To skomplikowane
Z Piotrem Rypsonem, dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie i kuratorem wystawy Krzycząc: Polska! Niepodległa 1918 rozmawia Bogna Świątkowska
Obchody listopadowej rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę ciągną się, dzięki szczodrym programom rządowym, już od roku. Możemy czuć się nieco zmęczeni możliwością oglądania rozmaitych zdarzeń, wystaw, koncertów, festiwali które są firmowane logiem Niepodległa. Spodziewamy się jednak, znając twój dorobek badacza kultury XX wieku, że jako kurator wystawy także wpisanej do programu niepodległościowych wydarzeń, zaproponujesz wypowiedź, która pokaże temat z perspektywy wymagającej od widza czegoś więcej niż tylko zgodzenie się, że minęła setna rocznica, że nie będzie to kolejne wyliczenie dat i faktów, które musimy znać będąc jako tako zorientowani w historii naszego kraju. Krótko mówiąc leży na tobie i na prowadzonej przez ciebie instytucji zobowiązanie, żeby powiedzieć coś nowego, ciekawego, co będzie zapraszające do dyskusji, a nie tylko oznajmiające.
W zasadzie powiedziałaś wszystko to, co chciałem powiedzieć. Rozpoczynając przed trzema laty pracę nad tą wystawą z jednej strony czułem brzemię odpowiedzialności, a z drugiej ogromną ciekawość. Szybko zdałem sobie sprawę, że wbrew temu co powiedziałaś, w Polsce właściwie mało kto się orientuje w tym czym była I wojna światowa. Jak to się w ogóle stało, że Polska odzyskała niepodległość? Co temu wydarzeniu towarzyszyło w planie nie tylko działań militarnych, ale w planie życia ludności cywilnej? Trzeba tu podkreślić, że Muzeum Narodowe w Warszawie jest szczególnie predystynowane do tego, żeby się na poważnie zająć tą ważną rocznicą. Swoją nazwę uzyskało w roku 1916. W tamtym momencie wielu obywateli różnych klas społecznych, różnego wyznania, różnych profesji – od rzemieślników, po hrabiów i książęta – złożyło w tej nowopowstałej instytucji rozmaite dary. Czasem były to pojedyncze dzieła, które znajdowały się w ich posiadaniu, a czasem całe kolekcje, przez lata tworzone z myślą, że ofiarowane zostaną narodowi. Dzięki temu w naszych zbiorach znajduje się bardzo dużo obiektów artystycznych związanych właśnie z tym okresem. Są to przedmioty bardzo różnej rangi, rzeczy marne i rzeczy wspaniałe. Miałem więc pewność, że tę wystawę jest z czego złożyć – miałem świadomość, że mało który z moich kolegów z innych muzeów będzie chciał mi coś pożyczyć, bo każdy coś przecież będzie urządzał. A tu mieliśmy z czego wybierać. Pomyślałem więc, żeby spróbować opowiedzieć tamtą historię i unaocznić widzom, co tak naprawdę wydarzyło się sto lat temu. I skoro będziemy to robić przez pryzmat sztuki, to powinna być to wystawa o emocjach, bardzo pogmatwanych, złożonych, nierówno rozłożonych. Rozpaczy towarzyszyły uczucia wzniosłe, odwadze towarzyszył strach, nadziei całkowite zwątpienie. Jeśli patrzy się na kalendarium zdarzeń od 1905 roku, to widać jasno, że od tego roku wypadki zaczynają się toczyć w przyśpieszonym tempie. Myślę, że nikt nie był w stanie przewidzieć jak to się wszystko skończy nawet w roku 1917. Moment, w którym Polska uzyskała szansę na niepodległość był jedocześnie momentem ogromnego cywilizacyjnego kataklizmu, jakim stała się I wojna światowa. Nie pamiętamy o tym, bo II wojna przesłoniła nam całkowicie fakt, że podczas I wojny światowej zginęły miliony ludzi. Odzyskanie niepodległości nie było takie proste jak nam nauczycielka historii opowiadała.
Do narracji historycznej używasz języka sztuki i zasobów zbiorów Muzeum Narodowego. W trakcie przygotowań do wystawy odkryto w zbiorach muzeum prace do tej pory niepokazywane jak rzeźby przedstawiające Józefa Piłsudskiego, dzieła dokumentujące losy ludności cywilnej podczas Wielkiej Wojny, jak obraz o ważnym dzisiaj tytule Uchodźcy Jana Rembowskiego. W tekście kuratorskim piszesz, że wystawa pozwoli nam poznać historię kultury polskiej i sposoby odnoszenia się artystów do zmian zachodzących w rzeczywistości. Ten zestaw ma pomóc w dyskutowaniu źródeł polskiej niepodległości. No ale tyle już zostało powiedziane. Czego do tej pory nie słyszeliśmy?
Obraz wizualny Wielkiej Wojny został ukształtowany przez sztukę legionową, szalenie ważną i wspieraną przez ówczesne dowództwo wojskowe jako element propagandy niepodległościowego czynu legionowego. Trzeba pamiętać, że legionistów było około 40 tysięcy, a w różnych armiach walczących na terenach Polski czy poza jej terytorium walczyło około 2 milionów przyszłych obywateli kraju. Te liczby pokazują dysproporcję między doświadczeniem wojny garstki, która kształtowała wojsko polskie i mas niepoliczalnych, które były wcielone do armii pruskiej, rosyjskiej, cesarstwa austro-węgierskiego. Chciałem odsłonić wymiar wojny jako kataklizmu, zderzenia sił, w których nikt nie walczył o żadną Polskę, tylko po prostu ludzie się zabijali pod sztandarami obcych mocarstw. Z drugiej strony bardzo chciałem też pokazać coś co w zasadzie do tej pory chyba pokazywane nie było, to znaczy co się dzieje z ludnością cywilną. W tamtym okresie pojawił się po raz pierwszy chyba na taką skalę problem bieżeńców, ogromnych mas ludzkich, które po prostu uciekają ze Wschodu na Zachód i z Zachodu na Wschód w zależności od tego jak się fronty toczą, a te fronty chodzą w tę i we w tę i dość trudno jest tak na dobrą sprawę zapamiętać kolejne ruchy rozmaitych wojsk, przesuwanie się frontów. I ku mojemu zdumieniu, a wydawało mi się, że w Muzeum Narodowym dość trudno jest coś odkryć, bo tu wszystko jest już ponumerowane, sfotografowane, znalazłem – odnotowany w inwentarzach oczywiście – obraz o tytule Uchodźcy z 1915 roku Jana Rembowskiego. To ogromne płótno leżało zwinięte prawdopodobnie od momentu, kiedy je wyniesiono z Zachęty po wystawie prac tego artysty w 1923 roku. Nasi konserwatorzy przez rok doprowadzali je do stanu, w którym możemy je pokazać. W dramatyczny sposób oddaje rozpacz i przerażenie ludzi, których miota odmęt wojenny. O niepodległości nic tu nie ma, bo oni są po prostu biedaczkami unoszonymi falami nieszczęścia. Prac, które dotyczą różnych społeczności, zamieszkujących te tereny w tym dotyczących pogromów na Żydach zwłaszcza zamieszkujących Kresy na dzisiejszej Ukrainie. Na wystawę wypożyczamy z Żydowskiego Instytutu Historycznego wstrząsający cykl grafik żydowskiego artysty Abla Panna, który zostanie po raz pierwszy pokazany publicznie. Tak więc duża część wstępna wystawy pokazywać będzie kataklizm, chaos, katastrofę i nieszczęście jakie przyniosła I wojna światowa.
A po tym wstępie?
Zabieg kuratorski polega na tym, żeby znaleźć równowagę dla dość jednostajnej reprezentacji tamtej wojny w wydaniu polskim, która ostatecznie jest wojną zwycięską, bo przynosi odzyskanie państwowości. Polacy, jak parę innych nacji w regionie w zasadzie wychodzą z tej wojny na plusie, a cały Zachód jest na jednym wielkim minusie. W sumie nie bardzo wiadomo po co ta wojna była, a zostało po niej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt milionów trupów, kalek, wdów i sierot. A mimo to, mówiąc o tamtej wojnie posługuje się w Polsce narracją zwycięską, w takim duchu sienkiewiczowskim powiedziałbym, to znaczy, że jadą ułani jadą i gonią najpierw carskich żołnierzy, kozaków, parę lat później w wojnie bolszewickiej gonią czerwonych bolszewików i zwyciężają. Mało kto z konia spada, wszyscy wygrywają. I przeciwko temu stawiam to co mamy w zbiorach nie najgorzej w sumie reprezentowane, czyli ekspresjonistyczny rys pokazujący wojnę jako jeden niekończący się koszmar. Nie ma żadnych zwycięzców, jest tylko i wyłącznie przemoc, gwałt, mord i przerażenie, trwoga w bezsensie walki.
Wśród prac z epoki na wystawie zobaczymy prace artystów współczesnych, jaki efekt chciałeś tym uzyskać?
Bardzo się starałem, żeby na wystawie było jak najwięcej prac z epoki, robionych „na gorąco”. Jednak Andrzej Wajda i Tadeusz Kantor to wybitni twórcy, bardzo pasujący do tej wystawy. Stanisław Wyspiański pokazał w Weselu moment tuż przed, panującego na początku wieku ducha, a Wajda genialnie to sfilmował w Weselu. Kantora Wielopole przywołuje natomiast kalki I wojny w takim niekończącym się, powtarzalnym w zasadzie kołowrocie okrucieństwa, zabijań, to taka pamięć nie-pamięć, która się po prostu kotłuje przez godzinę spektaklu. Zaprosiłem także dwóch artystów do stworzenia prac specjalnie na tę wystawę. Piotra Uklańskiego, który jest chyba jednym z bardzo nielicznych artystów, którzy mierzących się z reprezentacją narodową, nacjonalistyczną, który bierze te tematy na warsztat w sposób niezwykle celny. Uważany był przez lata za artystę popowego, który w zasadzie lekko i z dystansem traktuje rozmaite rzeczy, bawi się obrazami, a tak naprawdę kawałkuję tę polską reprezentację nie jako artysta krytyczny – bardzo mnie irytuje ten termin artysta krytyczny – tylko jako artysta po prostu mierzący się z tematem trudnym do podjęcia. Polska identyfikacja jest bardzo silna, sztuka jest wobec niej strasznie słaba. Piotr jest w stanie coś z tym zrobić i robi to w sposób mocny, ryzykowny czasem, na tej wystawie jego praca wybrzmiewa bardzo ciekawie. Drugim artystą jest Przemek Truścinski, który był niegdyś artystą komiksowym, nadal jest artystą ilustrującym, ale wychodzi z tych kategorii, bo zajął się takim historycznym mash-upem, sklejaniem tego co w popularnej wyobraźni jest obecnie sklejone – przyszłość z przeszłością, fakty z fantazją, wiedzę z niewiedzą, mądrość z głupotą. W związku z tym jego dwie prace prezentowane na wystawie są doskonałymi demonstracjami języka, który jest szalenie współczesny, odnosi się do realiów, do rejestrów tożsamościowych, z których się nie wyśmiewa ani nie kpi, ale ma wobec nich dystans ponieważ widzi jak one zaczynają tworzyć taką trochę fantasmagoryczną ikonosferę kolektywnej wyobraźni.
Dzisiaj często słychać okrzyki Polska! Krzyczymy Polska! właściwie nieustająco, spierając się o to jak ma wyglądać nasza przyszłość. Wystawa jest prezentowana w gorącym momencie post-wyborczym, kiedy debata o tym czym jest Polska, czym jest polska przeszłość, czym ma być Polska w przyszłości jest niemalże wszechobecna. Pytania i kłótnie się mnożą, krzyk jest coraz bardziej napastliwy, a agresywna argumentacja doprawdy jest już męcząca. Czy ta atmosfera ciebie cieszy jako kuratora czy też sprawia, że jesteś zaniepokojony tym, że zbyt duże emocje mogą wpłynąć na odbiór wystawy?
Ani rodziny, ani stulecia człowiek sobie nie wybiera. Dzisiejszy czas daje szansę na postawienie ważnych pytań, umożliwia próbę oceny tego w jaki sposób nasza tradycja kulturowa, literacka, artystyczna mierzy się z fundamentalnymi kwestiami dotyczącymi polskiej historii i tożsamości. Myślę, że dziś lepiej widzimy gdzie jesteśmy i lepiej rozumiemy historię. Polacy przynajmniej w dwóch pokoleniach wstecz żyli w nieprzejrzystej atmosferze produkowanej przez PRL, w którym usiłowano pozakrywać, pozamieniać, przeinaczać historię. Jako społeczeństwo i różne grupy w tym społeczeństwie wytworzyliśmy więc sobie fantasmagoryczne wyobrażenia o tym czym ten kraj jest, czym mógłby być.
Czy przewidujesz kontrowersje?
Mam nadzieję. Niektóre prace, które pokazujemy wydają się kompletnie od rzeczy, są jakimiś projekcjami, a inne są mega realistyczne, pokazują ból i cierpienie. Schowane przez dziesięciolecia nie były nikomu potrzebne bo trudno ich użyć do budowy tożsamości narodowej czy niepodległościowej.
Moim kuratorskim argumentem koronnym jest to, że naprawdę pokazujemy to co jako Muzeum Narodowe mamy w zbiorach. Pokazujemy, trzeba to powiedzieć nie tylko arcydzieła, ale też prace słabe, często robione na gorąco, na froncie, gdzieś w okopach, noszą więc ślady warunków, w których powstały. Ale intencją tej wystawy nie jest tworzenie kontrowersji. Kontrowersji jest wystarczająco dużo na około. Rzeczywistość jest kontrowersyjna. Muzeum Narodowe to instytucja, która służy wszystkim, powinna być forum jednoczącym, platformą dyskusji i debaty dotyczących kluczowych kwestii, które były ważne sto lat temu i są ważne dzisiaj.