W poszukiwaniu formuły czasu
Z artystką Angeliką Markul rozmawia Joanna Glinkowska.
Co oznacza tytuł wystawy Formuła czasu?
Formuła czasu jest tytułem, który zbiera tematy z przestrzeni prawie dwudziestu lat mojej pracy. Można powiedzieć, że szukam formuły czasu. Jak ten czas uratować, zatrzymać, jak go pokazać? Formuła jest rodzajem antidotum. To recepta, która pozwoli nam się nie starzeć, żyć jak najdłużej, nie chorować czy znaleźć rozwiązanie obecnych kryzysów. To globalne pytanie. Nazwa dotyczy wszystkich moich poprzednich prac, takich jak Welcome to Fukushima czy Zone Yonaguni, które są oparte na poszukiwaniach, tworzeniu mitologii.
Tym razem celem twojej wyprawy była Australia, gdzie podczas prawie miesięcznego wyjazdu współpracowałaś z paleontologiem i prawnikiem plemienia Aborygenów Goolarbooloo. Miejscem pracy była miejscowość Broome na Wybrzeżu Kimberley, znana z widocznych do dziś śladów dinozaurów.
W filmie Marella widzimy właśnie opuszczony krajobraz wybrzeża Broome. Piękne, nietypowe kolory. Ale oglądając, nie wiemy gdzie się znajdujemy. Z góry widać odciski dinozaurów, czy właśnie Marelli. To jakby archiwum życia, które było tu kiedyś.
Takie zawieszenie pomiędzy historią a teraźniejszością przywodzi na myśl Czas snu, czyli mitologię Aborygenów, według której wszystkie stworzenia na Ziemi są ze sobą połączone i powiązane z duchowymi przodkami. Czas snu nie jest minioną epoką, ale toczącą się między fizycznym a duchowym światem opowieścią…
Dla Aborygenów sny są bardzo ważne, traktują je jako wskazówki w codziennym życiu, zwracają uwagę na układ gwiazd i planet. To była najpiękniejsza podróż w moim życiu. Broome, miejscowość, gdzie pojechaliśmy, ma bardzo silną energię, wręcz nie do opowiedzenia.
Perspektywa i sposób kręcenia sprawiają, że trudno jest poznać z czym mamy do czynienia. Oglądając Marellę miałam wrażenie zaburzenia skali. Nie potrafiłam rozpoznać czy przedstawione obrazy to pełne detali zdjęcia makro czy może odwrotnie – fragmenty rzeczywistości widzianej z lotu ptaka.
To prawda. Zainspirowałam się wynalazkiem Franky’ego Zapata, który mówi o sobie Mężczyzna latający. Cztery czy pięć lat temu wymyślił i skonstruował rodzaj drona, który zakłada się na nogi, i który pozwala człowiekowi latać. Zupełnie jak w science fiction. Zadzwoniłam do niego, żeby wytłumaczył mi jak on widzi świat, patrząc na niego z tak nietypowej perspektywy. Nie z perspektywy samolotu, tylko drona-człowieka. Długo rozmawialiśmy i to pomogło mi w kręceniu filmu.
Użyłaś tej technologii?
Nie, zainspirowałam się tylko obrazem, perspektywą. Z tych maszyn korzystają dzisiaj w niektórych miejscach na świecie policjanci. Z czasem mają one zastąpić im konie.
Wróćmy do Marelli. Kim ona jest?
Dla Aborygenów to stwórca świata. Bóg, który wyszedł z wody, zostawiając ślady. Z piasku zrobił kobietę i mężczyznę, a potem przemienił się w ptaka i wyleciał w powietrze, do gwiazd. O tym wszystkim powiedział nam Richard Hunter. Historia, którą opowiada nie jest nigdzie spisana, funkcjonuje jedynie w formie ustnej, przekazywana z pokolenia na pokolenie . Każdy, kto wchodzi w rolę “opowiadacza” musi się jej nauczyć. Richard, który sam jest już starszą osobą, przekazuje właśnie swoją wiedzę następcy. Kiedy ten proces się zakończy, będzie musiał odejść ze wspólnoty i żyć sam.
To jest łącznik pomiędzy światem Aborygenów, a osobami, które nie są w plemieniu?
Tak, Richard pośredniczy między tradycyjnym kręgiem wierzeń Aborygenów a światem zewnętrznym. Jest tłumaczem i przekaźnikiem.
Jest też prawnikiem, który pomagał rdzennej ludności bronić wybrzeża przed inwestorami.
Broome jest dla Aborygenów terenem świętym. Ale w tej zonie, w miejscu, gdzie pochowani są ich przodkowie, planowano instalację gazowni. Sprawa trafiła do sądu, a w procesie pomagał Richard i Steve Salisbury, paleontolog z University of Queensland. Przy okazji procesu, dla pokazania rangi i znaczenia tego miejsca, po raz pierwszy została spisana mitologia Aborygenów, a ślady dinozaurów, czy jak wierzy ludność rdzenna – Marelli, zostały zlokalizowane przez satelity i zmapowane.
Te ślady są o tyle problematyczne, że znikają. Dla niektórych to powód do podważenia rdzennych wierzeń czy nawet naukowych badań paleontologów.
Ślady są widoczne tylko przez jeden miesiąc. Przez pozostałą część roku poziom wód oceanu jest tak wysoki, że je zakrywa.
Twój projekt jest zakorzeniony z jednej strony w nauce, z drugiej – w rodzimych wierzeniach, które swoją drogą w fascynujący sposób splatają się naukowymi faktami. Czerpiesz z etnografii, paleontologii, historii, archeologii i lokalnej mitologii, ale wystawa nie aspiruje do bycia nośnikiem naukowej wiedzy. Wszystko zawieszone jest pomiędzy faktem a fikcją. Twoje prace są bardzo zmysłowe. Uciekasz zarówno od naukowych narracji jak i odwołań do konkretnych wierzeń religijnych. Rzeczywiste elementy łączą się z artystystyczną kreacją. Trochę jak we śnie.
Jestem artystką. Nie jestem naukowcem, ani dokumentalistką. Inspiruję się wieloma prawdziwymi historiami, ale przetwarzam je w sztukę. Cały czas mam kontakt z profesorami, badaczami, jak na przykład profesor Masaaki Kimura, który w Japonii badał podwodny pomnik Yonaguni. Kiedy podróże nie były tak osiągalne, artyści często czerpali inspiracje z książek. Ja mam możliwość pojechania na miejsce, pobycia w danej historii. Mówię o sobie, że jestem artystką, która szuka prawdy. Nie jestem po to żeby coś uratować – od tego są inne osoby, ja tylko szukam i chcę zrozumieć. Inspirują mnie opowieści, tradycje, mitologie, odkrycia…
To jest dosyć delikatny wątek, szczególnie w kontekście narracji dekolonizacyjnych. Jak to jest dla Ciebie tworzyć czerpiąc z dziedzictwa i historii innych, nieswoich kultur, będąc w obcym dla siebie otoczeniu?
Wiele osób pyta gdzie ja żyję. Ja nie mam domu. Wydaje mi się, że dzisiaj artysta nie jest artystą polskim czy francuskim, tylko międynarodowym. Granice mogą prowokować wymianę, ruch jest obustronny. Dla mnie jest ważne, żeby moja praca była prawdziwa, dlatego proces tworzenia filmu rozłożony jest zwykle na kilka lat. Czas daje możliwość pełniejszego zapoznania się z tematem, z ludźmi, sprawia, że lepiej mogę wejść w sytuację. Zawsze kiedy wracam z podróży, czuję, że zrobiłam krok do przodu. Wiele się uczę. Później wkładam to w nawias sztuki, gdzie pokazuję inny rodzaj prawdy. Nie tą ogólną, historyczną, ale moją, artystyczną. Od kilku lat dodatkiem jest publikowany na mojej stronie internetowej Journal de Bord, w którym zamieszczam opisy podróży.
Jak wygląda Twój proces tworzenia? Jedziesz gdzieś w ciemno i szukasz rzeczy, które przykują Twoją uwagę?
Nie, zupełnie odwrotnie. Podróż podprzedza bardzo długi czas przygotowań i kontaktowania się z osobami na miejscu. Później piszę scenariusz, a dopiero potem jadę na miejsce. Tam zaczyna się etap kształtowania filmu. Zwykle film tworzy się wtedy od nowa. Prawie zawsze ostateczna wersja znacząco odbiega od pierwotnych założeń nakreślonych przez wyjazdem.
Twoja twórczość jest bardzo spójna. Jednocześnie podobne formy mogą przyjmować inne znaczenia. Na przykład charakterystyczne czarne, woskowe rzeźby gdzie indziej abstrakcyjne, tutaj kojarzą się trochę z żyjącymi formami czy szczątkami roślin i zwierząt…
To prawda. Jedną z takich prac jest Milodon, prehistoryczny leniwiec. Został umieszczony pomiędzy dwoma salami, jakby był w swoim środowisku. Od dwudziestu lat robię rzeźby z wosku i filcu. Moje rzeźby nie są realistyczne, nie oddają wiernie kształtów, ale inspiruje mnie rzeczywistość, na przykład odkrycia archeologiczne.
Mimo trudnej przestrzeni galerii OP ENHEIM – kilka pokoi na piętrze kamienicy – wystawa stanowi plastyczną całość. Jest miejscem osobnym, całością wyciętą i odłączoną od zewnętrznego porządku codzienności poprzez dźwięk, kolor, światło, materiał. Jakie znaczenie ma takie wydzielenie przestrzeni? Gdzie kończą się poszczególne prace? A może całość stanowi jedno dzieło, którego elementem jest architektura wystawy?
To bardzo skomplikowana przestrzeń. Cała wystawa tworzy jedną konstrukcję, jedną rzeźbę, która jednocześnie jest środowiskiem dla ekspozycji poszczególnych prac. Jest dosyć dla mnie nietypowa, ze względu na ilość kolorów. Sztuczne światło dają neony. Światło dzienne wpada do przestrzeni wystawy przez specjalnie wykonane dla mnie okna z kolorową powłoką. Niebieski reprezentuje kolor nieba, mamy też ziemisty róż i żółty, nawiązujący do ostrych promieni słońca. Ściany obiłam filcem, a podłoga wyściełana jest różowym dywanem. Zmienił się też układ przestrzenny galerii.
Jedna z prac jest dostępna do oglądania tylko z zewnątrz…
Zależało mi na tym, żeby nie odcinać się od ulicy, a zabudowanie okien mogło wprowadzić takie wrażenie. Dlatego neon Księżyc umieściłam od zewnętrznej strony. Można go oglądać tylko z ulicy, a widoczny staje się dopiero po zmroku. Jego światło to rodzaj zaproszenia dla przechodniów do sprawdzenia, co jest po drugiej stronie.
Wystawa łączy dwie, odległe geograficznie kultury, Aborygenów z Australii i Indian z Ziemi Ognistej. Co jest punktem wspólnym?
Ich wierzenia mają to samo źródło, czyli Ziemię, gwiazdy i wszechświat. Indianie z Chile twierdzą, że nasz pobyt na Ziemi to początek i jesteśmy tu tylko, aby rozpocząć tę drugą, prawdziwą podróż, podróż po śmierci. O tym jest mój film Terre de départ czyli “Ziemia początku”, w znaczeniu “odjazdu”, “początku drogi”. I na Ziemi Ognistej i w Australii można odnaleźć podobne powiązanie z kosmosem. My, Europejczycy, jesteśmy bardziej związani z religią, która poprzez zakazy wskazuje jak żyć. Oni szukają tych wskazówek poza religią, odwołując się do przyrody i ustnie przekazywanej tradycji. Sama jestem szintoistką, dlatego takie podejście, bycie w zgodzie z naturą, jest mi bliskie.
Można powiedzieć, że to podobieństwo zachodzi na takim poziom uniwersalności, który dotyczy wszystkich ludzi, niezależnie od pochodzenia i miejsca, w którym żyją?
Łączą nas te wszystkie pytania, na które nie mam odpowiedzi. Poprzez moją pracę, poprzez sztukę, staram się ich szukać. Czemu jesteśmy na Ziemi? Czy Bóg istnieje? Czy jest ktoś w kosmosie? Czym jest śmierć? Każdy z nas ma klucz. Cały czas szukamy zamka, który po otwarciu miałby doprowadzić nas do prawdy.
Szukasz go między innymi w rytuałach.
Rytuałów jest całe mnóstwo. Mnie interesują nie te religijne, ale te związane z naturą i człowiekiem, mniej popularne, niezwykłe. Od kiedy kilka lat temu zmarła moja mama zajmuję się tematem duchów zmarłych i tym, jak z nimi żyć. Jedna z najbliższych mi osób, Christian Boltanski, który niedawno nas opuścił, zawsze mówił, że śmierć dla niego jest jak podróż samolotem, kiedy nie znasz celu. Kolejne moje filmy dotyczyć będą właśnie tego, czego nie widzimy, ale co jest przy nas. Mówi się, że nie cierpi ten, który odchodzi, ale ten, kogo opuszcza. Dlatego w nowych pracach chce zadać pytanie o to, jak żyć po śmierci bliskiej osoby. Nie chodzi oczywiście o duchy, jakie kojarzymy z popkulturowych przekazów. To jest raczej filozoficzne pytanie, coś subtelnego.
Pamiętam ogromne wrażenie, jakie zrobiła na mnie wystawa Wyzwolone siły. Angelika Markul i współczesny demonizm prezentowana w 2013 roku w Muzeum Sztuki w Łodzi. Formuła czasu mogłaby być rodzajem apendyksu do tej ekspozycji. Wtedy oglądaliśmy obrazy z takich miejsc jak Czarnobyl, pustynia Atacama czy Fukushima po tsunami. Na wystawie w OP ENHEIM również stykami się z siłami natury. Zaryzykuję jednak tezę, że w tym przypadku to człowiek jest tą najbardziej destrukcyjną siłą.
Przez długi czas człowieka nie było w moich pracach. Teraz jestem na takim etapie, że zaczynam włączać perspektywę człowieka. Idea pozostaje ta sama, nowe prace są spójne z poprzednimi. Są kolejnymi sezonami tego samego serialu. Oczywiście człowiek zagraża naturze, ale człowiek nie wygra z naturą, natura przeżyje człowieka. Ziemia jest bardzo silna i ona nas po prostu zje. Zwróć uwagę chociażby na to, jak człowiek robi krzywdę drugiemu człowiekowi, tworzy zagrożenia dla samego siebie. Dlatego ja myślę, że człowiek sam się wykończy. Ale Ziemia będzie żyła. My jako ludzie jesteśmy tylko pasażerami na statku, którym jest Ziemia. To nie jest podległa nam planeta, ona do nas nie należy. Powinniśmy ją szanować, bo dzięki niej żyjemy. Ja nie jestem od tego, żeby ratować kulę ziemską. Ja tylko szukam odpowiedzi na moje własne pytania podróżując, spotykając się z ludźmi i słuchając tego, co mają do powiedzenia.
A potem sama dzielisz się tą wiedzą z osobami, które oglądają Twoje wystawy…
Dzielenie się tym, co poznałam stanowi jeden z fundamentów mojej pracy. Te historie są już inaczej opowiedziane, przetworzone przez moją wrażliwość i zrealizowane jako sztuka.
Angelika Markul. Formuła czasu
OP ENHEIM
Plac Solny 4, Wrocław
3.07-26.09.2021