Miałam straszną ochotę namalować piwo Tatra
Z Małgorzatą Mycek o polskiej wsi, przepracowywaniu wspomnień i występach w dragu rozmawia Aleksandra Litorowicz
- Piąteczek, piątunio, piątek
Dużo na twoim Instagramie kolorowych rysunków pisakami. Przypomina mi się dzieciństwo.
Tak, początkowo to był mój sposób na to, że zawsze jak maluję na wielkich płótnach, to potem nie mam gdzie tego trzymać. Tak było po licencjacie, kiedy przygotowałam cykl obrazów i miałam duży problem z ich magazynowaniem. W wyniku tego problemu część prac zniszczyłam lub rozdałam, nawet nie wiem komu. Mały format można trzymać w szufladzie, a na papierze nawet większe prace łatwiej jest zwinąć w rulon i schować. Teraz już mam swoją pracownię i nie miałabym problemu z trzymaniem dużych prac, ale polubiłam ten format, zaczął mi bardzo odpowiadać. Spodobała mi się też taka forma notatnika. Tworzę ten cykl już od 3 lat. Od jakiegoś czasu publikuję te prace w internecie, a mniejszy format to dla mnie dobre rozwiązanie w kwestii dokumentacji – wystarczy zeskanować kartkę.
Właśnie obroniłaś dyplom, i to celująco. Co pokazałaś?
Pięć obrazów z cyklu Wysypisko wspomnień, które namalowałam na odpadach. Robię upcykling śmieci z drukarni. Resztki po skrojeniu baneru potrafią być wielkimi płachtami materiału o szerokości kilku metrów. Chciałam na tę powierzchnię reklamową przenieść moje prace, w których też często przetwarzam temat reklamy, motyw logo, jakichś produktów. Billboardy istnieją wszędzie, w przestrzeniach miejskich i wiejskich, przy drogach poza terenami zamieszkanymi przez kogokolwiek, zawsze przedstawia się na nich zadowolonych ludzi, którzy żyją bez żadnych zmartwień. Wciskają nam produkty, które mają podnieść nasz status lub ulepszyć nasze życie. To wszystko jest autoafirmacyjne, totalnie bezkrytyczne. Ale te rozważania o konsumpcjonizmie były tylko jednym z motywów. Cały cykl zaczęłam robić w wyniku zainteresowania kulturą wernakularną, rozumianą jako kultura nie do końca udanych podróbek ikonicznych produktów, i próbowałam nawiązać też do terenów peryferyjnych. Jestem ze wsi, więc wszystkie sceny, które malowałam, odnoszą się do moich wspomnień, które próbowałam sobie poprzez to malarstwo przepracować. Oprócz obrazów wielkoformatowych pokazałam też wybrane szkicowniki, które są częścią dużego już zbioru moich rysunków.
Czy to jest taki wizualny notatnik o tym, co spotykasz, myślisz i przeżywasz? Czy to jest notatnik wspomnień ze wsi, takiej wiejskości-polskości?
To jest wielki miks wszystkiego. Te rysunki są dużą częścią mojego życia i częściowo je ilustrują. Finalnie nazwałam ten zbiór notatnikami rysunkowymi, trochę inspirując się Hasiorem oraz tym, czego teraz pełno jest we współczesnym internecie. Znajdują się tam różne rzeczy, jest dużo nostalgii i zdeformowanych wspomnień. Bazuję też na tym, co zobaczę na ulicy. Czasami są to interpretacje moich odczuć związanych z czymś, co się wydarzyło, więc ostatnio, od początku tego roku, powstało dość sporo komentarzy politycznych. Dość intensywne doświadczałam tego roku. Bardzo przeżywam to, co się aktualnie dzieje w kontekście osób LGBTQ+. Sceny, które zaistniały w moich notatnikach, nie są jednak do końca realne, tylko w jakiś sposób przetworzone. Często fantazjuję na temat tego, czego możemy nie widzieć, a co może się gdzieś wydarzać. Staram się poznać i zrozumieć tożsamość współczesnego człowieka za pomocą tych rysunków. Lubię też bazować na mojej rodzinnej wsi Radoszyce.
Długo mieszkałaś na wsi?
Urodziłam się i wychowałam na wsi, spędziłam tam całe swoje dzieciństwo, wyprowadziłam się dopiero na studia. Do liceum chodziłam do plastyka w Lesku, czyli też w bardzo małym mieście. Cały czas, jaki tam spędzałam, był jednak dla mnie dość traumatyczny, do dziś kiedy tam wracam, czuję się niekomfortowo. Mój dom rodzinny w Bieszczadach jest w jednej ze stref wolnych od LGBT, a ja od zawsze byłam sojuszniczką tych osób, więc po prostu nie odnajduję się tam w dalszym ciągu. To wszystko jest dla mnie mocnym doświadczeniem, bo jestem bardzo sentymentalna. I myślę, że niektóre moje prace służą też przepracowaniu tych wszystkich, chwilami trudnych i bolesnych wspomnień.
Jakich?
Jest tam może 30 domów i około 100 mieszkańców, większość to są osoby starsze, jest trochę dzieci, a w moim wieku jest tam tylko kilka osób, które prawdopodobnie zostały, żeby przejąć gospodarstwo po rodzicach. Wszystko kręci się wokół kościoła, nie ma nawet sklepu. A jednocześnie osoby najbardziej zagorzałe religijnie nie zawsze robią wszystko, co jest zgodne z ideą wiary i Kościoła katolickiego. Zauważyłam, że jest tam bardzo dużo sprzeczności, sytuacji abstrakcyjnych, to wszystko się w ogóle nie trzyma kupy. Na przykład można być bardzo zaangażowanym w Kościół i równolegle wierzyć w pogańskie zabobony albo uprawiać magię i interesować się medycyną alternatywną. Jest tam też bardzo dużo przemocy, o której się nie mówi. To bardzo specyficzne miejsce. Zaczęłam je sobie analizować, kiedy w trakcie urlopu dziekańskiego tak naprawdę pojechałam tam pierwszy raz od czasów liceum na dłużej niż trzy dni. Odwiedziłam rodziców, pobyłam tam sobie dwa tygodnie i obserwowałam, co się tam dzieje. Odkryłam dużo trochę dziwnych wiejskich legend i zaczął się wtedy u mnie temat cudownego źródełka, które znajduje się w Radoszycach i przy którym doszło kiedyś do objawienia maryjnego. W wyniku zainteresowania tym miejscem powstały pierwsze prace o aspektach wernakularnych polskiej wsi. Mogłabym o tym wszystkim opowiadać godzinami.
Masz wgląd w małą społeczność. A czy ona ma wgląd w ciebie, czy zna twoje prace?
Możliwe, że parę osób widziało moje prace, ale nie słyszałam żadnego odzewu w tej kwestii. Kiedyś pokazałam mojej mamie jeden obraz, to powiedziała, że ona by ładniej namalowała (śmiech). To też chyba jest ogólny problem, że sztuka jest czasem elitarna, nie jest inkluzywna, bez odpowiedniego wykształcenia i obeznania można nie zrozumieć jej przekazu i od razu stwierdzić, że się nie podoba, bez rozpoznania wielu warstw poza estetyczną wartością. Ja sama nie pracowałam nad tym, żeby ją tłumaczyć komukolwiek poza mamą i siostrą, bo nie czułam po prostu takiej potrzeby. Kiedy zakończyłam już naukę w liceum, ktoś ze wsi znalazł moją pracę dyplomową w internecie i miałam przez to dużo nieprzyjemności. Stałam się dziwadłem i może nawet wioskową czarownicą, bo poruszyłam w tej pracy temat choroby psychicznej. To był wtedy zin o depresji, a na polskiej wsi podobne tematy są wciąż stygmatyzowane. Od tamtej pory uważam, co i komu pokazuję, głównie by oszczędzić przykrości swojej rodzinie, która tam została. Mnie krytyka wynikająca wyłącznie z jakiejś nienawiści i uszczypliwości tak bardzo nie boli. Staram się też tłumaczyć, że nie ma nic złego czy wstydliwego w tym, co praktykuję jako artystka, ale to raczej trudna kwestia, kiedy żyje się w tak małej społeczności, gdzie każdy się wzajemnie stalkuje.
Wystarczy wejść w internet, wpisać twoje nazwisko i zobaczyć, czym się zajmujesz jako artystka. Czy czujesz czasem oddech swojej małej społeczności na plecach?
Zawsze jak jadę do domu, to się na mnie wszyscy dziwnie patrzą (śmiech), czasem się czuję jak jakiś eksponat, dziwadło. Nie wiem, z czego to wynika, warto jednak podkreślić, że w Poznaniu też tego doświadczam. Kilkakrotnie byłam na ulicy zaatakowana przez swój wygląd, który okazał się dla kogoś prowokacyjny. Cały czas jestem związana emocjonalnie z tą wsią, z niektórymi mieszkańcami, wszystkich znam i prawdopodobnie wszyscy znają mnie. Lubię tam wracać i w jakimś stopniu czuję się częścią tego miejsca. Zawsze staram się budować relacje oraz zrozumieć tę społeczność i jej problemy. Kiedy tylko mam okazję, to rozmawiam z sąsiadami, słucham ich opowieści i opowiadam im o swoim życiu. Teraz mam takie wielkie marzenie, żeby po skończeniu studiów zorganizować może coś w tej wsi, może jakieś rezydencje, zacząć pracę ze społecznością, znaleźć wspólny język, może ktoś zainteresuje się sztuką? Uważam, że to jest bardzo ciekawy teren, ale też trochę zapomniany oraz wykluczony, na przykład jeśli chodzi o kulturę, na której bardzo się tam oszczędza. Jak się jedzie w Bieszczady, to głównie pochodzić po górach, a co ciekawe, jest to forma spędzania czasu jedynie dla turystów. Integracja między osobami zachodzi głównie na płaszczyźnie świadczenia usług. Chciałabym te tereny oswajać, żebym sama nie czuła się tam jak intruz.
Robisz też konferansjerkę i występujesz jako drag queen.
(śmiech) Tak, jako dziecko oglądałam jakiś program w telewizji i wtedy zobaczyłam drag queen, nigdy tego nie zapomniałam. Strasznie mnie to zafascynowało. Cały czas mam w Bieszczadach przyjaciela, u którego spotykaliśmy się na balach, które urządzał we własnym domu. Wkładałam w te bale, produkcję kostiumów, wiele energii. Można powiedzieć, że już w liceum robiłam drag, tyle że nie do końca świadomie. Miałam nawet ogolone brwi! Przetworzyłam to wszystko stosunkowo niedawno, dopiero rok temu, kiedy byłam w Szczecinie na wymianie studenckiej i pierwszy raz zrobiłam występ w dragu. No i tak to się zaczęło. Ostatnio to jest dla mnie ważna część twórczości. Wcześniej w ogóle nie przyszło mi do głowy, że kobieta może wejść w drag. Mój pseudonim w dragu to Gosialicious (so delicious). Właśnie przygotowuję kolejny performans, który będzie miał niedługo premierę w Poznaniu.
Jak doszło do tej performatyki? Czy to wcielenie na scenie łączy się z twoim temperamentem, czy to zupełnie inna jaźń?
To jest dla mnie bardzo ciężka praca, cały czas ze sobą walczę przed takimi występami, bo ja w ogóle nie jestem osobą, którą jest Gosialicious. Jestem bardzo nieśmiała i wrażliwa na krytykę, trochę zamknięta w sobie. Performans zawsze mnie trochę fascynował, ale nigdy nie odnajdywałam się w nim jako ja. A postać, którą sobie wykreowałam, to jest chyba taka osoba, którą może trochę chciałabym być? Taka wygadana.
Małgorzata Mycek – ur. w 1993 w Sanoku. Absolwentka malarstwa na Wydziale Malarstwa i Rysunku na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Zajmuje się głównie malarstwem i ilustracją, ale chętnie korzysta z innych mediów takich jak film, performans czy instalacja. Chętnie angażuje się w projekty wspólne. Aktualnie pracuje nad inicjatywą Wydawnictwo Bomba, w ramach którego m.in. wydaje ziny i zrzesza artystów i artystki. W 2019 inicjatywa ta została nagrodzona w ogólnopolskim konkursie Młode Wilki. Brała udział w wielu wystawach zbiorowych w Polsce oraz za granicą, między innymi w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu, Galerii Obrońców Stalingradu 17 w Szczecinie, Galerii V9 w Warszawie, Galerii Labirynt w Lublinie. Realizowała własne projekty kuratorskie, między innymi w galerii Luka w Poznaniu, DOMIE w Poznaniu, Inkubatorze Kultury PIREUS w Poznaniu, galerii Próżnia w Szczecinie.