menu

W upalne lato, czytając Leszczyńskiego i Pobłockiego

Subiektywnie o tym, jak sobie radzić z życiem w ciekawych czasach
Daniel Rycharski: Pomnik chłopa, wystawa Strachy, 2019, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. Daniel Chrobak

Mamy upalne lato, pandemia została już praktycznie odwołana, a w naszej małej bańce dzieje się światopoglądowy przewrót. Wszystko dzięki wydaniu dwóch książek, które czerpiąc z metodologii badań postkolonialnych, przepisują historię Polski na nowo. Mówię oczywiście o Ludowej historii Polski Adama Leszczyńskiego, monumentalnej kronice fake newsów, za pomocą których przez setki lat legitymizowano okrucieństwo panujących wobec poddanych. Chwilę po wydaniu pracy Leszczyńskiego, wydawnictwo Czarne wypuściło Chamstwo Kacpra Pobłockiego, w której już na pierwszych stronach pojawiają się analogie między sytuacją polskich chłopów a losem czarnych niewolników pracującymi na amerykańskich plantacjach.

„Szubienice stawiano nie po to, by ich używać, ale po to, by można było karę śmierci odwołać […]” – pisze Pobłocki. „Właśnie na tej możliwości zasadza się władza panów […]. Nie wysyłali do łagrów, nie zamieniali wyroku śmierci na galery, po prostu wskazywali na szubienicę, a następnie wielkodusznie bili. By dać pamiętne. By darując karę śmierci, przejąć na własność czyjeś życie”. Tak, drogie osoby, taka jest historia polskich chłopów.

Dlaczego chłopa trzeba bić? Żeby dyscyplinować, żeby się nie buntował i nie folgował swojej dzikiej naturze. Strach się bać, co by było, gdyby chłop był wolny. Leszczyński cytuje wiele źródeł pisanych, w których zachował się cały arsenał stereotypów – chłop jest poczciwy, niezbyt mądry, ale za to leniwy i podstępny, kradnie, udaje, że zepsuły mu się narzędzia, pracuje źle, owies przynosi panu jak za karę. Niejednokrotnie w poradnikach dla możnych ziemian pojawia się przestroga, aby pan nie dał się uwieść uniżonym chłopskim słowom, bo kmieć jest zawsze pańskim nieprzyjacielem. Leszczyński pisze nawet o świadectwach chłopów, którzy podejmowali próby samobójcze, aby tylko uwolnić się od torturujących i wyzyskujących ich panów, którzy biją, zabierają plony i zwierzęta, a nawet niepiśmiennym niewolnikom każą podpisywać zobowiązania, których poddani nie byli w stanie wypracować.

Gdy o tym wszystkim czytałam, oprócz ogromnego żalu, który jako millenialka z definicji odczuwam, gdy spotykam się z historiami o przemocy i zniewoleniu, myślałam o działaniach Daniela Rycharskiego, a konkretnie o jego projekcie Pomnik chłopa z 2015 roku. Każdy, kto się interesuje sztuką, wie, że Rycharski pochodzi ze wsi i że właściwie wszystkie jego prace odnoszą się do wiejskiego życia, ale nie znajdziecie u niego sarmackiego decorum wychwalającego sielankę widzianą z pańskiego wysokiego konia. Pomnik chłopa powstał jako kolektywny wysiłek społeczności funkcjonującej daleko poza artystycznym mainstreamem. Na jego powstanie złożyły się działania artysty, kuratora, sołtysa wsi Kurówek, który pozował do postaci Chłopa Frasobliwego, lokalnego malarza Stanisława Garbarczuka, którego wariacja na temat godła polskiego może być oglądana jako alegoria zniewolenia, oraz cały arsenał przedmiotów pochodzących z wiejskiego inwentarza, jak np. łańcuch krowy, której sołtys już nie ma, widły czy pusta kanka na mleko od gospodarza wiejskiego, który ze względu na unijne dyrektywy mleka już nie produkuje. Umieszczony na rozrzutniku gnoju pomnik pielgrzymuje po Polszczy (tak ojczyznę chłopów nazywa Pobłocki), jak dawniej bieguni podróżowali w poszukiwaniu łaskawszego pana, u którego praca nie byłaby dla nich śmiertelnie trudna.

Daniel Rycharski: Pomnik chłopa, wystawa Strachy, 2019, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. Daniel Chrobak

Czytając pracę Leszczyńskiego i książkę Pobłockiego, myślałam też o koncepcji „paniki elit”, którą Lee Clarke i Caron Chess opisali w eseju Elites and Panic: More to Fear than Fear Itself. Według nich obraz masowej paniki zbudowany jest na stereotypie destrukcyjnych, chaotycznych działań, które burzą święty społeczny porządek, ustanowiony przez elitarną garstkę osób znajdujących się na najwyższych szczeblach ekonomicznej hierarchii. Tymczasem w praktyce często okazuje się, że to właśnie elity w obliczu zagrożenia lub katastrofy podejmują irracjonalne decyzje – często tragiczne w skutkach, podczas gdy „masy” bardzo szybko organizują niezależne struktury wsparcia i samopomocy. Rebecca Solnit pisała o tym w książce A Paradise Built in Hell, gdzie pojawiają się pokrzepiające historie z czasów pożarów w San Francisco czy z Nowego Jorku tuż po ataku na World Trade Center. Na naszym polszczym podwórku możemy przyjrzeć się grupom wsparcia na Facebooku, które powstały na początku pandemii pod szyldem „widzialna ręka” – w czasie, kiedy tysiące osób znalazło się w dramatycznej sytuacji życiowej lub ekonomicznej, to nie struktury państwowe, tylko inni, często obcy sobie dotychczas ludzie rzucili się do pomocy. Na tych grupach można było znaleźć oferty pożyczenia laptopa samotnej matce, której dzieci nagle musiały odnaleźć się w zdalnym nauczaniu, pomoc w wyprowadzeniu psa osobie zamkniętej na kwarantannie, a nawet oddaż jedzenia czy dostawę leków pod drzwi seniora w potrzebie. Jednym słowem tam, gdzie system zawodzi, na szczęście wciąż są ludzie.

Po co więc podtrzymywać w wyobraźni zbiorowej wizję chaosu, który ogarnie świat, gdy klasa rządząca przestanie rządzić? To jest właśnie ta szubienica, o której pisze Pobłocki. Clarke i Chess zwracają uwagę na fakt, że elity panikują tak samo jak nie-elity, ponieważ jednak ci, co siedzą wysoko na pańskich stołkach, mają nie tylko władzę, ale również zasoby, panika elit ma często dużo poważniejsze konsekwencje niż panika publiczna. Ponieważ panikę utożsamia się z irracjonalnością, nieprzewidywalnością i odstępstwem od normy, stąd już droga jest prosta do przedstawienia motłochu jako bandy nieposłusznych i przez to niebezpiecznych pańskich nieprzyjaciół.

Pamiętacie, gdy zimą spontanicznie wyszliśmy na ulice, aby wyrazić swój sprzeciw wobec fanatycznej „ochrony życia”? Policja potraktowała nas gazem, a następnie ten obrazek panujący nam panowie wykorzystali jak szubienicę – lepiej siedźcie w domu i przestrzegajcie prawa, bo jak widzicie, na mieście panuje chaos i lewacka degrengolada. Podczas proaborcyjnych protestów wśród demonstrujących panowała atmosfera wzajemnego wsparcia. Podejmowano próby zabezpieczenia innych protestujących, chociażby podczas nielegalnych zatrzymań, które były masowo rejestrowane i umożliwiły późniejszą identyfikację osób zatrzymanych oraz funkcjonariuszy policji łamiących prawo. Bezpieczeństwo demonstrujący zapewnili sobie nawzajem, kiedy powołane dla bezpieczeństwa „służby” zawiodły. Dla mnie osobiście 2021 jest rokiem chłopów i chłopek, ale już nie takich, co zmuszeni są pozostać w pańskim władaniu. Chamstwo to wszyscy ci, którzy dziś robią, co mogą, aby uniemożliwić stawianie symbolicznych szubienic. Tak jak białoruska artystka i aktywistka Jana Shostak, która – zamiast miłej panom dostojnej minuty ciszy – swoje stanowisko wobec reżimu wyraża minutą krzyku.

Marta Królak – autorka, kuratorka, członkini kolektywu Spółdzielnia „Krzak” i adeptka sztuki terapeutycznej w nurcie Gestalt

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności