Widz totalny Grupy Otwartej
Z członkami Open Group, skupiającej ponad 400 twórców, specjalnie dla NN6T rozmawia artystka Jana Shostak (oraz odwrotnie)
Jana Shostak: Muszę przyznać, że wywiad z czteroosobową grupą to spore wyzwanie.
Open Group: Dobrze, że nie próbujesz przeprowadzić rozmowy ze wszystkimi uczestnikami grupy – aktualnie jest ich czterystu [śmiech].
JS: W pracy Wywiad. Między nami ujawnia się wasze indywidualne podejście do tego tematu. Czy pomysł na wspólne działanie jest częścią fenomenu i potrzeby tworzenia grup artystycznych na terenie Ukrainy?
OG: Na Ukraine trwa zauważalny boom na samoorganizację. Instytucje normalnie funkcjonujące w polu sztuki można policzyć na palcach jednej ręki. Bez odpowiednich instytucji nie ma mowy o sprawnie działającym rynku sztuki.
Trzeba podkreślić, że nasza grupa powstała w prywatnym mieszkaniu, tam stworzyliśmy galerię. Po studiach dostaliśmy stypendium Gaude Polonia w Warszawie i wtedy zdecydowaliśmy, że musimy stworzyć grupę artystyczną, aby móc dalej wspólnie pracować.
Różnorodność jest dla nas jednym z elementów spajających. Oprócz indywidualnego podejścia połączyła nas wspólna praca nad tematem czasu, a także problematyka przestrzeni galeryjnych (stąd też nasze pierwsze wspólne działanie).
JS: Stąd „Open” w nazwie?
OG: Zgadza się. Jesteśmy otwartą grupą. Oprócz tego jeden z założycieli twierdzi, że to dobry chwyt marketingowy: nazwa nas tłumaczy, a angielskie słowo robi dobre pierwsze wrażenie [śmiech].
JS: Musicie mieć sposoby na wypracowywanie kompromisów.
OG: Nie szukamy zgody ani kompromisów. Jesteśmy gotowi ponieść konsekwencje swoich decyzji. Jednocześnie musimy przyznać, że nauczyliśmy się nie poruszać tematów, które wzbudzają zbyt wiele kontrowersji między nami.
Właściwie przestaliśmy się kłócić, ale nie rezygnujemy z dynamicznej wymiany zdań.
JS: Jak widzicie przyszłość Open Group?
OG: Marzy nam się, żeby grupa działała bez nas, zupełnie samodzielnie. Pojawiają się wciąż nowe osoby i koordynujemy pracę nowych członków, mamy jednak nadzieję, że z czasem nasza obecność stanie się zbędna. To dla nas ważne, żeby po pewnym czasie po prostu odpuścić – tak jak rodzice wprowadzający w świat swoje dorastające dziecko.
JS: Czyli Grupa Otwarta całkowicie się otworzy?
OG: Być może… [śmiech].
JS: Wasze projekty, takie jak Otwarta Galeria, nasuwają skojarzenia z teorią Formy Otwartej Oskara Hansena. Czym według was powinny być galerie sztuki?
OG: Na pewno nie white cube’ami [śmiech].
Liczy się efemeryczność miejsca. Jakiś czas temu stworzyliśmy galerię w lesie – jej istnienie określały naturalnie opadające jesienne liście, zakrywające oznaczoną przestrzeń.
Jedna z naszych galerii znajdowała się w opuszczonym domku na terenach zalewowych. Dorobiliśmy klucze do drzwi wejściowych, aby móc otwierać galerię o dowolnej porze. Sprzedaliśmy 5 kompletów kluczy. Warunkiem był obowiązek odwiedzenia jej, bez względu na pogodę i stan wody w rzece.
Ten dom stał opuszczony, pewnie z powodu licznych wiosennych powodzi. Drzwi były zamknięte, więc Pavlo próbował otworzyć je za pomocą swoich kluczy do domu. Co ciekawe, jeden z nich pasował.
Seria prac powstałych wokół Otwartej Galerii zainspirowała nas do stworzenia grupy. Dzięki niej mamy bazę do kolejnych działań.
JS: W ramach tego projektu wynajmujecie też przestrzenie w innych galeriach. Co się wydarza, kiedy tam ingerujecie?
OG: To działanie polega na wynajmowaniu jednego metra sześciennego przestrzeni różnych galerii w określonym czasie. Jedna z galerii użyczyła nam miejsca dożywotnio, inne na 2–4 lata. Do tej pory udało nam się namówić na współpracę 5 placówek. Niektóre z nich udostępniły nam konkretne miejsce, na przykład toaletę, inne korytarz lub fragment sali wystawowej.
JS: Kolektywne działanie to podstawa kształtowania się Grupy. W pracy Biografia proponujecie widzom, aby do was dołączyli. Kim są wasi odbiorcy?
OG: Każdy z nas jest jednocześnie twórcą i widzem. Jeśli przyjmę taką perspektywę, mam już trzech widzów. Próbujemy przede wszystkim usatysfakcjonować siebie nawzajem.
Wychodzimy do odbiorców ze swoimi propozycjami. Robimy to dla ludzi, którzy lubią sztukę, jednak nie dla „fanatyków” czy artystów.
Liczy się różnorodność osób, które stykają się z naszymi pracami, i ich opinie. Profesjonalna krytyka i opis emocji towarzyszących doświadczeniu odbioru są dla nas równie ważne.
JS: Czy każdy z was przeczytał wszystkie biografie, które powstały w ramach tego działania?
OG: Główną częścią konspektu, nad którym pracowaliśmy z artystą Yuriyem Sokolovym, jest wprowadzenie napisane przez Daniela Charmsa. Człowiek jest częścią świata – to na pewno wszyscy przeczytaliśmy [śmiech].
Musimy przyznać, że nikt z nas nie był w stanie przebrnąć przez wszystkie biografie, jest ich zdecydowanie za dużo.
Dzieliliśmy zadania między siebie. Jeden z nas przepisywał biografie, ktoś inny w tym czasie zachęcał gości do pisania, a inni gotowali obiad.
JS: Jak wygląda wasza wewnętrzna organizacja?
OG: Liderzy zmieniają się w naturalny sposób w zależności od pracy. Nie mamy z tym żadnych problemów.
Działamy wspólnie i być może to pozwala nam nadal intensywnie razem tworzyć.
JS: Pojęcie Arte Útil (sztuka użyteczna) staje się coraz bardziej popularne, i wasze działania świetnie wpisują się w te założenia. Czy czujecie związek między waszą twórczością i tą koncepcją?
OG: Nie wiem, czy nasze prace komuś pomagają. Może Otwarte Galerie były przykładem takiego działania. Galerię na placu Arsenalnym we Lwowie ludzie wykorzystywali do tego, żeby usiąść i coś zjeść.
Nie zastanawiamy się, jak działają nasze prace, po prostu działamy.
To, że na Ukrainie brakuje instytucji, magazynów, krytyków sztuki itd., nie pomaga nam samym definiować naszej twórczości przez pryzmat tego, co się dzieje na świecie. Chcielibyśmy wreszcie usłyszeć konstruktywną krytykę.
Ale to, że nasza twórczość odnosi się do lat 70. i 80. XX wieku, już wiemy [śmiech].
Od Janusza Bałdygi, naszego mentora podczas rezydencji Gaude Polonia, usłyszeliśmy, że nasza wystawa była dobra. To jest dla nas najważniejsze.
JS: Wasza praca pokazywana w pawilonie ukraińskim na 56. Biennale w Wenecji dotyczyła czekania na powrót żołnierzy do domu. Czy wszyscy wrócili?
OG: Niestety nie. Wróciło sześciu spośród dziewięciu żołnierzy biorących udział w projekcie. Ta praca nie była łatwa, to było wyzwanie – musieliśmy znaleźć rodziny żołnierzy, którzy zgodzili się na zrobienie live streamu 24/7 przez cały czas trwania biennale. Kadr pokazywał drzwi wejściowe ich domów.
JS: Tak naprawdę każda z waszych prac mogłaby stanowić oddzielną wystawę.
OG: Właściwie każda praca była przygotowana specjalnie na oddzielną wystawę. Już kiedy musieliśmy zaprezentować trzy nasze prace w jednym pomieszczeniu, to było wyzwanie. Zdecydowaliśmy się jednak na takie stężenie, chcieliśmy pokazać pięć lat naszej działalności w przekroju – podczas wystawy w galerii Arsenał w Białymstoku pokazaliśmy łącznie 15 prac.
Jak kulturyści, chcieliśmy zaprezentować się z każdej strony jednocześnie [śmiech].
Chcieliśmy nawet zatrudnić osobę, której zadaniem byłoby obejrzeć wszystkie nasze prace. Żaden z nas nie zobaczył wszystkich prac w całości, wymieniamy się informacjami na ich temat. Może powinniśmy opłacać naszych widzów [śmiech].
JS: Postanowiłam podjąć to wyzwanie i zostać jedyną widzką, która obejrzy wszystko. Zwiedzałam w stachanowskim tempie, prawdopodobnie nieosiągalnym dla zwykłego widza [śmiech]. Po czterech dniach i nocach zwiedzania poprosiłam, aby członkowie Open Group zadali mi pytania dotyczące ich twórczości.
Stanislav Turina: Przy której pracy chciałabyś z nami współpracować?
Jana Shostak: Gdybym miała wybierać z tego, co jest na wystawie, to na pewno przy Podwórku. Może nawet zaprosiłabym do współpracy Gregora Schneidera lub namówiłabym instytucje artystyczne do odtworzenia domów w skali 1:1. Odbudowa z pamięci makiet domów straconych podczas wojny jest niezwykle mocnym i aktualnym gestem. Temat wojny nigdy się nie kończy – pokazujecie to, zestawiając dom zburzony podczas obecnej wojny z innym, zburzonym przed osiemdziesięciu laty. Niezwykle wzruszające były wspomnienia właścicieli, kiedy zaczynali opowiadać o dorodnych i smacznych gruszkach ze swoich podwórek.
ST: Ile razy patrzyłaś w okno?
Patrzyłam może cztery, pięć razy, żeby zorientować się, czy już się ściemnia. Podczas czterodniowego pobytu w galerii z waszymi pracami straciłam poczucie czasu. Zerkałam na zegarek tylko przy okazji wpisywania czasu poświęconego na oglądanie do „protokołu”.
Anton Varga: Skrajne sytuacje są dla nas niezwykle ważne. Czy gest podjęcia głodówki w pracy Hope jest zrozumiały dla widza?
To trudna praca, zwłaszcza w kontekście jej udziału w 56. Biennale w Wenecji, gdzie większość odbiorców dosłownie biegnie od pawilonu do pawilonu, żeby zdążyć obejrzeć całość. Widzimy jedynie siedzącego przy stole performera patrzącego na live stream drzwi wejściowych. Ta praca sama w sobie, w postaci krótkiej ekspozycji wideo, nie ma sensu, ponieważ najważniejszy był proces (potwierdzony waszym gestem podjęcia głodówki przez cały okres trwania biennale). Mocniejszym doświadczeniem byłoby śledzenie całości na żywo – obserwowanie, jak wypatrujecie na czczo powrotu syna, ojca, żołnierza na ekranie.
AV: Czy łatwo ci było odczytać nasze dioramy?
To nie było łatwe zadanie. Historycznie dioramy w Związku Radzieckim pełniły funkcję propagandową, wy natomiast próbujecie z ich pomocą stworzyć „przestrzeń spokoju”. Znając was osobiście, próbowałam znaleźć wasze alter ego odgrywane przez aktorów w filmie, który pokazywał dyskusje przy stworzeniu wymarzonej dioramy.
Pavlo Kovach: Chciałabyś wytatuować sobie swoją biografię?
Wierzę w materializację słów – w czytanie własnej historii za każdym razem, kiedy zobaczę słowa na swoim ciele. Będą wbijać mi się w pamięć i wytwarzać sentyment do przeszłości. Robi na mnie wrażenie ta potrzeba wyrzucenia z siebie pewnych rzeczy. W tej pracy ważna jest też próba oczyszczenia – miałam wrażenie, że ludzie piszą swoje biografie z nadzieją, że ich historia przeczytana przez kogoś innego przyniesie im ulgę. W trakcie czytania 496 biografii (stan na 22 września 2017) po każdej kolejnej pojawiała się nowa kategoria do podliczania, wcześniej niezauważalna. Była grupa tych, co piszą, że kiedyś będą znani i że jeszcze tę biografię sprzedacie (5 osób). Grupa tych, którzy mówią o sobie w trzeciej osobie (14 osób). Grupa tych, którzy dają czytelnikowi rady życiowe (23 osoby). Grupa tych, co wspominają o swoich fizjologicznych danych (17 osób). Grupa tych, którzy wspominają o swojej rodzinie (221 osób), i tych, co piszą erotyczne wspomnienia (2 osoby). Po przeczytaniu jednego biogramu miałam mokre oczy.
PK: Którą pracę powiesiłabyś u siebie w domu?
Nie każdą pracę da się powiesić. Postawiłabym w domu pracę Untitled. Jest to pomnik, który codziennie aktualizuje się na żywo. Postanowiliście stworzyć symbol pamięci 9940 ofiar konfliktu na Ukrainie (dane sprzed 15 marca 2017), tworząc archiwum nowych znajomości, w których dążycie do tej samej liczby. Drukując tę rzeźbę w przestrzeni wystawy, dosłownie ją ożywiacie. Jednak nie jestem pewna, czy byłoby mnie stać na pracę obecnie pokazywaną na Biennale w Wenecji [śmiech].
Yuriy Biley: Czujesz się częścią grupy po obejrzeniu wystawy?
Tak. Nigdy jeszcze nie poświęciłam tyle czasu na zbadanie twórczości jednej grupy. Myślę, że ustanowiłam rekord Guinnessa w kategorii „najwytrwalszy odbiorca sztuki”. Uważam, że każdy widz staje się częścią dzieła, jeżeli artysta decyduje się udostępnić je publiczności. Mam to wrażenie szczególnie przy waszych pracach, wiedząc, że każdy może zostać częścią Grupy.
YB: Duża część prac jest mocno osadzona w kontekście ukraińskim. Czy zagraniczny widz bez znajomości tego tła może zrozumieć sens tych prac?
Mówienie o niektórych problemach nie jest łatwe, nawet gdy zna się kontekst. Jeśli praca jest dobrze skonstruowana, może zostać zrozumiana w każdym zakątku kuli ziemskiej, niezależnie od kontekstu kulturowego. W przypadku pracy Only for External Use, która jest dokumentacją drogi z waszych domów do przestrzeni wystawienniczej Pinchuk Art Center, zachowujecie przejrzystość przekazu, mimo kontekstu: podziału przebiegającego wewnątrz Ukrainy na osi wschód–zachód. Praca składa się z trzech części: grupowego zdjęcia ludzi z wagonu pociągu relacji Lwów–Kijów, książki z dokumentacją urywków muzyki, gazet, które ludzie czytali po drodze, oraz wideo z wykonanym przez aktorów odtworzeniem autentycznych rozmów usłyszanych podczas podróży. Ta ostatnia część najbardziej do mnie przemawia. Pokazujecie w niej rolę przypadkowego pasażera w kształtowaniu waszej codziennej drogi.