Istotny środek
Z Andrzejem Bernym, kierownikiem działu reklamy i ekspozycji w dawnych Wrocławskich Zakładach Elektronicznych Elwro, rozmawia Iwona Kałuża, kuratorka wystawy Mózgi elektronowe
Elwro to pionierski zakład, który nie tylko wiódł prym w produkcji komputerów, ale także wyróżniał się nowatorskim podejściem do identyfikacji wizualnej. W latach 1973–1985 kierował pan działem reklamy, w którym pracowali znani wrocławscy projektanci, plastycy i absolwenci ASP. Tworzyliście dizajnerskie ekspozycje targowe, świetne druki, mieliście bardzo kreatywne podejście. Jak robiło się reklamę w Polsce Ludowej?
Produkcja była wówczas produkcją dóbr socjalistycznych, a te nie dały się reklamować w takim sensie, w jakim dziś myśli się o reklamie bilbordowej czy telewizyjnej. W związku z tym szliśmy raczej w kierunku PR-u niż reklamy. Sama nazwa komórki, którą kierowałem, czyli „Dział reklamy i ekspozycji”, nie do końca oddawała charakter naszej pracy. Byliśmy bardzo inteligentnym i ambitnym zespołem, realizowaliśmy swoje autorskie pomysły. Nasze działanie nie opierało się na żadnych kanonach, bo ich nie było. Sami tworzyliśmy strategię, sami ja wdrażaliśmy i sami ocenialiśmy, czy nasze działania były skuteczne. No bo tak najczęściej myśli się o reklamie – w kategoriach skuteczności. W przypadku dużych systemów komputerowych, które na początku były produkowane w Elwro, nasze działania nie przekładały się na zwiększenie sprzedaży – to były dobra inwestycyjne, które miały swoje działki w budżetach przedsiębiorstw. Gdybyśmy nawet robili ekspozycje targowe ze złota, to efekt byłby taki sam. Skupialiśmy się więc raczej na formach, różnych możliwościach działalności wystawienniczej i ogólnie pojętych akcjach PR-owych. Na przykład oprócz projektowania atrakcyjnych ekspozycji na targach i różnych imprezach komputerowych mieliśmy też okazję wygłaszać referaty – mimo że nie była to stricte nasza działka.
Prowadziliście sporo „miękkich” działań wizerunkowych. Organizowaliście na przykład szkolenia i wydarzenia dla przyszłych użytkowników komputerów Odra.
Tak, przygotowaliśmy tak zwane posiedzenia Klubu Użytkowników Komputerów Odra i uczyliśmy tam naszych przyszłych nabywców obsługi systemów. Mieliśmy ośrodek szkoleniowy w Zamku Książ w Wałbrzychu i tam odbywała się cała impreza z tym związana, łącznie z dancingami. W ten sposób popularyzowaliśmy wiedzę na temat naszych sprzętów i budowaliśmy relację z użytkownikami. Dziś, gdy pecety można zakupić w każdym sklepie, łatwiej jest mówić o reklamie informatyki poprzez sprzęt komputerowy.
No tak, a wtedy, gdy powstał wasz dział, dopiero rodziło się słowo „komputer”.
Nie tylko w demoludach, ale nawet na rozwiniętym informatycznie Zachodzie nie było mowy o wyborze osobistych komputerów. Początkowo była to gałąź przemysłu zupełnie nienastawiona na indywidualnego użytkownika. Nikt przecież nie wyobrażał sobie wielkiego komputera w swoim przytulnym M3.
Duże komputery były przeznaczone dla ZUS-u, GUS-u i tak dalej…
Tak, to był element zaopatrzenia inwestycyjnego dla dużych firm. Z reguły były to przydziały resortowe. Żadna firma nie mogła sobie kupić komputera poza swoim przydziałem z ministerstwa, dlatego nasza działalność wydawała się niektórym niewspółmierna jeśli chodzi o efekty. Próbowaliśmy rozwijać różne metody i sposoby pokazania naszego zakładu i naszych sprzętów, tak by dotrzeć do klienta – bo ten, kto miał pieniądze z resortu, był dla nas klientem. Wydobywaliśmy z naszej produkcji te elementy, które świadczyły o zaawansowanej technologii i dużej precyzji. Eksponowaliśmy więc wnętrze maszyny, na przykład sposób szycia pamięci. Często stawało się to wiodącym przekazem w materiałach graficznych, pojawiało się na okładkach informatorów i biuletynów.
Wrażenie robiła dokładność tego zajęcia. Szycie pamięci polegało na ręcznym przełożeniu dwóch włosków przez bardzo małe dziurki. Przy tym czasochłonnym zajęciu pracowały oczywiście same panie. Nie tylko dlatego, że były sprawniejsze manualnie – po prostu panom z reguły trzęsły się ręce. Na różne ciekawe sposoby staraliśmy się pokazać przede wszystkim technologię stosowaną przez Elwro, a nie same maszyny. W obudowie, tej wielkiej szafie, nie było nic ciekawego, to środek był istotny. Ale dla laika środek komputera to plątanina drutów i kabli, elektronicznych pakietów, które nic mu nie mówią. Próbowaliśmy więc wyciągnąć z tego esencję i pokazać w atrakcyjny i zrozumiały sposób, edukując jednocześnie o rodzącej się wówczas nowoczesnej dziedzinie przemysłu, jaką była informatyka.
Pojawienie się mikrokomputerów było przełomem?
Tak, ale to nastąpiło dopiero w drugiej połowie lat 80. Pojawienie się komputerów prywatnych zrewolucjonizowało relację między sprzętem a użytkownikiem. Wcześniej duże komputery obsługiwał operator systemu, który wiedział, jak wprowadzić do niego dane i po przetworzeniu uzyskać je z powrotem. Kontakt użytkownika z komputerem ograniczał się jedynie do tabelogramu przygotowanego przez operatora. Ludzie, którzy pracowali na dużych komputerach, nie wykorzystywali ich bezpośrednio; korzystali jedynie z wyników, a żeby je uzyskać, potrzebny był specjalista – programista.
Jak skracaliście ten dystans między użytkownikiem a maszyną?
Na jednej z wystaw w Mediolanie, zorganizowanej z okazji święta Unity – to była taka komunistyczna organizacja – prezentowaliśmy model Odra 1325. Zrobiliśmy wtedy sztuczkę, która polegała na tym, że komputer odpowiadał na pytania widzów. Ktoś podchodził do maszyny, którą obsługiwał operator. Zadawał pytanie, a operator wyszukiwał spośród wcześniej przygotowanych i wprowadzonych potencjalnych odpowiedzi tę najbardziej zbliżoną do początkowego pytania. Sposoby na zainteresowanie odbiorcy były różne, a my prześcigaliśmy się w pomysłach. Sprawa stała się dużo prostsza, gdy pojawiły się komputery osobiste.
Łatwiej było przekładać sekrety informatyki na język grafiki?
Tak, ale nasze projekty graficzne tworzone były inaczej niż dziś. Na przykład nie było drukarek. Używaliśmy plotera – tak nazywało się urządzenie, które piórkiem rysowało na dużych formatach. Z początku reklamę robiliśmy trochę po omacku. Próbowaliśmy zaprezentować na zewnątrz naszą ofertę poprzez różne formy graficzne czy plastyczne niezwiązane na początku z komputerem, ale kojarzone z różnymi okolicznościami i obchodami, jak chociażby Dni Elwro. Stawialiśmy na stronę wizualną, ekspozycyjną, co spowodowane było właśnie obecnością artystów w naszym zespole. Mieliśmy też dużą świadomość znaczenia wizerunku. To dzięki nam powstała opinia, że Elwro to wiodący zakład – nie tylko w elektronice, ale także w zakresie reklamy, PR-u czy marketingu. Prawdopodobnie właśnie dlatego zajmuje się pani Elwro, a nie jakimś innym wrocławskim przedsiębiorstwem.
Oprócz tego, że tworzyliście projekty graficzne, przygotowywaliście także wystawy. Był jakiś klucz?
Co roku ogłaszany był plan imprez światowych, akceptowany przez elwrowskich decydentów, którzy wybierali, co jest najważniejsze z ich perspektywy. Nikt jednak nie narzucał nam tego, co i jak pokazać. W ten sposób Elwro trafiło na przykład do Mongolii. To niesłychanie zwiększało zasięg naszej oferty.
Byliście z tego rozliczani?
To byłoby dość trudne. Zwiększenie zainteresowania czy wzrost sprzedaży nie dawały się odnieść bezpośrednio do naszych działań, ale sam fakt uczestnictwa w targach umożliwiał nam nawiązywanie kontaktów z potencjalnymi firmami działającymi w tej dziedzinie. To stwarzało możliwość znalezienia odbiorców poza Polską. Zrobiliśmy także wystawę objazdową po Stanach Zjednoczonych. Mieściła się w kontenerze, w którym zainstalowaliśmy model Odra 1325. To był majstersztyk! Przygotowywaliśmy to bardzo długo, a do obsługi pojechały tylko 4 osoby – sami konstruktorzy. Wystawa przez rok jeździła po Stanach. Można zadać sobie pytania o efekty, jakie przyniosła. Nikt tego nie badał – ważne było, żeby się pokazać, nieważne jakim kosztem. Nikt nas nie ograniczał, nikt też nie myślał w kategoriach wolnorynkowych, żeby złotówka wydana na ekspozycję czy reklamę dawała 20 groszy zysku. Takie zależności nie były wtedy w cenie. Wręcz przeciwnie – można było dołożyć do całego interesu drugie tyle.
A jak to wyglądało z osławionymi Targami Poznańskimi – najważniejszą imprezą tego typu w Polsce?
Targi Poznańskie mieliśmy dość dobrze przećwiczone. Najczęściej dostawaliśmy pawilon 38 – to była dość mała przestrzeń, a nasze ambicje nierzadko przerastały jego wnętrze. W latach, gdy Elwro należało do Zjednoczenia Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej MERA, był to pawilon „przydziałowy” i dysponowała nim Centrala Handlu Zagranicznego, która mieściła się w Warszawie. Elwro miało swój własne Biuro Handlu Zagranicznego, które zresztą doskonale sobie radziło – i z tego powodu też często pojawiały się nieporozumienia. W tamtym czasie nie do pomyślenia było, żeby jakaś firma z Wrocławia założyła sobie własne biuro handlu zagranicznego, wszystko musiało przechodzić przez centralę. Ale niektóre z wyżej postawionych osobistości w Elwro miały siłę przebicia i nasze BHZ mogło pozostać niezależne – i my także mieliśmy pewną swobodę, nie musieliśmy zatwierdzać wszystkiego w centrali.
Wystawialiśmy się także w pawilonie numer 2 – tam mieliśmy nieograniczoną powierzchnię, przewinął się też pawilon 11, czyli tak zwany okrąglak, zdarzyło się nam wystawiać nawet w pawilonie 19, zwanym „amerykańskim”, bo zawsze byli tam ulokowani Amerykanie. Ale jednego roku z powodu wolty politycznej nie uczestniczyli w targach, wobec czego dostaliśmy do dyspozycji 10 000 m2, czyli hektar niepodzielonej przestrzeni. Musieliśmy zbudować niektóre pomieszczenia, aby wydzielić biuro i przestrzenie wystawiennicze. Nie robiliśmy tego sami – do pomocy mieliśmy od 4 do 6 ludzi, a czasem zlecaliśmy wykonanie innym firmom, które zajmowały się budową konstrukcji ekspozycji. Natomiast cała część graficzna, typograficzna i etalażowa należała do nas. Nikt z kolegów plastyków nie pozwoliłby na to, żeby ktoś inny narzucał, co mają eksponować. Przed targami, jeszcze w biurze, w swoim gronie robiliśmy przymiarki i planowaliśmy, co chcemy osiągnąć, co pokazać. Ćwiczyliśmy metodą prób i błędów. W ten sposób powstawało wiele nowatorskich rozwiązań.
Na przykład półokrągłe przezroczyste kopuły z pleksi, pod którymi pokazywaliście modele kalkulatorów? W latach 70. mało kto słyszał o takim materiale.
Wykonaliśmy je w zakładach lotniczych. Do budowy kabin pilotów szybowców wykorzystywano tam lekki, transparentny materiał i zamówiliśmy u nich odlanie takiej formy. Oprócz etalażu mieliśmy mnóstwo nowoczesnego sprzętu ściągniętego z zagranicy. Chcieliśmy uzyskać jak najwyższy poziom, nie tylko graficzny, ale także literniczy – na przykład drukarzowi załatwiliśmy neoprinty. Mieliśmy też bardzo precyzyjny i delikatny sprzęt do malowania wyposażony w cienką igiełkę, podobny do pistoletu lakierniczego, którym maluje się samochody. Koledzy chwalili sobie, że u naszych przełożonych udawało się przeforsować kupno drogiego wyposażenia pracowni. Byli skłonni w to zainwestować, bo mieli o nas dobre zdanie, wiedzieli, że warto to zrobić. Może więc tak objawiała się nasza skuteczność.
Jako jeden z nielicznych zakładów mieliście też na własność maszynę do sitodruku. Artysta Eugeniusz Get-Stankiewicz właśnie na niej uczył się techniki drukarskiej.
Na początku maszyna do sitodruku służyła raczej do przygotowywania grafiki użytkowej. Ze względu na ograniczenia technologiczne nie powinno się na niej drukować słowa pisanego, nie dawało się więc drukować instrukcji obsługi do naszych maszyn – świetnie natomiast sprawdzała się w bardziej skomplikowanych drukach. Mieliśmy wiele innego sprzętu, na przykład system świateł sprowadzany z NRD, ze stroboskopem i różnego rodzaju filtrami i nakładkami. Był też sprzęt nagłaśniający bardzo dobrej jakości, obsługiwał go zaprzyjaźniony akustyk z Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Na jedną z edycji Targów Poznańskich przygotowaliśmy pocztówkę grającą – to była kartka A4, z jednej strony pokryta taśmą grająca, czyli emulsją dającą możliwość zapisania dźwięku. Nagraliśmy na niej informację o systemie operacyjnym George 3. Ludzie, którzy przychodzili do stoiska, mogli założyć słuchawki i posłuchać głosu opowiadającego o schemacie działania systemu. Towarzyszyła temu ilustracja tegoż schematu. Nagranie realizowaliśmy w studiu Polskiego Radia. Przygotowaliśmy trzy wersje językowe i po włączaniu przycisku play na zrobionym także przez nas magnetofonie z pleksi można było odsłuchać je wszystkie po kolei. Nasza mała instalacja cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Musieliśmy to jakoś urozmaicać, bo gdyby ktoś miał przyjść na takie stoisko i oglądać tylko wielkie szafy, to zanudziłby się na śmierć i już by do nas nie wrócił. Trzeba było zadbać o formę i wizualność, tak żeby to było przekonujące i budziło zainteresowanie. Kto wie, może jakiś nastolatek, który wtedy zafascynował się Elwro, dziś – poniekąd dzięki nam – jest znanym informatykiem lub programistą?
Współpraca: Joanna Kobyłt
ANDRZEJ BERNY
wiek zgodny z peselem. Z wykształcenia prawnik, z zamiłowania i pasji informatyk. Sympatyk Elwro, któremu poświęcił (nie zawsze z wzajemnością) ponad trzynaście pierwszych lat pracy zawodowej w wielu obszarach. Od niemal trzydziestu lat, również z poświęceniem, wykonuje podstawowy zawód we własnej kancelarii prawniczej.
O WYSTAWIE
Elwro było miejscem, gdzie już od lat 50. produkowano maszyny obliczeniowe. Jak pokazują twórcy wystawy Mózgi elektronowe, legendarne Wrocławskie Zakłady Elektroniczne były prekursorem nie tylko na polu przemysłu komputerowego, ale również w dziedzinie projektowania graficznego. To tam, jeszcze w latach 60., stworzono spójną koncepcję identyfikacji wizualnej firmy. Takie budowanie wizerunku przedsiębiorstwa, które dziś uznajemy za podstawę, było w tamtym czasie ewenementem na skalę krajową. Współpracujący z Elwro wrocławscy artyści wykazywali się niezwykle nowatorskim i profesjonalnym podejściem, tworząc, za pomocą odpowiedniego doboru kolorów czy krojów pism, spójną graficznie oprawę marki.
do 21.05 | Wrocław, BWA Dizajn
O ZAKŁADACH ELWRO
Wrocławskie Zakłady Elektroniczne „Elwro” (Centrum Komputerowych Systemów Automatyki i Pomiarów „Mera-Elwro”) – istniejące w latach 1959–1993 zakłady produkujące urządzenia elektroniczne, między innymi kalkulatory (w tym pierwszy polski kalkulator biurowy Elwro 105LN), a także komputery Odra i RIAD. W 1986 roku zakłady wyprodukowały próbną serię komputerów osobistych Elwro 800 Junior z nowoczesnym oprogramowaniem do użytku szkolnego przeznaczonych dla nauczycieli oraz dla uczniów. Od 1989 roku planowano rozpocząć produkcję komputerów wraz z oprogramowaniem na poziomie 30 tys. sztuk rocznie. Zakłady w roku 1993 zostały sprywatyzowane i sprzedane niemieckiemu koncernowi Siemens, który uznał produkcję za nieopłacalną i zlikwidował fabrykę, wyburzając większość hal produkcyjnych. Większość pracowników zwolniono za ich zgodą w zamian za odprawy.