Obudzić miastotwórczość uniwersytetu
Publiczne uniwersytety, akademie czy politechniki nie dość, że często są największymi pracodawcami w swoich miastach, to okresowo miewają znaczący potencjał inwestycyjny, czyli pieniądze na rozbudowę – jak Uniwersytet Warszawski planujący rozwój swojej przestrzeni akademickiej. Rozwijając się, mogą wprowadzać do przestrzeni miast pożyteczne innowacje. Zdarza się, że nie rozumieją tej roli i popełniają błędy, co świetnie opisał Piotr Żabicki w tekście Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego w Polsce w kontekście idei zrównoważonego rozwoju w wydanym przez nas w ubiegłym roku tomie Architektura niezrównoważona. Co według was jest największym wyzwaniem stojącym przed szkołami wyższymi jako inwestorami? Pytam oczywiście o kwestie związane z architekturą i urbanistyką.
Michał Sikorski: Najważniejsze, by uczelnie uświadomiły sobie, jak bardzo określa je przestrzeń, jak kluczowy jest bezpośredni kontakt międzyludzki. Większość z nich powinna zmienić sposób myślenia o rozwoju przestrzennym. Kiedyś chodziło o to, aby uzyskać konkretne metry kwadratowe, ale ta epoka już się skończyła. Aby sprostać temu wyzwaniu, Uniwersytet Warszawski stworzył w swojej strukturze Biuro Innowacji w Przestrzeni Akademickiej – wraz ze społecznością akademicką pracuje ono nad kwestiami przestrzennymi i wzmożeniem obecności uczelni w strukturze miasta. Wyzwaniem dla istniejących placówek jest opracowanie świadomej wizji przestrzennej odpowiadającej ich ambicjom i zadanie sobie pytania: jak dopasować to, co już istnieje, do nadchodzących potrzeb?
Od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej wiele się zmieniło, jeżeli chodzi o potencjał uniwersytetów w kreowaniu przestrzeni miast. Jednak mimo że są ośrodkami wiedzy, nie potrafią z niej korzystać, na przykład przygotowując się do stworzenia optymalnego planu rozwoju. Na zlecenie Uniwersytetu Warszawskiego przygotowaliście taką diagnozę, opartą na międzynarodowych przykładach. Jak mogą wyglądać relacje uczelni wyższych z przestrzenią miejską? Jakie są warianty połączeń kampusów z miastem?
MS: Modele są różnorodne: może to być kampus za miastem, czyli nowa jednostka, miasteczko samo w sobie, lub kampusy w mieście, które mogą być zgrupowane lub rozproszone. Na przykład w Nowym Jorku trzy największe uczelnie praktykują te trzy modele, i każdy z nich ma wady oraz zalety, każdy pociąga też za sobą jakieś konsekwencje dla sposobu funkcjonowania uczelni i miasta. Obecny stan przestrzeni naszego uniwersytetu jest wynikową hybrydą łączącą wszystkie trzy wspomniane typologie, wyzwaniem dla nas jest zrobienie z tego zalety. Na przykład dziś około 20 procent budynków uniwersyteckich jest zlokalizowanych poza kampusami, co powoduje rozproszenie społeczności akademickiej. Przestrzeń miejska powinna być projektem, a nie przypadkiem, albo jeszcze lepiej: powinna wynikać z mieszanki tych dwóch składników. Myślenie o przestrzeni daje okazję do realizacji projektu społecznego, do pozycjonowania się uczelni wobec innych placówek oraz firm, do przyjęcia jakiejś roli wobec miasta. Ten proces powinien być dobrze zaplanowany.
A jak to wygląda z perspektywy miasta? Jak uniwersytet „dysfunkcyjny przestrzennie” wpływa na sposób zorganizowania życia miejskiego? Bo przecież szkoła to nie tylko przemieszczanie się studentów na zajęcia pomiędzy budynkami poszczególnych wydziałów, akademików i bibliotek, to także życie wieczorne, dopasowany do tego transport publiczny, usługi gastronomiczne…
MS: Życie uczelni ma ogromny wpływ na miasto, jego funkcjonalność, strukturę społeczną i rozwój. Jeśli uniwersytet słabo działa przestrzennie, to traci okazję do rozwoju całego miasta. W miastach, gdzie uniwersytety dobrze działają przestrzennie i przyciągają młodych ludzi, napędzają życie kulturalne, usługi, firmy i wszelkie innowacje. Na przykład Strasbourg jest dość skostniałym miastem, które ożywa dzięki studentom i uniwersyteckiemu fermentowi. W Holandii uniwersytety są tak potężne i mocne jako instytucje, że napędzają życie kulturalne, dzięki czemu przyczyniają się do rozwoju ekonomiczno-społecznego. Na przykład w Eindhoven istnieje kilka specjalnych stref ekonomicznych związanych z uniwersytetem, a na terenach byłej fabryki Philipsa powstaje właśnie nowa dzielnica mieszkalna S-Strijp z wieloma funkcjami sportowo-kulturalnymi. Jedną z ambicji tego projektu jest wymieszanie dużej liczby młodych, zdolnych ludzi z różnych kontekstów kulturowych z innymi grupami mieszkańców. Czas pokaże, czy i jak wyjdzie ta kontrolowana gentryfikacja.
Czym wobec tego zajmujecie się w ramach Biura Innowacji w Przestrzeni Akademickiej? Jak się tam znaleźliście?
Andrzej Górz: Nasze biuro po pierwsze prowadzi konsultacje z różnymi grupami społeczności akademickiej na temat ich potrzeb związanych z przestrzenią. Chodzi tu zarówno o optymalne wykorzystanie powierzchni oraz ich przeznaczenie, jak i koncepcję kampusów. Staramy się odtworzyć potrzeby studentów i pracowników, ale też partnerów uniwersytetu i mieszkańców miasta. Współpracujemy z większością biur naszej uczelni, bo zależy nam na tym, by uczynić z przestrzeni i architektury ważny, integralny wymiar myślenia o zarządzaniu uczelnią jako całością. Równolegle zespół architektów wykorzystuje swoje kompetencje oraz zewnętrzne ekspertyzy do tworzenia założeń architektonicznych, bazując również na informacjach od społeczności akademickiej. Ważnym elementem naszej pracy jest pokazywanie architektury jako bazy do integrowania uczelni, podstawy do myślenia o wspólnych miejscach, współdzielonych przestrzeniach i kampusach, a dalej – o wspólnym uniwersytecie.
MS: Ja zajmuję się tym, co przez ostatnie 10 lat, kiedy pracowałem nad projektami kampusów i budynków akademickich w Belgii oraz we Francji. Na początku roku wraz z moim ówczesnym szefem architektem Xaveerem de Geyterem zostaliśmy zaproszeni przez Uniwersytet Warszawski na warsztaty i jakoś tak się potoczyło, że pół roku później dołączyłem do zespołu.
Jesteście częścią trzynastoosobowego zespołu, ale wasz duet jest bardzo ciekawy – z jednej strony, Michał, masz ogromne doświadczenie w projektowaniu kampusów, czyli reprezentujesz raczej planowanie odgórne, z drugiej strony jest Andrzej, znany przede wszystkim jako działacz społeczny, człowiek, który uratował warszawskie osiedle domków fińskich, czyli parkowe Osiedle Jazdów przed zniszczeniem i zabudową biurową, reprezentujący stanowczo projektowanie oddolne. Jaka jest wasza metoda na łączenie tych dwóch perspektyw?
MS: Bardzo trafne. To dość zabawne, nie dostrzegałem tego.
AG: Przede wszystkim korzystam z umiejętności sieciowania ludzi i łączenia tematów. Jeżeli widzę, że w organizacji pozarządowej, lokalnej społeczności czy w urzędzie miasta jest pole do współpracy z uniwersytetem, to staram się to sklejać i umawiać ludzi – czy to na spotkania, czy żeby wymienili się swoją wiedzą, czy żeby po prostu dowiedzieli się o swoim istnieniu. Czasem efekty takiego linkowania nie powstają od razu.
MS: To ważne, ponieważ praca projektowa naszego pięcioosobowego zespołu architektów wymaga na przemian okresów konsultacji, a potem odcięcia się od zainteresowanych – więc zdecydowanie się dopełniamy.
A co się dzieje w momencie, kiedy powstaje problem, jak w tej chwili, gdy stajecie przed koniecznością wyboru jednego z możliwych wariantów rozbudowy kampusu na Powiślu, który w lepszym wariancie przestrzennym zajmie powierzchnię parkową, a w mniej korzystnym urbanistycznie pozostawi ją nietkniętą. Jak postępujecie w takim przypadku?
AG: Można oczywiście powiedzieć: „To jest moja decyzja, mam prawo dysponować działką i ją zabuduję”, ale w skali projektu, który trwa 10 lat, masz czas, żeby (przez chwilę) porozmawiać o sytuacji i planach, rozważyć różne koncepcje i wypracować wspólny projekt. Dzięki wypustkom na świat, na miasto i jego mieszkańców, współpracy z lokalnym środowiskiem i aktywistami możemy o tym rozmawiać i wypracowywać stanowiska, które nie tylko są racjonalne z punktu widzenia partykularnego interesu, ale także są efektem zdrowego procesu zakładającego szersze spojrzenie, zrozumienie i uwspólnienie perspektyw.
W parku, o którym mówimy, znajduje się pas ziemi, który w ubiegłym roku został zajęty przez prywatnego właściciela i otoczony betonowym płotem, wycięto rosnące tam drzewa. W przestrzeni miejskiej nawet przy najlepszych chęciach będziecie zderzać się z różnego rodzaju problemami – czy uniwersytet przychodzi wam wtedy z odsieczą? Czy macie wsparcie środowiska naukowego i badaczy, czy czujecie za sobą moc intelektualną uniwersytetu?
AG: Istniejemy w strukturze uniwersytetu i mamy jego wsparcie. Nie działamy sami – nasza praca polega na dialogu i ciągłym konfrontowaniu perspektyw różnych jednostek naprawdę dużego organizmu, jakim jest uniwersytet. Nie mamy wątpliwości, że przed nami jeszcze niejedno bolesne starcie z rzeczywistością, spowodowane chociażby trudnościami, jakie wynikają z racjonalnego planowania i myślenia o urbanistyce.
MS: To wsparcie pozwala nam rozmawiać z perspektywy partnerskiej z innymi dużymi instytucjami. To jest ułatwienie. Uniwersytet od zawsze miał świadomość, że jest jedną z instytucji wpływających na charakter miasta, ze względu na potrzebę i środki do rozwoju, które idą w parze z odpowiedzialnością. Ale dotychczas oddziaływał w dużo szerszym, niż tylko architektonicznym, wymiarze.
Jeżeli zaś skupimy się na miastotwórczej roli uniwersytetu, to program wieloletni, jako program zintegrowany, czyli pozwalający zaplanować i wprowadzić wiele zmian jednocześnie, otworzył w tym zakresie zupełnie inne możliwości. Przy realizacji pojedynczych inwestycji uniwersytet nie miał takich narzędzi, teraz natomiast możemy i chcemy rozmawiać szerzej – o wytwarzanej przez tę placówkę tkance miejskiej.
AG: Naszych działań i planu rozwoju nie da się zbilansować w skali jednej działki, nie można w ten sposób zamknąć tego, co obecnie robi uniwersytet.
MS: Najgorzej byłoby zbudować obiekty, które są rozproszone. Zależy nam, aby nasze kampusy były miastotwórcze. Budynki i przestrzeń między nimi powinny funkcjonować jako zespół, a żeby tak się stało, trzeba działać wielotorowo. Dlatego nasz zespół jest tak interdyscyplinarny – ponieważ działamy w przestrzeni miejskiej. Są wśród nas socjologowie, działacze i architekci, a wszystkie pomysły bezustannie konsultujemy z pracownikami, naukowcami, studentami i innymi użytkowników kampusów.
AG: Możesz przyjąć strategię okopania się i schowania głowy w piasek, ale to może tylko spotęgować ewentualne konflikty. Z drugiej strony możesz powołać w ramach swojej instytucji jednostkę X, która wychodzi do ludzi, rozmawia z nimi i wspólnie wypracowuje projekty, w ramach uczciwie przedstawionych, jasno komunikowanych ram.
Uniwersytet Warszawski swoją ikoniczną inwestycją na Powiślu, czyli nowym budynkiem Biblioteki Uniwersyteckiej, zaprojektowanym przez Marka Budzyńskiego, z pięknym ogrodem na dachu, zmienił tę część miasta i pokazał, w jaki sposób pieniądze mądrze wydawane przez instytucję naukową mogą działać miastotwórczo. Od uruchomienia BUW-u w 1999 roku zaczęła się moda na Powiśle i zwrot Warszawy ku rzece. Dziś, po kilkunastu latach, jest to jedna z najpopularniejszych, najbardziej lubianych i najdroższych dzielnic. Nawet jeśli ten budynek nie jawił się bezpośrednio jako część kampusu i nie jest bezpośrednio połączony z uniwersytetem, to jednak jego otwartość także na różne nienaukowe funkcje spowodowała, że ludzie go pokochali. Można więc zarządzać miastotwórczością – ale jak to robić dobrze?
MS: BUW jest wybitnym przykładem na to, że rozmiar i ilość są ważne w urbanistyce. Nie interesuje nas, jak ten budynek wygląda. Sukces BUW-u polega na tym, że inteligentnie wykorzystuje on masę krytyczną, jest wielkim budynkiem skupiającym różne funkcje i godzi bardzo różnych użytkowników – z jednej strony studentów i naukowców, z drugiej (do 2015 roku) bywalców kręgielni i dyskoteki. Wszyscy oni spotykali się pod jednym dachem. W pewnym sensie BUW zarządza więc miastotwórczością i dał impuls do rozwoju Powiśla. Mimo że jego partery są dość zamknięte na otaczające kwartały, dzięki swojej skali daje miastu coś w zamian: zadaszoną publiczną przestrzeń i wyjątkowy park na dachu. To jest właśnie przykład projektowania miasta poprzez skalę, funkcje, program i intensywność. To nas interesuje, to jest nasz potencjał – bo my jesteśmy funkcją. Nie interesuje nas za bardzo projektowanie pierzejami, myślenie o mieście wyłącznie jak o kompozycji historyczno-artystycznej.
Bardzo ciekawe jest również to, jak zmieniają się użytkownicy szkół wyższych. Na przykład ich wiek – studenci są coraz starsi w związku z rozwojem studiów zaocznych i podyplomowych, podejmowanych przez ludzi już dojrzałych, a czasem nawet bardzo dojrzałych. Jakie nowe wątki włączacie do myślenia o przyszłych rozwiązaniach dla kampusu uniwersytetu?
AG: Uczelnie posiadają pokaźną liczbę dużych sal wykładowych, które nie służą włączaniu studentów do udziału w zajęciach. Zwiększa się udział technologii w przekazywaniu wiedzy, a to wpłynie na wzrost zapotrzebowania na innego rodzaju przestrzeń akademicką. Zajęcia już dziś stają się bardziej interaktywne, a wyposażenie sal – elastyczne i mobilne, standardem stają się między innymi projektory i bezprzewodowy internet. W przyszłości potrzebne będą inne sale, bardziej wielofunkcyjne, dostosowane do prowadzenia zajęć w interdyscyplinarnych zespołach projektowych.
Pamiętam swoje pierwsze wrażenie, kiedy pojechałam na ETH w Zurychu, bo bardzo chciałam zobaczyć tę słynną szkołę architektoniczną. Z samego układu pomieszczeń od razu zorientowałam się, w jaki sposób ta szkoła przekazuje wiedzę: daje studentom przestrzeń do samodzielności i wymiany doświadczeń.
MS: Dokładnie! Najlepsze uniwersytety na świecie działają tak, że studenci idą tam w równej mierze dla innych studentów, co dla wykładowców, bo uczysz się w równym stopniu od „rówieśników” i od „autorytetów”. To jest dynamiczny sposób nauki, mniej hierarchiczny, bardziej horyzontalny. Inną tendencją jest to, że uniwersytet nie jest sam dla siebie, ale coraz częściej staje się narzędziem dla miasta i dla społeczeństwa. Uniwersytet jest takim laboratorium w mieście –właśnie w Szwajcarii bardzo dobrze to widać.
Na koniec przygnębiające zarzuty – no bo jednak faktem jest, jak byśmy na to nie patrzyli, że pojawienie się BUW-u sprawiło, że ta dzielnica stała się ekonomicznie trudnym obszarem dla ludzi niezamożnych, dopiero zaczynających karierę zawodową, czy w ogóle niezorientowanych na zysk… Jesteście świadomi tego? To jest jeden z problemów, które wasz zespół nie musi, ale może umiejętnie rozwiązać. Czy dyskutowaliście już o tym, jak zminimalizować gentryfikację?
AG: Biuro Innowacji jest ciekawym biurem, bo jej zespół i współpracownicy łączą w sobie kompetencje nie tylko architektów, ale też komórek badawczych. Znaczna część polskich miast rozwija się bez planów miejscowych – skutki bywają opłakane, a gentryfikacja jest tylko jednym z nich. Mamy świadomość zagrożeń, jakie wynikają z budowania chaotycznego, dlatego rozmawiamy o tym z miastem.
MS: Nie odwracajmy ról. BUW rozkręcił warszawskie Powiśle, a przewidywane od 1997 roku w studium Jana Rutkiewicza grunty przeznaczone na rozwój uniwersytetu trafiły w ręce deweloperów. Gentryfikacja to bardzo złożony temat, w pojedynkę nas przerasta, dlatego rozmawiamy z miastem. Na naszą skalę mocno działamy na rzecz zmiany planu miejscowego na warszawskim Powiślu, aby zabezpieczyć grunty potrzebne na rozwój uniwersytetu i zagwarantować miejsce na akademiki. Interesującym przykładem próby połączenia kampusu i miasta, przynajmniej na papierze, jest powstający nowy kampus Manhattanville Columbia University, gdzie wszystkie partery budynków są ogólnodostępne i przeznaczone na różne funkcje. Na pewno nie jesteśmy za skostnieniem, ponieważ zmiana jest chyba nieodłącznym składnikiem żywych organizmów, jakimi są miasta. Ale na pewno nie jest w naszym interesie, aby te zmiany miały cyniczny wymiar i wykluczały ekonomicznie słabsze grupy społeczne – przecież pracujemy dla studentów… W dodatku z naszych analiz tendencji wynika, że w przyszłości wszyscy będziemy studentami, i to kilka razy w życiu.