyjskim. Jest tam Muzeum im. Zofii i Wacława Nałkowskich. Zaczęłam śledzić spory światopoglądowe, w których brali oni udział, i okazało się, że dyskusja pomiędzy konserwatystami a postępowcami nie tylko przetrwała – nie zmieniły się nawet argumenty używane w tej debacie. Tak jak sto lat temu, dziś również toczą się spory ideowe dotyczące ksenofobii w Polsce i roli Kościoła katolickiego – to właściwie podobieństwo jeden do jednego. Gdybyś sto lat temu zapytał Nałkowskiego, czy to konserwatywne społeczeństwo jest gotowe na to, by kobiety mogły zdobywać wykształcenie, nie wiem, co by Ci odpowiedział. Może odpowiedziałby tak jak ja: „Tak, jest gotowe!”.

YURIY: Możliwe, ale teraz te procesy przebiegają trochę szybciej niż wtedy. Jeszcze jakiś czas temu nie używaliśmy feminatywów. Teraz jest inaczej, choć i tak większość ludzi ich nie używa.
Ale sto lat temu używaliśmy. Ja używałam feminatywów jeszcze zanim rozgorzała ta dyskusja. Pamiętam, jak moje koleżanki z Instytutu Polskiego mówiły: „Kuratorka? To jakoś głupio brzmi!”.

YURIY: Pojedyncze osoby używały sto lat temu, ty używasz do dawna.
Świat zmienia się od takich pojedynczych użyć.

YURIY: No właśnie. Jeżeli kilka lat temu kwestia wyboru pomiędzy „w” i „na” w odniesieniu do Ukrainy, Białorusi, Litwy czy Łotwy była absurdalna, to teraz wybór zaimków zależy od poglądów politycznych i etycznych. Cześć społeczeństwa mówi „w”, część mówi „na”. I jedno i drugie może być poprawne.
Twój język zmienia świat wokół Ciebie. To jest bardzo ważne.

YULIA: Chciałabym tu zaznaczyć, że forma „w Ukrainie” funkcjonowała na przykład na początku XX wieku. To jest udokumentowane. Ale nadal według autorów słowników języka polskiego sformułowanie „w Ukrainie” jest błędne.
 Język polski mocno ucierpiał w okresie powojennym. Wiele języków wtedy ucierpiało. Praktyka mediów i szkolna wykładnia prowadzą do tego, że norma w jakiś sposób się krystalizuje. Wcześniej sposoby używania języka różniły się na przykład w zależności od miejscowości – do tej pory mamy pewne dialektyzmy, choć ta różnorodność w dużej mierze została utracona i trudno teraz do niej dotrzeć. Ale stworzenie jednej normy mówi o pewnym przepływie wartości i przepływie siły: skąd i dokąd to idzie. Możemy spróbować wywrzeć na to wpływ albo wydobywać rozmaite sensy i o nich rozmawiać. Możemy stawiać kontrę, ale czy ta kontra będzie skuteczna? Tego nie wiemy. Wydaje mi się, że najbardziej oczywistym procesem w języku jest ekonomizacja – język idzie najkrótszą drogą do porozumienia. A zatem im więcej będzie imigrantów z Europy Wschodniej, im częściej ten język będzie przez nich używany, tym szybciej pewne formy staną się normą.

Yulia Krivich, W Ukrainie, 2019, transparent, 130 x 70cm, fot.: Maria Beburia

ZA*Grupa (*zagraniczne artystki i artyści mieszkający w Polsce) została założona w 2020 roku w Warszawie. Tworzą ją Yuriy Biley, Yulia Krivich, Vera Zalutskaya. Grupa zajmuje się tematem doświadczenia migracji zagranicznych artystek i artystów mieszkających w Polsce. Interesuje nas to, jak zmienia się krajobraz kulturowy Polski dzięki integracji do niego nowych osób, pochodzących z innych kontekstów. Dodatkowo zależy nam na upodmiotowieniu zagranicznych artystek i artystów mieszkających w Polsce i podjęciu kwestii dotyczących ich warunków pracy.

Anna Łazar – kuratorka Muzeum Sztuki w Łodzi, wykładowczyni m.in. na Gender Studies Instytutu Badań Literackich PAN (2020), w Instytucie Sztuki PAN (2019-2021), tłumaczka (m.in. Dlaczego w sztuce ukraińskiej są wielkie artystki 2020). Pracowała w dziedzinie dyplomacji publicznej w MSZ jako wicedyrektorka i p.o. dyrektora w Instytutach Polskich w Kijowie (2008-2014) i w Sankt-Petersburgu (2015-2018). Członkini sekcji polskiej AICA, publikuje m.in. w „Czas Kultury”, „Herito”, „Blok”, „Tygodnik Powszechny”, „Kalejdoskop Kultury”. Współpracuje z „Czasem Literatury”, członkini redakcji „Nowej Europy Wschodniej”.
__________________________________________________________________________

Wywiad jest częścią ZA*ZINu 2, pełną wersję publikacji można pobrać TUTAJ.
Pierwszy ZA*ZIN jest dostępny na stronie warszawskiej Świetlicy Krytyki Politycznej a pojedyncze egzemplarze drukowane można dostać w księgarni Fundacji Bęc Zmiana, w Warszawie przy ul. Mokotowskiej 65.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności