menu

Był ciemny styczniowy wieczór, dobrze po 21, kiedy Kuba i Ania skończyli nanosić poprawki w raporcie rocznym. W biurze panowała doskonała cisza. Ogrzewanie przestało działać, siedzieli więc w kuchni – przy otwartym piekarniku i płonących palnikach. Zbyt zmęczeni, by wstać i wrócić do domu.

Kiedyś miałam notesy wypełnione poezją, powiedziała Ania, i w sumie dzisiaj też, tylko inną. Tu na przykład, zobacz – podsunęła Kubie telefon z włączonym Google Keep:

Ulotka zmiana?

Regulamin treść

No i czasami notuję słowa, które padają na zebraniach – na przykład Marzena powiedziała dzisiaj: „Trzeba chodzić. Trzeba chodzić. Trzeba chodzić”. Tak właśnie trzy razy. W sensie, że do prawnego, zamiast pisać maile. Albo jak siedzieliśmy przy recepcji i pani Edytka weszła z okrzykiem: „Jaki pani ma kozak jesienny!”. Mam też tu ciebie. Powiedziałeś coś o dziale, „który jest, choć nie istnieje”.

Oczywiście częściej niż z poezją mam do czynienia z frazami toksycznymi. Tych nie notuję. Na przykład „zaufany żuczek” – tak pani Edytka nazywa podwykonawców. Śliskie, choć właściwie nieszkodliwe. W przeciwieństwie do – wiadomo – wujowania, rymów „tenis-penis”, komplementów z haczykiem-trujakiem, jak ten pana Grzegorza, że mam „ładną bluzkę i jeszcze ładniejszą rzecz na be pod spodem”.

Wolę więc sumeryjski język oficjalnych maili od obowiązującego na korytarzach, pełnego wyjątków i ograniczeń przyzwolenia na bycie częściowo człowiekiem. Najbardziej jednak lubię moment, gdy w końcu stąd wychodzę, a słowosfera zmienia się z biurowej na uliczną. Na ulicy pojawiają się na przykład ludzie, którzy używają słowa „człenio”. Nie ma ich w biurze ani w domu – są tylko na ulicy.

Albo ostatnio na Emilii Plater widziałam wariata. Podchodził do ludzi, tupał i mówił: „Jestem! Dojechałem! Bóg jest tu. Przywitaj się”. Szorty. Czapeczka do tyłu. Frotka. Prorok i tenisista w jednym. Wszyscy go ignorowali, więc w końcu zaczął przemawiać do witryny antykwariatu: „Książki! Bądźcie archaniołkami. Porwali boga i nas. Dziecko jest z nami. Jestem archaniołem. Jesteś ze mną”. I tak dalej. Odszedł, trzymając się za korzonki.

To cudowne, westchnęła, wyjść z biura. Język się rozluźnia, słownik poszerza. Stajemy się znowu otwarci, bo otwiera się przed nami perspektywa obrazowania intymnego, obrazowania bezinteresownego, obrazowania społecznie bezużytecznego, a wręcz szkodliwego – często zresztą w wykonaniu ludzi, których, tak jak nas, dopiero co wypuszczono z biura.

Kuba wstał, przeciągnął się, powiedział, że przesadzają i że się strasznie zasiedzieli. Najwyższy czas wyjść z biura, powiedział, i od jutra konsekwentnie odbierać nadgodziny. Umył kubek, wyłączył palniki, zamknął piekarnik, uśpił laptopa, wyciszył telefon, złożył notatki, zamiótł okruszki, odstawił talerzyk, zgasił światło, zamknął drzwi, wprowadził kod, przemierzył dziedziniec, pożegnał ochronę, założył słuchawki, włączył muzykę, kupił bilety, wsiadł do tramwaju, spojrzał za okno i odetchnął z ulgą.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności