Bardzo dużo obrazów
Z Wiktorią Walendzik o zaburzeniach, ześlizgach i przenoszeniach, a także o cyfrowych decyzjach rozmawia Aleksandra Litorowicz
Słyszałam o tobie jako o dziewczynie z grubą książką pod pachą. To twój szkicownik?
Szkicownik to może niefortunne określenie, bo rysunki są w nim w zdecydowanej mniejszości. Większość to obrazy cyfrowe wydrukowane z internetu. Kolekcjonuję obrazy wszelkiej maści: produktowe, zdjęcia z Instagrama, screeny z filmików. Sama też robię bardzo dużo zdjęć telefonem komórkowym na ulicy czy w sklepach. Spontanicznie to wszystko zapisywałam i gromadziłam. W pewnym momencie uznałam, że muszę zobaczyć, co ja właściwie zebrałam. I najlepszym sposobem, by zobaczyć te wszystkie obrazy, było po prostu ich wydrukowanie. Potem zaczęłam je grupować. Metodą, która okazała się najlepsza, żeby zachować je w zgrupowaniu, było po prostu wklejenie ich do czegoś. A że akurat miałam pod ręką starą książkę, która wydała mi się wystarczająco poręczna i miała odpowiedni format, to zaczęłam wyklejać jej strony. Proces zbierania obrazów kontynuuję cały czas. Jeden szkicownik jest już skończony. Teraz jestem w trakcie wypełniania drugiego. To jest gruba książka formatu A4.
Przed oczyma staje mi od razu Roman Cieślewicz i setki jego teczek i pudełek, w których zbierał i katalogował tematycznie wycinki do swoich projektów graficznych – najczęściej z prasy. Ty jesteś z kolei bardziej cyfrową archiwistką – robisz zdjęcia telefonem, szukasz motywów w internecie. Znalazłaś swoją metodę na grupowanie tego potoku obrazów. A do czego to cię zaprowadziło?
To było dosyć intuicyjne. Częściowo były to tropy wizualne, które powtarzały się w wielu obrazach, na przykład typowo tematycznie: między innymi fetysz ogromnych, przeskalowanych ludzi, bardzo dużych kobiet i bardzo małych mężczyzn – są o tym całe strony w internecie. Albo fotografowałam jakieś dziwne architektoniczne zabiegi. Tak to sobie grupowałam. W czasie przygotowań do dyplomu zastanawiałam się nie tyle, dlaczego zbieram te obrazy, ile co mnie w nich właściwie zainteresowało. Jest ich tak dużo i to jest taka kopalnia tematów, a ja jednak wybrałam te, a nie inne. Wyznaczyłam więc ich główne cechy albo to, co mnie w nich interesuje i co bym chciała na ten moment eksplorować w tych pracach. No i poszłam tym tropem. Jakbyś przejrzała mój szkicownik, to tematycznie bardzo dużo obrazów dotyczy tam ześlizgów, jakichś dziwnych sytuacji, niepokojących erotycznie. Jest też dużo kiczu, amatorskich zabiegów.
Dyplom, o którym wspominasz, był jednym z sześciu najlepszych na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie. Korzystałaś w nim z prętów zbrojeniowych, z których tworzyłaś „szkice” na białych ścianach jak na kartkach.
W przypadku dyplomu te obiekty powstały na podstawie moich szkiców. Bardzo mnie interesuje zmiana medium, przenoszenie czegoś z medium na medium – na przykład z rysunku na rzeźbę albo z cyfrowego na analogowe. Zależało mi na znalezieniu takiej materii, która będzie granicą pomiędzy obiektem a rysunkiem. Na wystawie konkursowej Artystycznej Podróży Hestii pokazuję jeden z rysunków wysunięty w przestrzeń, luźno powieszony przy ścianie. Jest właściwie płaski, linearny, z dokładnie przełożoną linią z rysunku. Powieszony przy ścianie wydaje się wykonany właściwie jak na kartce, bo ma stałe tło. Na fotografiach często wydaje się, że to są właśnie rysunki na ścianach, a nie obiekty. Dopiero na żywo, w przestrzeni, widać, że są obiektami, bo rzucają cień i nie mają stałego tła. Starałam się zbadać relację rysunku i rzeźby w tym kontekście granicznym.
Przejdźmy ten łańcuch przenoszenia. Zbierasz obrazy, w większości cyfrowe, drukujesz je, grupujesz i na podstawie grupy powstaje szkic, który jest przenoszony na obiekt trójwymiarowy, analogowy.
Albo czasami jest tak, że biorę konkretne zdjęcie i staram się przenosić bezpośrednio z tego zdjęcia. Tak jest na przykład z rzeźbą kota. Powstała na podstawie fotografii wykonanej telefonem komórkowym. To była fotografia kota idącego w nocy. Tryb automatyczny w aparacie uznał, że skoro jest ciemno, to trzeba wydłużyć czas naświetlania – po prostu tak zobaczył tę sytuację. Na zdjęciu faktycznie jest taki wydłużony kot. I stwierdziłam, że skoro aparat tak to widzi, to może też tak być – i przeniosłam tę istotę ze zdjęcia z powrotem do rzeczywistości. Kot jest rozmazany, obły, i tak też u mnie wygląda, tak niewyraźnie.
Jak rozumiem, to eksplorowanie medium i manipulacja nim jest najważniejsze w twoim myśleniu artystycznym – niekoniecznie temat, opowieść?
Tak, to bardziej jest zainteresowanie formą i przełożenie jednego świata na drugi na formalnej płaszczyźnie. Temat jest drugorzędną kwestią. Poruszam się w trochę randomowym, internetowym krajobrazie, w którym obrazy są bardzo losowe i gdzie wszystko się ze sobą sieciuje – w moich pracach też to jest rozrzucone tematycznie. Najbardziej interesuje mnie badanie świata cyfrowego i procesów zachodzących cyfrowo: kopiowanie, przenoszenie, konwertowanie i przenoszenie tego na materię analogową. Na przykład jak widzę na rysunku pociągnięcia ołówka, to żłobię ich kształt w obiekcie. Tak jest na przykład z rzeźbami wilczurków, które przeniosłam z rysunku, czy pracą Chłopek (na klucze / Człowiek-brelok).
Będziesz to rozwijać na swojej pierwszej indywidualnej wystawie w przestrzeni Project Roomu w U-jazdowskim?
Coraz bardziej skłaniam się ku rzeźbie. Fascynuje mnie dlatego, że funkcjonuje w przestrzeni ludzkiej. Nie jest płaskim obrazem, tylko reprezentacją w trójwymiarowym świecie, taką jak my. Często czerpię z płaskich obrazów, które są albo utrwaleniem sytuacji, która już nie istnieje, albo manipulacją komputerową, albo memami, albo screenami z gier czy z wideo. Mają swoją materię tylko w płaskim obrazie, a ja staram się je przenieść do naszego ludzkiego świata. Będę to dalej eksplorować w Project Roomie, skupiając się już wyłącznie na rzeczach, które istnieją tylko w płaskiej formie.
Nie przytłacza cię nadmiar obrazów? Gdzie jest twój drogowskaz w tym potoku?
Kieruje mną fascynacja autentycznymi działaniami, czyli obrazami, których głównym celem jest coś innego niż bycie obiektem artystycznym. Na przykład memy, które mają być śmieszne, czy dziwna mała architektura, jak na przykład źle zrobiona poręcz, która ma być teoretycznie funkcjonalna. Albo kiedy ktoś się przebiera, stylizuje, żeby ładnie wyglądać, a wygląda kiczowato i przerysowanie. To są rzeczy, które mnie interesują. Bardzo mi się podoba, że one wynikają z autentycznych pobudek. Uważam, że cenne jest po prostu to utrwalać i próbować przenosić.
Czyli ty szukasz autentyczności – to jest temat! I to przede wszystkim w internecie, który pokazuje nam wersję reprezentacyjną, w głównym nurcie prawie wyłącznie autokreację. Szukasz zaburzeń, czegoś, co nie wyszło, co nie działa, ludzi, którzy bardzo chcą, a nie do końca im idzie – to jest rewers pierwszego wrażenia. I tego rzeczywiście trzeba się naszukać.
Tak, bo takie błędy albo nieudane próby przeróżnych stylizacji zwracają uwagę na sam proces. W tym błędzie widzimy, że to nie wyszło. A czerpanie z autentycznych działań, inspirowanie się nimi i próba przeniesienia ich wydaje mi się ciekawą praktyką. Obrazy w końcu są najczęściej jakąś cyfrową decyzją, a my dopiero później czerpiemy z nich w internecie.