menu

Tworzenie chwilowych społeczności

Z Pawłem Wodzińskim i Bartoszem Frąckowiakiem, twórcami koncepcji oraz kierownikami Biennale Warszawa – instytucji powołanej przez stołeczny Urząd Miasta – rozmawia Bogna Świątkowska

Inauguracyjny wykład Jana Sowy Sztuka nie bycia rządzonym, czyli demokracja jako forma życia w cyklu Solidarność 2.0, 16.01.2018, fot. archiwum Biennale Warszawa

Minęły pierwsze miesiące funkcjonowania Biennale Warszawa – niekonwencjonalnej, powołanej przez władze samorządowe instytucji mającej działać przez określony czas i realizującej program wyłoniony w konkursie. Zawiera on wydarzenia łączące formy seminaryjne, artystyczne i społeczno-polityczne. Jakie są waszym zdaniem największe zagrożenia dla tego projektu?

Paweł Wodziński: Największe zagrożenia wynikają chyba z uwikłania instytucji w bieżące kwestie polityczne. 

Ale przecież to jest wasz program!

PW: Tak, tak. Ale nam chodzi o to, żeby patrzeć na wydarzenia polityczne w sposób bardziej złożony niż ten, jaki proponuje się w polskiej debacie publicznej. Więc nieoczekiwane pojawianie się tematów, które…

…nie były przewidziane w waszym programie…

Bartek Frąckowiak: …które nie zostały dostatecznie przeanalizowane w debacie publicznej, a nagle wracają w formie, powiedziałbym, prehistorycznej i zdumiewającej…

…jak na przykład dyskusja wokół ustawy o IPN i antysemityzmu?

BF: Na przykład. Jeśli nie uwzględnimy bieżących tematów, które rozpalają opinię publiczną, to lądujemy w niszy. Z drugiej strony, toczenie wiecznych rytualnych wojen kulturowych z prawicą nie za bardzo nas interesuje. Swoją rolę widzimy raczej w wymyślaniu, dyskutowaniu i analizowaniu alternatywnych, pozytywnych programów, rozwiązań, idei i wizji. To wymaga innego rytmu niż bieżąca publicystyka, w której konieczne jest reagowanie na impulsy pochodzące ze sfery publicznej. Paradoks polega jednak na tym, że takie działanie odbywa się nie w bezpiecznej przestrzeni laboratoryjnej, lecz w środku dynamicznego systemu. To dylematy, które nas zajmują.

Ale jesteście też trochę kryci, bo zadeklarowaliście, że przestrzenią, w której będzie się poruszać wasza instytucja, jest przyszłość.

BF: No tak, ale chodzi też o to, żeby nie funkcjonować w odklejonym świecie. Naszą strategiczną decyzją jest postawienie akcentu na przyszłość i zajmowanie się przeszłością jedynie o tyle, o ile może to służyć tworzeniu lepszych wizji przyszłości. Nie chodzi o to, że tematyka historyczna czy pamięciowa jest nieistotna, jednak to perspektywa twórczego patrzenia do przodu jest tym, czego naprawdę brakuje. Wynika to z poważnego deficytu wyobraźni i lęku przed projektowaniem przyszłości.

PW: Tym bardziej, że debata publiczna nie proponuje refleksji tego typu. Dość chaotycznie zmienia się pod wpływem rozmaitych impulsów i potrzeb świata polityki. Pewne tematy są wywoływane tylko po to, żeby przykryć inne, przekierować uwagę, a nie żeby je porządnie przepracować, nie mówiąc już o projektowaniu przyszłości.

No, ale żeby czytelnicy nie pomyśleli, że przyszłam porozmawiać z politycznym think tankiem, który dla niepoznaki nazywa się Biennale Warszawa, powołanym przez Urząd Miasta Stołecznego po to, żeby wzmacniać lewicowe, a nawet skrajnie lewicowe postawy wśród mieszkańców Warszawy, to muszę was teraz poprosić o przedstawienie programu. Już wiemy, że interesuje was przyszłość – ale co dokładnie?

BF: Zastanawiając się nad tym, jak potraktować zapisaną w ogłoszeniu konkursowym ideę zorganizowania interdyscyplinarnej, międzynarodowej imprezy o charakterze biennale w Warszawie, myśleliśmy między innymi o tym, jak uniknąć zagrożeń, które wiążą się z takim formatem, czyli funkcjonowania w oderwaniu od miasta i jego mieszkańców, wyłącznie w przestrzeni rynku sztuki i idei. Nie chcemy organizować wydarzenia dla wąskiego międzynarodowego grona wyrafinowanych odbiorców sztuki, a w efekcie odwracać się od Warszawy i jej mieszkańców. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób można zorganizować biennale w zgodzie z ideą prawa do miasta. Jaka jest relacja pomiędzy tym, co zazwyczaj traktujemy jako biennale – trwającym kilka tygodni wydarzeniem kulturalnym – a stałym programem instytucji. Zależało nam na codziennej odpowiedzialności takiej placówki, która wytwarza w trybie ciągłym program badawczo-artystyczny, niezależnie od wydarzenia, jakim jest biennale. W związku z tym podjęliśmy decyzję, żeby trochę zhakować tę formułę i pomyśleć raczej o dwuletnim programie zakończonym czymś, co ma charakter podsumowania, ale nie jest tylko i wyłącznie eventową wyrwą.

Przeprowadzacie coś w rodzaju eksperymentu instytucjonalnego. Ani w Warszawie, ani w Polsce żaden samorząd nie powołał jeszcze takiej figury. Tego rodzaju projekty były dofinansowywane w formie grantów dla organizacji pozarządowych – jak realizowane przez nas cykle Synchronizacja. Projektowanie dla przyszłości (2008–2016) czy Wolny Uniwersytet Warszawy (2009–2014). Wasz program siłą rzeczy zawiera treści będące kontynuacją podejmowanych przez nas wcześniej wątków, zresztą w podobnym składzie osobowym.

PW: Rzeczywiście powołanie instytucji, która w swojej misji łączy zarówno działania artystyczne, jak i badawcze czy aktywistyczne, jest wyrazem nowego sposobu myślenia o kulturze. Czytając przygotowane przez Biuro Kultury ogłoszenie o konkursie na dyrekcję Teatru „Scena Prezentacje”, byliśmy zaskoczeni radykalizmem ujęcia tematu oraz wyrazistym i jednoznacznym językiem, w jakim sformułowano przekaz – jak na warunki polskie było to naprawdę zaskakujące! Teraz musimy tę instytucję stworzyć od zera. Mamy już biuro, w którym możemy działać, mamy małą salę, do której możemy zapraszać…

…i wielkie idee.

PW: Połączenie działalności badawczej z projektami artystycznymi i rekomendacjami, które miałyby potem być wdrażane w przestrzeni publicznej czy politycznej, jest rzeczą niezwykle trudną. Oczywiście łatwiej można tworzyć idee krążące później w debacie; znacznie trudniej jest wymyślić realne działania przekładające się na odpowiednie i stałe funkcjonowanie tych pomysłów w praktyce.

BF: Na przykład powoływanie zespołów, w skład których wchodzą badacze, artyści różnych dyscyplin i aktywiści. To są ciała, które muszą najpierw nauczyć się swoich metodologii, wynegocjować wspólny język i znaleźć formułę współpracy, co nie jest łatwe, bo przecież one mają trochę inne cele, inne rytmy, myślenie i metody.

Jak postrzegacie rolę sztuki, kultury, performatyki i teatru, z którym jesteście najmocniej związani, w tworzeniu nowych znaczeń? Co jeszcze oprócz znanych już formatów chcecie wprowadzić?

BF: Jednym z naszych celów jest myślenie o przyszłości, generowanie pozytywnych alternatyw. Sztuka ma możliwość poszerzania granic wyobraźni, która jest społecznie sformatowana i ograniczona w zasadzie w każdym wymiarze – społecznym, politycznym i ekonomicznym. Doskonale (i lepiej niż inne media) nadaje się do testowania granic naszej wyobraźni i rozszerzania jej. Drugi wymiar wiąże się z wizualnością. Zarówno sztuki wizualne, jak i sztuki performatywne pozwalają uczynić widzialnym to, co w przestrzeni społecznej czy politycznej jest ukryte, zamazane, niewyraźne, niejasne, celowo maskowane. Nadają się do tego, by pokazywać rozmaite powiązania w rzeczywistości, testować alternatywy w bardzo konkretnych fizycznych, zmysłowych i afektywnych sytuacjach.

PW: Poza tym sztuki performatywne oferują coś, czego nie mogą dać inne dziedziny. Nie tylko zwracają się do określonej grupy ludzi, ale tworzą – nie chcę użyć słowa „wspólnota”, bo to nie jest jasne pojęcie – powiedzmy: chwilową społeczność. A skoro w debacie publicznej rozmawiamy o demokracji, o nowych rozwiązaniach społecznych, to za pomocą sztuk performatywnych możemy je rzeczywiście testować. W galerii jest się samemu wobec dzieła sztuki, w innych dziedzinach odbiór też jest w zasadzie zindywidualizowany. Teatr czy szerzej: sztuki performatywne dają szansę tworzenia zbiorowości choćby na chwilę. Wydaje mi się, że stąd bierze się ich popularność w tym konkretnym momencie historycznym. Jeśli chcemy rozmawiać o nowych formułach społecznych, to właśnie sztuki performatywne i teatr mają do zaproponowania coś, czego nie dają inne dziedziny.

W jakim zakresie można używać sztuki do dialogu? Czy jej język nie stanowi jednak bariery? Czy postulat włączenia sztuki do powszechnego użytkowania nie jest niemożliwy ze względu na właściwości narzędzi, jakimi posługują się artyści?

BF: Z doświadczenia uzyskanego podczas reżyserowania spektakli i prowadzenia instytucji wiem, że projektowanie różnych cech na odbiorców sztuki się nie sprawdza. Są takie sytuacje, gdy jesteśmy absolutnie zaskakiwani odbiorem. Nagle się okazuje, że spektakl czy wydarzenie, które wydawały się trudno dostępne czy z wysokim progiem wejścia, rezonują z doświadczeniem bardzo szerokiej grupy odbiorców – oni po prostu je rozumieją i sprawiają, że taki spektakl zaczyna żyć w sposób całkowicie autonomiczny. A z kolei coś, co jest pomyślane jako projekt dostępny, teoretycznie bardziej masowy, jakoś uproszczony, nie ma takiego odbioru. W działalności instytucji chodzi więc raczej o stworzenie mozaikowej struktury, w której poszczególne działania powinny łączyć różne grupy odbiorców i różne klasy społeczne.

PW: Pewne oczekiwania zbudowane na bazie postulatów demokratyzacji kultury są rozumiane bardzo dosłownie. Kultura daje mnóstwo możliwości, ale stwarza też mnóstwo ograniczeń. Jeśli rozmawiamy o wpływie teatru na rzeczywistość, to mówimy o wydarzeniach, które trafiają do kilkuset bądź kilku tysięcy odbiorców. Siłą rzeczy nie są one szczególnie demokratyczne w szerokim sensie. Natomiast to nie oznacza, że nie można myśleć o teatrze w sposób demokratyczny, obniżając różne progi wejścia, jak choćby ceny biletów. Warto też zauważyć, że problemem, z którym się mierzymy, jest brak kontentu.

Słucham?

PW: Musimy tworzyć zawartość, kontent. Działamy w takim momencie w historii politycznej, że jeśli nie wytworzymy nowych idei, nowych pomysłów, nie wyprodukujemy całego szeregu książek, spektakli i dzieł, które jakoś nazwą rzeczywistość, spróbują uchwycić ją, opisać, pokazać możliwe alternatywy – to nie będzie fajnie. Demokratyzacja to tylko jeden z obszarów działania w sferze kultury. Drugim jest stawianie naprawdę ważnych, istotnych i wymagających pytań, które byłyby wyzwaniem. Od dłuższego czasu dyskutujemy te dwie kwestie: w jaki sposób mówić uczciwie o tym, co się samemu myśli o świecie, a jednocześnie być otwartym na wiele głosów, po prostu na demokratyczną debatę.

BF: Często mówi się o sztuce (także o teatrze), że jest hermetyczna czy niedobra – nie dlatego, że taka jest w istocie, tylko dlatego, że ktoś ma zupełnie inny światopogląd i się nie zgadza ideowo, a nie estetycznie. Ale przekłada różnice ideologiczne na poziom estetyczny.

PW: Wydaje się, że „uczestnictwo w kulturze” jest pojęciem dość niejednoznacznym. Musimy więc spytać: w jakiej kulturze?

BF: Siłą rzeczy każdego dnia uczestniczymy w jakiejś kulturze, no bo wstając z łóżka, już jesteśmy w jakiejś części kultury. Tylko pytanie: czy mówimy o kulturze szeroko, w sensie antropologicznym, w którym każdy obszar życia jest związany z jakimiś praktykami kulturowymi, z nadawaniem sensu swojej egzystencji, z symbolami, z praktyczną interpretacją świata? Czy mówimy o kulturze w sposób wąski, o kulturze w jakimś sensie elitarnej? Dlaczego sam fakt uczestnictwa w kulturze, polegający na czytaniu, oglądaniu czy słuchaniu, miałby być wartością?

Zajmijmy się zatem demokracją, która jest głównym tematem dyskursywnej części programu Biennale Warszawa, prowadzonej przez Janka Sowę i zatytułowanej Solidarność 2.0, czyli demokracja jako forma życia. Program biennale wydaje się repetytorium tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu lat w dyskusjach o demokracji, prawie do miasta i sztuce działającej w przestrzeni społecznej. To jest takie przypomnienie, mocne wydobycie zarówno ludzi, jak i treści, które pojawiały się w ostatnich latach. Może wasze biennale bardziej podsumowuje przeszłość niż projektuje przyszłość?

BF: W demokracji chodzi o to, żeby pomyśleć o systemie, w którym obywatele mają poczucie, że mają wpływ na własne życie i świat, są w stanie podmiotowo kształtować swój los i los społeczeństwa, w którym funkcjonują. Mieliśmy wykład kurdyjskiej aktywistki Dilar Dirik o Demokratycznej Federacji Północnej Syrii, czyli Rojavie, która jest projektem bardzo aktualnym i dynamicznym. To eksperyment, który toczy się na naszych oczach, i o którym w gruncie rzeczy niewiele wiemy. Kwestia polityczna nie jest wyalienowana ani ograniczona do dokonywanego raz na cztery lata wyboru w ramach przedstawicielskiej demokracji parlamentarnej. Demokracja, tak jak polityka, może być praktykowana każdego dnia w rozmaitych układach, sojuszach i społecznościach. Kształt świata podlega kształtowaniu przez ludzi, którzy w nim żyją. To jest podstawowy problem dzisiejszej władzy: ludzie mają poczucie braku sprawczości. Stąd rodzą się rozmaite populizmy, gra na tym również zwrot prawicowy, dający poczucie iluzorycznego wpływu i odwetu. W tym sensie wydaje mi się, że demokracja jest dobrym punktem wyjścia – pewnie nie jedynym możliwym – do myślenia o projektowaniu przyszłości, która byłaby inkluzywna.

PW: Program Janka Sowy ma bardzo mocny sens polityczny w kontekście aktualnych wydarzeń związanych ze wzrostem nastrojów autorytarnych czy nacjonalistycznych. Przywołuje mianowicie tradycję „Solidarności” jako alternatywnej możliwości rozwoju społecznego. Mówiąc wprost: jeśli nie chce się iść w stronę solidaryzmu społecznego, to idzie się w stronę autorytaryzmu; tak wygląda zarysowana przez nas alternatywa. Albo jesteśmy w stanie zapewnić elementarny poziom społecznego solidaryzmu, który zapobiega wstrząsom, napięciom i wybuchom prawicowego radykalizmu, albo mamy do czynienia z autorytaryzmem, przeniesieniem się w zupełnie inną przestrzeń polityczną, która jest nacechowana przemocą, agresją, chęcią podboju i walką o własną pozycję. A więc program Janka Sowy jest właściwie kontrprojektem – wychodzimy od „Solidarności”, ale pokazujemy, co oznacza rzeczywista demokracja, a czym jest populizm, który używa jedynie demokratycznych haseł.

Wróćmy do początku naszej rozmowy i popatrzmy na Biennale Warszawa jako na instytucję funkcjonującą w łonie Urzędu Miasta, czyli struktury samorządowej. Program, o którym mówicie, jest mocno osadzony w duchu i temperamencie autonomicznej instytucji kultury, która daje bezpieczeństwo prowadzenia tego rodzaju eksperymentów i tworzy przestrzeń, gdzie wszystko jest umowne. W przypadku sztuk wizualnych takim polem jest galeria, a w przestrzeni teatru – scena. W biennale ta umowność została jednak zdjęta. Jak radzicie sobie z tą sytuacją?

BF: Wydaje mi się, że to sytuacja wręcz dla nas wymarzona. To próba unieważnienia tego rodzaju cudzysłowu, który sprawia, że tematy poruszane w obrębie przestrzeni kultury stają się mniej poważne, a pomysły są brane w cudzysłów fikcji. Nasz model instytucjonalny urealnia tę debatę, którą proponujemy jako biennale.

PW: Urealnia ją też brak własnej siedziby, jednoznacznie kojarzonej z określoną dziedziną sztuki lub z określonym rodzajem działalności – my nie mamy ani teatru, ani sceny, ani nawet black boxu, w którym moglibyśmy robić spektakle. Nie mamy też galerii, nie mamy white cube’a. Mamy natomiast budynek, który przez ostatnie lata kojarzony był z działalnością społeczną, bo mieściła się tutaj siedziba Feminoteki. To sprawia, że na spotkania i wykłady przychodzi trochę inna publiczność – i nie jest to publiczność ani teatralna, ani galeryjna, ani warszawski art world. Ten brak przestrzeni działań artystycznych oznacza, że musimy myśleć o mieście jako o naszym polu działania. I dlatego istotnym elementem programu będzie cykl działań społecznych, interwencji miejskich, które przygotowuje Agata Siwiak.

W inauguracyjnym wykładzie Janka Sowy, który ze względu nie nieduże pomieszczenie siłą rzeczy dostępny był dla niewielkiej grupy słuchaczy składającej się głównie z osób już przekonanych, bardzo mocno zaznaczona była krytyka elit, a akcent położony był na wyższość mądrości kolektywnej nad indywidualną. Psychologia społeczna zna tylko jedną sytuację, kiedy grupa jest głupsza od jednostki i podejmuje złe, a nawet groźne decyzje. To sytuacja, kiedy proces decyzyjny odbywa się w gronie ufających sobie, wysoko wykwalifikowanych specjalistów z danej dziedziny. Po tamtym wykładzie pomyślałam sobie, że warto mieć to w pamięci w sytuacji dużej koncentracji osób, które ewidentnie tworzą elitę intelektualną tego kraju, znakomicie wykształconą i rozumiejącą się nawzajem, z wyrobionym aparatem krytycznym i skomplikowanym słownikiem pojęć. Czy Biennale Warszawa zachowuje pokorę?

BF: W projekty społeczne, które realizuje Agata Siwiak, wciągnięte zostaną różne grupy: dzieci, ośrodki edukacyjne, pedagodzy ze zwykłych przedszkoli i szkół publicznych. To grupa, która przychodzi ze swoją wiedzą. Ta wiedza będzie zbierana, przetwarzana i praktykowana. Z niej, również z wiedzy dzieci, powstawać mają nowe idee i wizje. Rozmawiamy na temat programu dotyczącego cudzoziemców i imigrantów, ich praktyk kulturowych, sposobu doświadczania miasta i uczestnictwa w kulturze zinstytucjonalizowanej. Będziemy ich słuchać i zakładamy, że oni przyniosą swoje doświadczenia i włożą coś do debaty. Nie zakładamy, że te dyskusje będą miały charakter ekspercki. Ma to być wymiana wiedzy i doświadczeń na innym, bardziej bezpośrednim poziomie. Staraliśmy się skupić wokół nas ludzi, którzy z różnych względów wydają nam się wartościowi, oryginalni, ciekawi w sposobie ujmowania społecznej, politycznej, ekonomicznej i kulturowej rzeczywistości, w której funkcjonujemy. Nie jest tak, że Biennale Warszawa to instytucja superpolifoniczna, zabiera jednak głos z określonych pozycji światopoglądowych. W nasze działania zamierzamy też włączać na różne sposoby klasę ludową z zamiarem uczenia się od siebie nawzajem, przekazywania sobie doświadczeń.

PW: A ja nie uważam się za reprezentanta elit. O instytucjach kultury myśli się, na zasadzie przyzwyczajenia, w kategoriach arystokratyzmu. Ale to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jesteśmy „wywłaszczonymi” elitami, panami bez ziemi, od trzydziestu lat walczącymi o uznanie. Wpływ świata kultury na rzeczywistość w tej chwili naprawdę nie jest duży. Między innymi dlatego nastąpił zwrot w stronę użytkologii, będący wynikiem poszukiwania możliwości wpływania na rzeczywistość. My nie chcemy funkcjonować tylko w przestrzeni estetycznej, chcemy coś znaczyć. A chcemy coś znaczyć dlatego, że mamy poczucie, że kultura znaczy coraz mniej. Choć oczywiście jest mi bardzo miło, że polska radykalna prawica tak docenia kulturę i jej rolę że składa pozwy do prokuratury z powodu wydarzeń kulturalnych. Moim zdaniem skądinąd przecenia jej znaczenie w tej kwestii.

To pomaga w weryfikacji wyobrażeń, które kultura produkuje na temat własnego wpływu na rzeczywistość – o tym, kto uczestniczy w kulturze, na jakiej zasadzie, i co my w niej robimy.

BF: W tej kwestii nie mamy złudzeń. Z jednej strony, na poziomie rozpoznania, trzeba zachować dużo pokory. Z drugiej strony wydaje mi się, że ta pokora nie może nas ograniczać i wstrzymywać przed projektowaniem, przed rozszerzaniem granic, przed formułowaniem odważnych wizji. Ta odwaga jest niezwykle ważna.

PW: Jeden ze sloganów głosi, że należy się wkomponować w oczekiwania odbiorców. Gdybyśmy myśleli tylko w ten sposób, powielilibyśmy strategię Silvio Berlusconiego, który w słynnym wystąpieniu do swoich pracowników stworzył figurę pracownika wklęsło-wypukłego. Tłumaczył: „Jeśli klient jest wypukły, to wy musicie być wklęśli, a jeśli klient jest wklęsły, to odwrotnie”. Nie o takie działanie nam chodzi, nie o taką relację.

Transkrypcja: Janina Zakrzewska

PAWEŁ WODZIŃSKI – dyrektor Teatru „Scena Prezentacje” oraz Biennale Warszawa, reżyser teatralny. Debiutował w Teatrze Dramatycznym w Warszawie przedstawieniem Woyzeck w 1992 roku. W 1998 roku założył Towarzystwo Teatralne, głoszące idee teatru społecznie zaangażowanego. Pełnił funkcje między innymi: dyrektora Teatru Polskiego w Poznaniu, dyrektora programowego 5. Międzynarodowego Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@PORT w Gdyni i dyrektora Teatru Polskiego w Bydgoszczy. W ostatnich sezonach zrealizował spektakle: Ifigenię (2014), Thermidora (2014), Samuela Zborowskiego (2015), Grona gniewu (2016) oraz Solidarność. Rekonstrukcja. Solidarność. Nowy projekt (2017). Jest autorem blisko 40 scenografii. Pisze teksty teoretyczne i felietony.

BARTOSZ FRĄCKOWIAK – zastępca dyrektora Teatru „Scena prezentacje” oraz Biennale Warszawa. Reżyser teatralny, dramaturg, kurator i producent. Reżyser wielu przedstawień, między innymi Komornicka. Biografia pozorna (2012), W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i z Innych Weroniki Szczawińskiej i Bartosza Frąckowiaka (2011); wykładu performatywnego Sztuka bycia postacią (2012), Afryki Agnieszki Jakimiak (2014), Granic Julii Holewińskiej (2016) i ostatnio Workplace Natalii Fiedorczuk (2017). Dyrektor programowy HOBO Art Foundation, kurator między innymi Wykładów performatywnych (z Fundacją Bęc Zmiana, 2012). Publikował w prasie teatralnej i społeczno-kulturalnej („Dialog”, „Didaskalia”, „Krytyka Polityczna”, „Teatr”).

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności