menu

Co łączy zamiast dzielić

Z projektantką i badaczką ceramiki Moniką Patuszyńską przy okazji wystawy Genealogia rozmawia Joanna Kobyłt

Monika Patuszyńska: Genealogia, fot. Monika Patuszyńska

 

Co nie jest biografią – nie jest w ogóle.
Stanisław Brzozowski, Pamiętnik

To naturalne, że myślę o moich przodkach, skoro jestem tak blisko ich cieni, skoro w jakiś sposób jestem nimi.
Jorge Luis Borges, Deutches Requiem

 

Joanna Kobyłt: Projekt Genealogia w galerii SIC! BWA Wrocław to, jak sama ujęłaś, „powrót do korzeni”. Przyglądasz się w nim swoim rodzinnym historiom, zarówno tym, które są pamiętane i powtarzane, jak i tym, które odkryłaś na drodze poszukiwań i studiowania dokumentów. Skąd wzięła się potrzeba pochylenia się nad tematem przeszłości rodzinnej?

Monika Patuszyńska: Zaczęło się od uwierającego poczucia, że w jakiś sposób nie pasuję do mojej rodziny. Myślę, że potrzebowałam wreszcie rozstać się z narracją krzywdy przenoszoną przez kobiecą linię z pokolenia na pokolenie. Miałam już jej serdecznie dosyć, więc postanowiłam rozłożyć ją na historyczne fakty: daty, akta, nazwiska i ułożyć tę układankę po swojemu, żeby sprawdzić, czym jeszcze da się wypełnić puste miejsce, które pozostanie, kiedy zabraknie krzywdy.

Genealogia wzięła się z refleksji nad tym, z czego się składamy, z czym przychodzimy…

I czym zostaliśmy obdarzeni, a czym naznaczeni. Bierze się z refleksji nad siłą międzygeneracyjnego przekazu; nad rolami, w jakich bez naszej wiedzy, woli i bez porozumienia z nami zostaliśmy przez naszych bliskich obsadzeni w tkance naszych rodzin. Zaskoczyło mnie, jak bardzo kolejne generacje poddają się rolom, do których charaktery zostały rozpisane i rozdzielone już wiele lat temu. Jak bardzo przenoszone są one z pokolenia na pokolenie: role teściowej i zięcia, rola matki, rola kobiety niezadowolonej w związku, rola siostry silniejszej i siostry, którą należy chronić, chociaż wcale nie przystają do współczesności i osób, którym zostały przyznane.

Moje pierwsze skojarzenie z tytułem to drzewo genealogiczne. Tablica przodków to bardzo popularna forma odtwarzania relacji i powiązań rodzinnych. Zdecydowałaś się jednak na zupełnie inny – niehierarchiczny sposób prezentacji swoich badań. Dlaczego nie poszłaś tropem korzeń, pień, korona?

Tradycyjne drzewo genealogiczne jest dość specyficzną formą opowiedzenia o przodkach i tworzy przez to specyficzny obraz świata. Tak, jak sama zauważyłaś, jest zhierarchizowane. Opiera się też na schemacie, który chociaż oczywisty z punktu dziedziczenia majątku, nie jest już tak oczywisty przy przenoszeniu tych informacji, które mnie interesowały. Drzewo genealogiczne zawsze w centrum umieszcza figurę osoby, dla której powstaje. Tak, jakby cały świat od setek lat zmierzał tylko do tego, żebym powstał JA! Jest to układ oczyszczony ze wszystkiego, co nie pasuje do przyjętego obrazu i bardzo egocentryczny.

Monika Patuszyńska: Genealogia, fot. Monika Patuszyńska

Ciekawi mnie, gdzie byś umieściła siebie w tym schemacie.

Nie wiem, dlatego wolałam nie tworzyć go w ogóle.

Opowiedz więc o swoim pomyśle na strukturę.

Moja genealogia przypomina raczej kolekcję pamiątek i artefaktów zgromadzoną na kominku: cenne miesza się z tam z tanim, piękne z brzydkim, głupie z mądrym. To zbiór żywy i otwarty, a każdy jego fragment jest tak samo ważny jednocześnie wpływając swoją odmiennością na obraz całego układu, jest w nim miejsce dla elementów pozornie niedopasowanych i dla tych, które dopiero się pojawią. Zasady, w jaki przypadkowe elementy łączą się w całości i zaczynają egzystować jako zestawy, to w ogóle fascynujące zjawisko. Ziarnka piasku oglądane pod mikroskopem tworzą chaotyczne skupisko przypadkowych kształtów i kolorów, wydma czy plaża jest spójnym zbiorem i do głowy by nam nie przyszło, że poszczególne jego cząstki składowe mogą tak bardzo się różnić. Pasażerowie tłoczący się w metrze w godzinach szczytu pochodzą z różnych środowisk, wykonują różne zawody, różnie kochają i mają różne poglądy na życie, ale przez zgromadzenie razem zyskują jakąś wewnętrzną logikę grupy, zlewają się, zatracają różnice i stają się jednym spójnym organizmem. Zbieraninie przedmiotów przez skupienie się na tym, co je łączy, możemy nadać rangę kolekcji i tym samym, przez umieszczenie ich w nowym porządku, podnieść wartość jej poszczególnych elementów.

Monika Patuszyńska: Genealogia, widok wystawy, fot. Justyna Fedec

Zbierając materiały do Genealogii musiałaś zmierzyć się z ułomnością i wybiórczością ludzkiej pamięci. Jak przebiegał proces poszukiwań?

Moja podróż po przeszłości była odpowiedzią na dość późne odkrycie, że większość moich przodków to warszawscy rzemieślnicy szewscy; wątek, który jak wstydliwa historia, nigdy nie pojawił się w opowieściach rodzinnych… Oprócz ułomności i wybiórczości pamięci, musiałam więc zmierzyć się z wyparciem – jej intencjonalnym odrzuceniem. Pamięć jest bardzo wpływowym mechanizmem, bardzo łatwo podsunąć jej przeróżne rozwiązania pasujące akurat do momentu czy nastroju chwili. Wierząc, że z niej korzystamy, tylko interpretujemy przeszłość: z fragmentów i odłamków, rekonstruujemy pełne historie uzupełniając brakujące fragmenty przekonaniami, przypuszczeniami i przesądami. Obserwuję, jak zmieniają się wspomnienia moich bliskich, jak łatwo zasugerować im łatki, które przyjmują za pamięć. I nie chodzi jedynie o wspomnienia emocjonalnie trudne jak dwie wersje śmierci pradziadka, ale nawet tak nieważne, jak to, kto właściwie pozbył się starej sokowirówki Predomu, którą pamiętam z dzieciństwa. Dlatego w moich poszukiwaniach nie chciałam opierać się na pamięci jako „świadectwie rodzinnym” i dość szybko, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie, stół rodzinny zamieniłam na stolik w Archiwum Państwowym.

Zbudowałaś zatem nową opowieść.

Tak- taką, która jest oparta na faktach, ale poskładana przeze mnie na moich własnych zasadach i warunkach. Akty urodzeń, małżeństw i zgonów mając swoje współrzędne czasu i miejsca, tworzą stelaż różnych możliwych wersji tego samego, jak większość odtwarzanych historii są niekompletne i wymagają uzupełnienia. Wypełnianie luk w takich historiach to zawsze kwestia pewnego wyboru, a ja chciałam dokonać go po swojemu: zastąpić żal po straconej ponad sto lat temu kamienicy dumą z pradziada, jednego z najbardziej cenionych sztukatorów osiemnastowiecznej Warszawy i zachwytem nad tym, że wszystkim udało się przeżyć wojnę i powstanie.

Poza rodzinnym archiwum inspirujący dla Ciebie stał się także proces dziedziczenia, objawiający się w fizyczności i osobowości potomków. Jaki ma to związek z porcelaną? 

Postanowiłam przyjrzeć się historii swojej rodziny i użyć jej jako swoistego rodzaju szablonu, dzięki któremu mogłam wyznaczyć trasę moich poszukiwań w materiale i na nowo przeanalizować cały swój proces twórczy. Prace, które powstały, nie odtwarzają tej historii dosłownie. Zresztą nie udałoby się jej odtworzyć, bo większość zamieszanych w nią bohaterów dawno nie żyje…

A gdyby nawet żyli, pewnie sami nie zdołaliby dojść do porozumienia jak ona właściwie powinna wyglądać…

W ten sposób powstała opowieść o relacjach i związkach przetłumaczona na język materiałów: o dopasowywaniu, o uwieraniu i o trudnej sztuce zachowania równowagi. Wystawa jest zapisem drogi, którą przeszłam pracując nad projektem – składają się na nią rezultaty badań, wyniki eksperymentów i ćwiczeń oraz skończone cykle prac. To historia o połączeniach pomiędzy podobnym i niepodobnym, pasującym i niepasującym przeniesiona na przedmioty, projekt o łączeniu różnych DNA: estetycznych, materiałowych, technologicznych czy kulturowych. Pojawiają się dwa rodzaje porcelany, farba drogowa, plastikowe opaski zaciskowe, beton czy glina garncarska jako angoba zdobiąca porcelanę.

W twoich pracach te same fragmenty i elementy powtarzają się wielokrotnie w różnych cyklach prac.

Zamiast od zera przygotowywać całe nowe formy gipsowe, zdecydowałam się łączyć i mieszać między sobą dobrze znane mi kształty i wzory: fragmenty form znajdujące się już wcześniej w mojej pracowni i wykorzystywane już we wcześniejszych pracach. Chciałam potraktować je jak „litery alfabetu”, za pomocą których mimo, że istnieją w ograniczonej ilości, można stworzyć nieograniczoną ilość słów i zdań. Cały ten projekt to pewnego rodzaju kolaż tego, co znane, podsłuchane, odkryte, znalezione. Takie są składane z odprysków, odtwarzane krok po kroku historie rodzinne, komponowane z fragmentów prace ceramiczne, które pokazuję, wreszcie sama wystawa, na którą się złożyły.

Zainteresował cię się także kurz jako nośnik niezwykle cennej informacji biologicznej i historycznej. Kojarzy się z brudem, z czymś wstydliwym, co przysłowiowo zamiata się pod dywan. Jakie znaczenie miało sięgnięcie po ten pozornie wyparty element naszego życia?

Fascynacja kurzem rozpoczęła się jeszcze podczas pracy nad projektem Bastards & Orphans, kiedy odlewałam ze znalezionych w upadłych fabrykach porcelany starych form gipsowych. Kumulujące się latami we wnętrzach nieużywanych form warstwy pyłu i kurzu przenikały do odlewu, a podczas wypału zeszkliwiały się, łącząc wieloletnie warstwy kurzu w jedną warstwę szkliwa. Skład kurzu bardzo przypomina skład szkliwa ceramicznego: substancje organiczne, chociaż wydają się wypalać – pozostawiają po sobie popiół, który działa jak topnik, dodatek krzemionki, czyli piasku stabilizuje układ, a dodatkowe związki go zabarwiają. To kompozycja, w której wszystko, nawet to, co pozornie wydaje się nieistotne, ma swoje miejsce i swoją rolę do odegrania. Niewielka zmiana proporcji, mały procent innego dodatku czy jego brak może zmienić cały efekt i równowagę układu.

W projekcie widać też ślady cyklu, nad którym pracowałaś wcześniej: Debris.

Zajmowałam się w nim podobnym tematem: fenomenem zamiany ról i zmiany znaczeń związanych ze zmianą kontekstów. Postrzeganie i ocena tych samych elementów zależy przede wszystkim od kontekstu, w jakim akurat się znajdują, rzadko od nich samych. Śmieć jest śmieciem, ponieważ nie należy do żadnego porządku czy systemu, gdyż stracił swój układ odniesienia. Pozostaje nim tak długo, jak długo nie wiemy, do czego mógłby służyć i jakie zastosowanie dla niego znaleźć. Kiedy wpasuje się znowu w uporządkowaną strukturę jako fragment większej całości przestaje być odbierany jako zagrożenie. Cukierek zawinięty w papierek umieszczony na paterze czy w torebce z innymi cukierkami jest ok. Znaleziony na dnie torby wśród zeszytów i ołówków budzi podejrzliwość, ciągle jednak zachowuje swój status pocieszyciela w kryzysie, czegoś słodkiego dla polepszenia nastroju. Ten sam cukierek i ten sam papierek porzucone osobno na chodniku wywołują tylko irytację. Element umieszczony poza swoim stałym kontekstem, część bez swojej całości, staje się odpadkiem. Elementy, które nie mają swojego miejsca zawsze wzbudzają w nas niepokój i podejrzliwość. Tymczasem towarzyszy nam niekończący się proces dezintegracji świata, miliony elementów każdego dnia tracą swoją „zwyczajową” przynależność i stają się częścią zupełnie nowych układów. Uczestniczymy w tym rozpadzie, jesteśmy jego częścią. Nasz własny, osobisty kurz, mieszanka naszego naskórka i naszych przyzwyczajeń oraz charakteru miejsca, w którym mieszkamy, to nasz spersonalizowany wkład w ten proces, portret naszego stylu życia, który dołączamy do galerii portretów innych użytkowników świata.

W Genealogii kurz staje się jednak bardzo rodzinny.

Tutaj kurz to zatrzymane obrazy z życia moich najbliższych, czyli zeszkliwiony w wypale kurz pochodzący z ich mieszkań. To małe opowiadania o śladach, które zostawiają, podsumowanie tego, jak i z kim żyją, co lubią, czy wycierają buty. I czym zajmowali się w lecie 2019, kiedy przygotowywałam wystawę…

 Na wystawie w galerii SIC! pojawiają się „duchologiczne” formy do odlewu porcelanowych figurek pochodzące z nieczynnych fabryk. Poprzedni twój projekt Bastards & Orphans badał spuściznę intelektualną i materialną zamkniętych zakładów produkujących, wyroby z porcelany i podobnie jak Genealogie także nosił znamiona przedsięwzięcia badawczego. Co jeszcze łączy oba projekty?

Bastards&Orphans powstał z pozycji ostatniego ocalałego świadka upadku cywilizacji, której był częścią, bo tak się wtedy czułam. Opowiadał o końcu porządku świata, do którego należałam, jaki znałam i z jakim się utożsamiałam. To zapis procesu towarzyszącemu stawaniu się częścią bez całości, pars sine toto. Jednak, co uświadomiłam sobie dopiero po jego zakończeniu, skupił się tak bardzo na przedmiotach, materialnych pozostałościach upadłej cywilizacji i na mnie samej, zawłaszczając dla mnie tę stratę, że zabrakło w nim miejsca dla innych. Dlatego w przypadku Genealogii pracę rozpoczęłam od ludzi i opowieści o nich. To oni są w jej centrum i to ich przede wszystkim dotyczy. W tym sensie Genealogia wydaje mi się projektem dużo bardziej kameralnym, ale i dużo bardziej uniwersalnym niż Bastards & Orphans. Jesteśmy zbiorem kodów ustawionych w pewnym porządku: genów, przyzwyczajeń, wzorów, które tworzą nas łącząc się w nowe konfiguracje. W tym sensie wszyscy jesteśmy przede wszystkim rodzajem hybryd złożonych z pożyczonych i wymieszanych między sobą fragmentów informacji pojawiających się tu i ówdzie – uszu pradziadka, podbródka babci, oczu ciotki czy prapraprapradziadkowego zachwytu gipsem. Te ślady, pomimo naszej śmiertelności, są nieśmiertelne i w nieskończoność będą włączać się w nowe łańcuchy układów i kombinacji. Mimo, że jeden projekt opowiada o nieśmiertelności materii, a drugi zajmuje się nieśmiertelnością kodów i fragmentów przenoszonych informacji, oba dotyczą tego samego: czy to w skali burzonego zakładu przemysłowego czy w skali jednej rodziny, oba zajmują się materialnymi i niematerialnymi śladami, które pozostawiamy i które przenosimy.

Monika Patuszyńska: Genealogia, widok wystawy, fot. Justyna Fedec

Co wyniosłaś z Genealogii dla siebie, o co cię wzbogaciły twoje badania, poszukiwania i sama praca nad obiektami do ekspozycji?

Poza spokojem, że nie jestem pierwszym nomadą w rodzinie? Sama zajmując się gipsem, z radością odkryłam, że wywodzę się z rodu sztukatorów. Jeżeli ciało może zapamiętać traumy poprzednich pokoleń, może umie też przenieść przez 200 lat i cztery pokolenia dotyk gipsu? Zupełnie nieplanowanie jednym z niemych bohaterów Genealogii i tak samo ważnym, sprawczym i znaczącym członkiem rodziny okazało się jej tło, czyli Warszawa. Zanim jeszcze sztukatorzy zostali szewcami, osiedli się na dobre i pobudowali murowane groby na Powązkach, w których mogliby spocząć ze swoimi praprawnukami, to właśnie przez Warszawę od kilkuset lat byli przyciągani, magnetyzowani i łączeni w pary. Sama, mimo wielu lat spędzonych w podróży i innych miastach, uważam ją za jedyne miejsce, do którego należę. Aby móc spokojnie dokończyć ten projekt, musiałam na jakiś czas zawiesić moje nomadyczne zwyczaje, przestać wyjeżdżać na rezydencje artystyczne, które ostatnio zajmowały mi większość czasu i tak jak robili to moi przodkowie, włączyć się w rytm jej codziennego życia. Nie wiem, czy znasz ten napis na rampie w Pruszkowie „Tędy przeszła Warszawa”?

 Nie znam.

Mijam go codziennie w drodze do pracowni i pewnego wieczoru wracając po pracy do domu uświadomiłam sobie, że w 1944, kiedy miasto zostało spalone, to oni, razem z innymi pędzonymi do obozu przejściowego w Pruszkowie wzięli na siebie rolę miasta i rzeczywiście stali się Warszawą. W warstwie zupełnie osobistej myślę, że udało mi się rozprawić z kilkoma „mitami założycielskimi nieszczęścia” tłumaczącymi rodzinne niepowodzenia, wierzeniami skazującymi jej członków na bierność i odbierającymi im sprawczość. Sukces czy porażka w obliczu ponad 200 letniej karuzeli zdobywania i tracenia majątków, to tylko różne wychylenia tej samej sinusoidy, oba nierozerwalnie ze sobą związane – jedno prowadzi do drugiego i jedno z drugiego wynika.

I teraz jak patrzysz na wystawę, co myślisz?

Początkowo wydawało mi się, że projekt Genealogia będzie opowiadał o połączeniach i o pamięci. Kiedy prace znalazły się w galerii i po raz pierwszy mogłam spojrzeć na nie wszystkie razem, odkryłam, że faktycznie powstała opowieść o kontrastach, które łączą zamiast dzielić. A to chyba całkiem fajny rezultat.

Monika Patuszyńska Genealogia, wystawa w SIC! BWA Wrocław, do 7.09.2019

Monika Patuszyńska – projektantka, twórczyni autorskiej metody odlewania z form gipsowych, badaczka porzuconych tematów i nieprzetartych ścieżek. Ukończyła Wydział Ceramiki i Szkła wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych w 1999 roku. Była ostatnim projektantem Zakładów Porcelitu Stołowego „Pruszków” oraz ostatnim prezydentem Międzynarodowego Sympozjum Ceramiki „Porcelana Inaczej”. Od 2009 członek Międzynarodowej Akademii Ceramiki (AIC/IAC) z siedzibą w Genewie. W latach 2014–2016 Dyrektor Artystyczna Institute of Design w Kielcach. Jej prace znajdują się w kolekcjach muzealnych na całym świecie m.in. Museum of Modern Ceramic Art w Gifu w Japonii, Jingdezhen Ceramics Museum w Chinach, Mungyeong Ceramics Museum w Korei, Danmarks Keramikmuseum w Danii czy Musée de la Céramique w Vallauris we Francji. www.patuszynska.art.pl

Joanna Kobyłt – historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka, autorka tekstów o sztuce. Współpracowała z magazynami: Obieg, Szum, Dwutygodnik, Biuro, Recykling Idei, Notes Na 6 Tygodni, Architektura i Biznes. Współorganizatorka i kuratorka rezydencji artystycznych. Była związana z BWA Wrocław, aktualnie jest kuratorką kolekcji w Muzeum Współczesnym Wrocław. W polu jej zainteresowań badawczych leżą związki historii obrazu z początkiem nauki, kolekcjonerstwo-zbieractwo, wystawa jako nowoczesne narzędzie porządkowania świata.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności